Wydrukuj tę stronę
niedziela, 03 czerwiec 2018 00:00

CZARNE I BORNE SULINOWO III: Tereny leśne i … tajny sowiecki garnizon Gross Born - Borne (1945 – 1992)

Autor: 
Oceń ten artykuł
(2 głosów)

3. Tereny leśne i … tajny sowiecki garnizon Gross Born - Borne (1945 – 1992) (Wspomnienie)

Obozy jenieckie zlokalizowane w latach drugiej wojny światowej na rozległych obszarach poligonu Gross Born zostały wyzwolone przez żołnierzy z oddziałów 1 Armii Wojska Polskiego w lutym 1945 r. w trakcie operacji przełamania Wału Pomorskiego.
Jak na ironię, w tym samym miejscu Trzeciej Rzeszy, z którego pancerne zagony gen. płk Heinza Guderiana 1 września 1939 r. ruszyły na podbój Polski, rozpoczynając drugą wojnę światową, przez kolejne 6 lat przetrzymywani byli za drutami polscy oficerowie w Oflagu II D Gross Born oraz francuscy żołnierze i podoficerowie w Stalagu II B Hammerstein. Byli to ci sami żołnierze francuscy, którzy po wybuchu drugiej wojny światowej we wrześniu 1939 r., zamiast pomóc walczącej Polsce, twierdzili z oburzeniem, iż „nie będą walczyli i ginęli za Gdańsk”. Tak też się stało. Nie walczyli, ale rok później, w 1940 r. przypędzeni zostali na te tereny pod eskortą Niemców. I ginęli pod Gdańskiem. Wielu z nich pozostało tu na zawsze…
Pozostały również groby polskich żołnierzy z wojny obronnej Polski, które przez 45 lat nie były odwiedzane przez Polaków, gdyż znajdując się w Bornem, nie leżały w … Polsce, gdyż wjazd do miasta był zakazany.
O grobach tych dowiedziałem się po raz pierwszy w 1993 r., podczas mojej bytności w Bornem. Odwiedziłem i złożyłem hołd w tym Miejscu Pamięci Narodowej. Jest to mały cmentarz wojskowy naszych żołnierzy z Września 1939 r.. Byłem zaskoczony, że żołnierz polski we Wrześniu 1939 r., nie tylko bronił się przed inwazją hitlerowską, ale też dotarł w natarciu aż na te ziemie.

Spójrzmy jednak na historię tamtych wydarzeń oczyma żołnierzy i oficerów – Polaków – po tej i po tamtej stronie drutów obozów. Spotkali się na wrogiej, niemieckiej wówczas ziemi pomorskiej, z bagażem własnych nieszczęść i osobistych przeżyć. Ani jedni, ani drudzy nie chcieli też umierać na obcej ziemi. Nie wiedzieli jeszcze też o tym, że tereny te zostaną przyłączone niebawem do państwa polskiego.
Pierwsi, prowadząc walki na froncie z karabinem w ręku zastanawiali się nad swym losem w przypadku śmierci na polu chwały. Rozmyślali nad tym, czy kiedyś ktoś złoży im hołd, czy też ich czyny zostaną zapomniane, a prochy spoczywać będą samotnie na obcej ziemi.
Drudzy, za drutami, zastanawiali się, czy aby nie spoczną na zawsze na terenie obozu. Nie mieli pewności, czy nadejdzie ich pierwszy dzień wolności i jak będzie wyglądał.
Jedni i drudzy nie przewidywali jednak, że wyzwolenie będzie połowiczne, ograniczone, że ich kraj nie będzie zupełnie suwerenny. Nie przypuszczali bowiem, że do uzyskania zupełnej suwerenności potrzebnych będzie jeszcze kolejnych 45 lat, których już sami nie dożyją. Ale wówczas nie to było dla nich istotne. Nikt z nich nie zastanawiał się specjalnie nad przyszłością świata. Wtedy żyli oni chwilą czasu, po ludzku, chcieli dotrwać do końca wojny.
Wyzwoliciele obozów nie przewidywali też, że sami zostaną zniewoleni, że przyczyniając się do obalenia jednego reżimu, samoistnie wspierali i wzmacniali inny, stając się nieświadomie jego nowymi, kolejnymi ofiarami.
To imperium zła ze Wschodu, rozszerzało swe wpływy w kraju pod nadzorem NKWD i wszechwładnego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, likwidującego Polaków dążących do pełnej suwerenności państwa polskiego.
