Wydrukuj tę stronę
piątek, 22 lipiec 2016 18:50

Epizod z Dziennika Anny Dziewiątkowskiej - 1945

Autor: 
Oceń ten artykuł
(5 głosów)

Kartuzy w pierwszych miesiącach po opuszczeniu miasta przez Niemców w 1945 r..

   Są to wspomnienia Anny Dziewiątkowskiej opublikowane w Albumie kartuskim, R. Ciemińskiego, Gdańsk 1991.

   Epizod ten utkwił mi w pamięci kilkanaście lat temu. Dlatego pisząc wspomnienia A. Dziewiątkowskiej, postanowiłem też go przytoczyć, aby tworzyły chronologiczną całość. Jedno opowiadanie o przeszłości Kartuz i zmagań mieszkanki miasta w okresie drugiej wojny światowej i okresie zaraz po jej zakończeniu.

   Moim zamiarem jest przybliżenie potomnym losów mieszkańców wspomnieniami tych, którzy przechodzili te gehenny.

   Od tamtego czasu minęło już wiele lat i takie Wspomnienia są już nie do odtworzenia. Byłoby wielką szkodą dla nas, aby uległy zniszczeniu, nie wychodząc na światło dzienne.

   Wyjęte z lamusa, niech służą młodszemu pokoleniu dla dobra nas wszystkich. Tego rodzaju informacji nie znajdziemy w żadnym podręczniku. Ale warto wiedzieć, że miały one miejsce i też są warte naszej pamięci.

   To jest cząstka naszej lokalnej historii, która tworzy tę wielką znaną z podręczników. Taki jest mój zamysł i sens badań regionalnych.

    Przypomnę tylko, że komendantem wojennym miasta po wkroczeniu Sowietów w dniu 10 marca 1945 r. do Kartuz został ppłk Popow, a jego zastępcą został kpt. Czekalin z NKWD (Narodnyj Komissariat Wnutriennych Dieł  - Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych).

   To władze sowieckie ustanawiały i kontrolowały władze w „wyzwalanym” kraju.

                                                        *****

   „Krótko po powrocie do Kartuz poszłam do rosyjskiego komendanta miasta, który miał swą siedzibę w domu przy ulicy 3 Maja, naprzeciwko parku miejskiego, z prośbą o znalezienie mi pracy. Powiedziałam mu, co robiłam przez czas okupacji i że ukrywałam się na wsi. Byłam cała opuchnięta, więc gdy komendant na mnie spojrzał, zapytał tylko w jaki sposób ma mi pomóc.

   Po cichu liczyłam na skierowanie do szpitala. On zaś sięgnął do szuflady, wyciągnął z niej plik kluczy i powiedział: „stwórz milicję”. Poszłam na rynek i otworzyłam pomieszczenia niemieckiej policji, znajdujące się na rogu ulicy Kościuszki, w miejscu gdzie dziś znajduje się kwiaciarnia. W ciągu zaledwie jednego dnia zgłosiły się do mnie 72 osoby z prośbą o przyjęcie do oddziałów Milicji Obywatelskiej. Nie opodal założyłam kuchnię. Dysponowałam 15 łóżkami zbitymi z desek. Kładłam w nich ludzi po dwóch. Poniżej tego pomieszczenia znajdowała się kuchnia. Kartofle woziłam z rynku bydlęcego, gdzie znajdowały sie ich olbrzymie ilości, zakopcowane na zimę. Kości dostałam od Rosjan. Ubój zwierząt robili u Pawelczyka na 3 Maja, naprzeciwko budynku elektrowni.

   Komendant miasta mnie lubił. Gdy była akademia przy końcu kwietnia w kościele dawnym ewangelickim w rynku, przysłał dwóch żołnierzy rosyjskich. Zasalutowali i powiedzieli, że zaprowadzą mnie do kościoła, do ławki w której mam usiąść. Po akademii znów do mnie podchodzą, salutują i powiadamiają, że mają rozkaz odprowadzić mnie na powrót do gmachu milicji. Takiego honoru nie doznałam już nigdy później. Wypełniłam rozkazy komendanta. Jednego razu komendant spytał mnie, czemu miasto nie jest udekorowane flagami. Miałam tego dopilnować. Chorągwie miały być biało – czerwone i czerwone. Pewną ich ilość miałam odłożyć dla udekorowania Gdańska. Co robić? Skreśliłam orędzie do właścicieli wszystkich domów. Kto domu nie udekoruje, tego dom zostanie uznany za niemiecki i wysadzony w powietrze. Nie mogłam inaczej. Nie minęły dwa dni i całe miasto było udekorowane.

   Wkrótce Kartuzy otrzymały wodę. Dotychczas pobierały ją z elektrowni wodnej w Rutkach pod Żukowem. Jednak Niemcy opuszczając ten teren, zniszczyli jej urządzenia. Odbudowali je Rosjanie. Z tej radości, że mogę się napić wody do syta, wypiłam jej tyle, że z miejsca nabawiłam się tyfusu. Ten sam los spotkał całą moją rodzinę. Siostra Zofia wkrótce zmarła, po niej druga, po roku ojciec. Ja zaś leżałam aż do 24 listopada. Wypadły mi włosy, byłam ludzkim szkieletem. Gdy wróciłam do milicji, nikt mnie tam nie poznał.

   Przez całą chorobę nie zajrzała do mnie ani jedna osoba. Z ulicy Sambora 18, gdzie mieszkałam, musiałam iść drogą okrężną, gdyż przy ul. Majkowskiego mieszkał marszałek Rokossowski i była ona zablokowana przez Rosjan.

   Rosjanie bardzo mnie lubili. Zapraszali na kawę. Na tym kończę moje opowiadanie. Anna Dziewiątkowska”.

   Tyle R. Ciemiński.

                                                                  *****

   Tak subiektywnie oceniła sytuację w Kartuzach Anna Dziewiątkowska. Ale „okres radości i sielanki wyzwolenia” trwał bardzo krótko. Po tym rozpoczęła się gehenna ludności kaszubskiej. Następowały aresztowania. Sowieci i NKWD dopuszczali się licznych aktów bezprawia, rabunków, gwałtów i deportacji Kaszubów na Wschód. Niektórzy przeżywszy wojnę, ze Wschodu już nigdy nie powrócili. Kolejna tragedia, o której nie wiedzieliśmy, bo nic nie mówiono, ale teraz, gdy wiemy, musimy pamiętać.

   (Szerzej zob.: N. Maczulis, Z dziejów Kartuz i walk Kaszubów o niepodległość w latach 1918 – 1945, „Kaszubskie Zeszyty Muzealne” 1996, z.4: tenże, Kartuzy – z dziejów miasta i powiatu, Kartuzy 1998).

Czytany 3256 razy Ostatnio zmieniany piątek, 22 lipiec 2016 19:03
Norbert Maczulis

Zapraszam na stronę portalu Szwajcaria-Kaszubska.pl gdzie można przeczytać moje publikacje.

Dyrektor Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach (do 30 kwietnia 2015), Norbert Maczulis

Mój profil na fb.com/norbert.maczulis

Najnowsze od Norbert Maczulis

Artykuły powiązane