W myśl hasła Piłsudskiego „Chcesz pokoju – idź do boju” ginęli polscy żołnierze i oficerowie zepchnięci do podziemia przez organa UB, Milicję Obywatelską i oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Na tej pomorskiej ziemi, snując wielkomocarstwowe plany podboju świata i uciemiężenia ludzkości, w ciszy jezior i szumie lasów, przez 60 lat wprowadzali w życie swoje obłędne, krwawe plany, najpierw nacjonalistyczny faszyzm niemiecki, potem internacjonalistyczny komunizm sowiecki. Obie ideologie oparte na zbrodniczych przesłankach, na krzywdzie ludzkiej, podzieliły w konsekwencji zasłużenie ten sam los – tragiczny upadek zakończony rozpadem państw, Trzeciej Rzeszy i Związku Sowieckiego, ich armii i organów ucisku – Wehrmachtu, Gestapo, SS, a potem Armii Czerwonej i NKWD.
W dziele umacniania tzw władzy ludu pomagali nacjonaliści, a później internacjonaliści – funkcjonariusze polskiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Ich zbrodnicza działalność pozostawiła też trwałe ślady na pomorskiej ziemi – krew, śmierć i tysiące zbiorowych mogił niewinnych ludzi zamęczonych, zagłodzonych, zakatowanych, bądź zabitych strzałem w tył głowy. Do dzisiaj odkrywa się mogiły pomordowanych w lasach żołnierzy i oficerów. Zbrodniarze przeciw ludzkości pozostali bezkarni i uniknęli sprawiedliwości. Nie zostali do dzisiaj osądzeni i ukarani.
Po klęsce Trzeciej Rzeszy w maju 1945 r., na terenie tego samego poligonu miejsce wojsk niemieckich zajęły sowieckie jednostki frontowe, a w nieistniejącym na żadnych mapach, tajnym garnizonie Gross Born – Borne zainstalowała się 10 tysięczna doborowa, elitarna 6 Gwardyjska Witebsko-Nowogrodzka Dywizja Zmechanizowana Północnej Grupy Wojsk Radzieckich. Weszła ona później w skład wojsk szybkiego reagowania Układu Warszawskiego, które w przypadku konfliktu zbrojnego z wcześniejszymi sojusznikami – USA, Wielka Brytanią i Francją - w przeciągu 10 dni miała osiągnąć przedmieścia Paryża. Coś niesamowitego. Obłędne i obłudne imperialne plany przywódców proletariatu. Proletariatu, który zarzucał przecież kapitalistom imperializm i wyzysk…
W tym celu, wojska sowieckie, by utrzymać pełną gotowość bojową przeprowadzały tajne eksperymenty wojskowe i posiadały ukryte wyrzutnie rakiet z głowicami jądrowymi.
Dzisiaj te fakty są już znane, ale wówczas wszystko było ściśle tajne. Oficjalnie mieliśmy przecież sojusz ze Związkiem Radzieckim oraz bez mała 500 tys. polską armię o charakterze obronnym. Poza tym istniał Układ Warszawski skupiający armie państw socjalistycznych, których celem miało być prowadzenie wojen sprawiedliwych.
Jakże inaczej dzisiaj, z perspektywy zmian, jakie nastąpiły w naszym kraju oraz czasu, oceniamy ówczesną rolę naszych sił zbrojnych w kontekście obronności kraju. Jeśli zestawimy znane nam dzisiaj fakty z naszą najnowszą historią, z rokiem 1981, z okresem stanu wojennego, uzyskamy inny obraz tamtej rzeczywistości.
Tak się dla mnie szczęśliwie, a dla Niego nieszczęśliwie, złożyło, że również w okresie walk o przełamanie „Wału Pomorskiego” i wyzwalania pomorskich obozów jenieckich, gdzieś tam na pierwszej linii frontu walczył i był wśród żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego mój Ojciec - Mieczysław Maczulis – technik samochodowy ? żołnierz 3 kompanii 1 Samodzielnego Batalionu Eksploatacji Dróg 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki.
Urodzony w Pińsku, jako polska mniejszość w ZSRR wcielony został do Armii Czerwonej i brał udział w wojnie niemiecko-sowieckiej w 1941 r.. Był wyborowym strzelcem. Nie mógł zainstalować się do Armii Polskiej w ZSSR gen. Władysława Andersa w 1941 r., gdyż tereny Ukrainy zajęte były przez Trzecią Rzeszę.
Sytuacja zmieniła się po 1943 r., gdy tworzyła się 1 Armia Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga, Ojciec został żołnierzem 1 Dywizji. Jako elektromechanik pierwszej pomocy technicznej pojazdów mechanicznych przy froncie, przeszedł od Sielc znad Oki aż do Berlina.
Od 1 sierpnia 1945 r. jako żołnierz – kierowca 25 Samodzielnej Kompanii Samochodowej 1 Warszawskiej Dywizji Zmechanizowanej im. T. Kościuszki jeździł z Warszawy do Berlina, do Katowic, gdzie stacjonował Sztab Dywizji, jako łącznik ds. aprowizacyjnych i specjalnych poruczeń, przewożący dokumenty, paliwo i amunicję. Zdemobilizowany w dniu 26 listopada 1945 r. w Warszawie, otrzymał propozycję pracy w ministerstwie rolnictwa. W 1931 r. ukończył Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Kijowie, gdzie zamieszkiwał jako Polak. Znał doskonale język rosyjski i ukraiński oraz realia życia ludności rosyjskiej, ukraińskiej i polskiej w Kraju Rad oraz jego „dbałość” o mieszkańców, szczególnie w okresie „kultu jednostki”. Dzielił losy polskiej inteligencji Kresów Wschodnich. Doświadczył więc też na własnej skórze 3 letnie zesłanie do łagru na północ od Murmańska wraz z zakazem studiowania w największych miastach ZSRR. Ten właśnie zakaz leżał mu najbardziej na sercu.
Ten fakt przełożył się na mnie. Ojciec bardzo dbał i troszczył się o moje wykształcenie, co nie zawsze było dla mnie jasne i klarowne. Nie były to czasy wielkich dyskusji politycznych z dziećmi, kiedy jeszcze świeżo w ludzkiej pamięci zapisane były wszelkiego rodzaju intrygi Urzędu Bezpieczeństwa, a wcześniej NKWD.
Dzisiaj sprawy te mają się inaczej. Zrozumiałem to jednak po latach, po wielu spekulacjach i zestawieniu wielu faktów.
Gdy poza podaniem do pracy w ministerstwie, zażyczono sobie szczegółowego życiorysu Ojca w kilku egzemplarzach, wolał zamieszkać na Ziemiach Odzyskanych jako osadnik wojskowy wraz z żołnierzami z 1 Armii Ludowego Wojska Polskiego w Starym Lesie (Liszkowie) w ówczesnym województwie szczecińskim, 2 km od Bornego (Gross Born). Tam też otrzymał dom i poniemieckie gospodarstwo rolne. Stał się więc inteligentem pracującym, jak życzyła sobie tego ówczesna propaganda.
Był to okres w naszej historii, kiedy to ważyły się losy świata i spodziewano się, a wręcz oczekiwano, wybuchu kolejnej wojny. Stąd też nikt nie liczył na trwały pokój. Pracowano na tyle, na ile było to konieczne, zaś czas wolny umilano sobie wyrobami z gorzelni, których na rolniczym Pomorzu Zachodnim nie brakowało. Liczni szabrownicy sprawiali, że trzeba było pilnować swego skromnego dobytku z bronią w ręku. Z jej obsługą pogromcy faszyzmu i zdobywcy Berlina nie mieli akurat żadnego problemu. A mój tatuś, wyborowy strzelec, tym bardziej, był zawsze bezpieczny.
Wielka migracja ludności, przypływ repatriantów zza Buga i z „Akcji Wisła” przeprowadzona przez gen. Stefana Mossora (w randze ppłk był jeńcem Oflagu II D Gross Born) z jednej strony, zaś wysiedlenie i odpływ transportów z Niemcami za Odrę z drugiej strony oraz dantejskie sceny temu towarzyszące powodowały, że Ziemie Odzyskane określało się często w literaturze mianem Dzikiego Zachodu.
Gdy przybywali przesiedleńcy zza Buga Ojciec, za zgodą władz szkolnych, prowadził początkowo Kursy Likwidacji Analfabetyzmu w Liszkowie. Resztę swego życia aż do śmierci w 1984 r. poświęcił jednak mleczarni. Przeprowadził się do Łubowa, zajmując mieszkanie w mleczarni i przepracował w Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Szczecinku, (notabene w tej samej, w której „Bataliony Odra” w okresie wojny miały swój punkt kontaktowy wykryty później przez Gestapo, a nici tej organizacji poprowadziły do Stalagu II B Hammerstein i Oflagu II D Gross Born, gdzie aresztowano polskich oficerów, wśród nich i por. dr. Edmunda Mroczkiewicza).
Znam tę pomorską ziemię dobrze, bardzo dobrze, bo na niej przyszedłem na świat i się wychowałem. Jest mi ona szczególnie bliska, bo jest to moja ziemia rodzinna. W niej też spoczywa mój Ojciec.
Z autopsji znam ją dopiero od lat 60-tych ubiegłego stulecia, ale jej historia zawsze mnie pasjonowała. W dużym stopniu zawdzięczam to Ojcu, który na swej skórze doświadczył piętna wojny. Zawsze mawiał, że tego nigdy nie wolno zapomnieć. W szkole średniej napisałem monografię rodzinnej miejscowości Łubowo, do której dzisiaj podchodzę z sentymentem wyzwalającym we mnie pewną dozę patriotyzmu lokalnego i nasuwającym wspomnienia z lat młodzieńczych.
W odległości 4 km od Łubowa na drodze do Bornego, z betonowych płyt wykonanych w latach trzydziestych przez niemiecką Służbę Pracy - Arbeitsdienst, znajdował się radziecki posterunek graniczny, kontrolny. Znajduje się tam też most na rzeczce Piławie. Bez specjalnej przepustki przejście nie było możliwe. Tam kończyła się Polska. Radziecki patrol odpowiadał „Nie nada. Nazad”.
Jako chłopcy czasami chodziliśmy do radzieckich żołnierzy. Trochę się porozmawiało, podszlifowało język rosyjski. Była to dla nas frajda i pewna atrakcja, a z drugiej strony pewien podziw, może nawet współczucie. Ja miałem do domu 4 km, a ci młodzi żołnierze w moim wieku czasami i 4 tys. km. Ja byłem wolny, oni skoszarowani.
Ale były też i inne atrakcje beztroskich lat młodzieńczych. Codziennością był huk przelatujących samolotów odrzutowych przekraczających barierę dźwięku, który powodował, że człowiek czuł się tak, jakby mieszkał przy lotnisku. Czasami MIGi latały bardzo nisko, wydawało się, iż zahaczą o kominy domów. Gdy odbywały się ćwiczenia poligonowe widać było 1 samolot odrzutowy ciągnący za sobą na długiej linie dość duży obiekt świszczący w powietrzu. Było to coś w rodzaju makiety samolotu, do której strzelali strzelcy przeciwlotniczy ucząc się sztuki wojennej. Gdy samolot zmierzając w kierunku poligonu zniknął z pola widzenia i był już dla oka niewidoczny, słychać było huki serii oddawanych wystrzałów. Po jakimś czasie samolot nadlatywał ponownie.
Pamiętam taki incydent, o którym powiadano, że strzelcy przeciwlotniczy tak gorliwie przyłożyli się do wykonania swego zadania, że zestrzelili samolot razem z makietą.
Czasami na niebie pojawiały się helikoptery kierujące się w stronę Bornego w ilości kilkudziesięciu maszyn. Wrażenie to nie jest łatwe do opisania.
Ćwiczenia wojskowe odbywały się także nocą. Widywałem wtedy z oddali przez okno pokoju z kierunku Bornego, Nadarzyc, świecące na niebie małe lampy w ilości 10 – 20 sztuk, wystrzelone z rakietnic na poligonie, które oświetlały teren ćwiczeń. Widać je było przez długie, długie chwile, jak oddalają się, opadają i dymiąc gasną.
Innej nocy lub późnego wieczora widać było wznoszące się ku niebu łuny reflektorów wojskowych wypatrujących czegoś na niebie. Łuna powoli przemieszczała się z lewej na prawą stronę nieba i z powrotem. Nie było słychać żadnych samolotów. Nagle pojawiały się kolejne łuny reflektorów posuwających się po niebie, aż w pewnym momencie krzyżowały się. Nie trudno było odgadnąć, dlaczego tak się stało.
Naprzeciw budynku, w którym mieszkałem, w odległości ok. 50 m. przebiegała pobudowana przez Niemców w II połowie XIX w. dwutorowa linia kolejowa zmierzająca z Zachodu na Wschód ? ze Szczecina przez Stargard – Drawsko – Łubowo - Szczecinek – Czarne do Chojnic, gdzie przed wojną znajdowała się granica z Polską (w czasie wojny Niemcy transportowali tą drogą sprzęt wojskowy i rzesze jeńców, których obozy powstawały w niedalekiej odległości od linii kolejowej). Stacja Łubowo (Lubow) była kolejowym punktem węzłowym dla garnizonu Gross Born, a potem radzieckiego Bornego. Z Łubowa odchodziła jedyna linia kolejowa do garnizonu. Na stacji kolejowej w Łubowie pociąg był przetaczany, a następnie kierowany do Bornego. Innej możliwości nie było i nie ma do dzisiaj.
Stąd też w latach trzydziestych pobudowane zostały w Łubowie dwie nastawnie kolejowe. W 1938 r. z Berlina do Gross Born jechał specjalnym pociągiem z jednym wagonem Wódz Trzeciej Rzeszy Adolf Hitler, by przyglądać się wielkim manewrom Wehrmachtu na poligonie II Okręgu Wojskowego w Czarnem i Gross Bornie.
Tuż za przejazdem kolejowym po drugiej stronie torów linii Szczecin – Chojnice niemal naprzeciw okna mojego mieszkania znajdowała się rampa kolejowa wykonana przez Niemców w latach trzydziestych (identyczna znajduje się w Bornem). Zbudowana została na potrzeby wojsk przyjeżdżających lub wracających z poligonu i służyła do załadunku i rozładunku sprzętu wojskowego. Takie transporty – eszelony – były bardzo częstym zjawiskiem. Roiło się wtedy od wojska podążającego na poligon albo wracającego z ćwiczeń. Całe jednostki załadowywano na wagony, co trwało po kilka godzin, a gdy kończyły się ćwiczenia poligonowe. Bywały też często sytuacje odwrotne. Normalny powtarzający się co pewien czas obraz ? kilkuset metrowe kolejki samochodów, albo samochodów i czołgów oczekujących na załadunek. Rozładunek postępował szybciej. Samochody zmierzały w kierunku Bornego ulicą z płyt betonowych, czołgi i inny sprzęt gąsienicowy kierowany był na Nadarzyce polną drogą, zryta gąsienicami czołgów, w kierunku lasu. Wyjazdowi czołgów towarzyszył zawsze potężny ryk silników, smuga dymu i tuman unoszącego się kurzu. Odnosiłem wrażenie, jak bym był na wojnie. Jeszcze gorsze wrażenie robił przejazd czołgów przez las. Ryk silników potęgowało dodatkowo echo lasu. Wtedy nie był to spokojny pomorski las, w którym często zbierałem grzyby.
Do Łubowa przybywały z reguły wojska polskie albo radzieckie. Ale pamiętam wielkie manewry odbyte pod kryptonimem Tarcza 77, kiedy to oprócz tych wojsk pojawiły się wojska Układu Warszawskiego – z „bratniej” Czechosłowacji i ówczesnej NRD. I ich dziwne samochody – IFA i Praha, wszystkie naturalnie w kolorze zielonym.
Najbardziej utkwił mi widok innych rzadkich specjalnych (tajnych) transportów wojsk radzieckich. Kilka razy widziałem krótki eszelon jadący z małą prędkością. Na stację Łubowo przyjeżdżał zawsze od strony Szczecinka (ze Wschodu). Po przetoczeniu wyjeżdżał do Bornego. Ciągnęła go ciężka lokomotywa spalinowa (normalne transporty ciągnione były nierzadko z wielkim trudem przez lokomotywy parowe, czasem dwie ze sobą sczepione, w późniejszym czasie były to już spalinowe – Gagarin). Za lokomotywą posuwało się 6 może 8 platform 6-cio osiowych (tak zawsze przewożono czołgi). Na nich umieszczone były potężne w swych kształtach, sylwetki dział, wyrzutni albo rakiet bardzo dokładnie owinięte brezentem. Na każdej platformie stało po dwóch wartowników radzieckich z karabinem na plecach z błyszczącym bagnetem. Podejście lub wejście na wagon było zupełnie niemożliwe.
Charakterystyczne jest jednak to, że ani razu nie udało mi się zobaczyć, aby transport taki wracał z Bornego. Wiem też, że rakiety (balistyczne) same potrafią latać dosyć daleko i nie ma potrzeby wywozić ich z powrotem. Być może – myślę dzisiaj – że niektóre huki związane z samolotami odrzutowymi przecinającymi barierę dźwięku, mogły być z tym związane Nie wiem i nie potrafię tego wyjaśnić.
Latem czy zimą bywało tak, że przez kilka dni przemieszczały się kolumny radzieckich samochodów z Bornego do garnizonu w Białogardzie i odwrotnie. Co pewien czas Rosjanie przemieszczali swoje wojska ze swych garnizonów, by żołnierze i oficerowie nie zbratali się z ludnością. Być może były to wojska radzieckie przerzucane z terenów byłej NRD
Wtedy jednak nikt z nas nie zastanawiał się nad polityką i charakterem pobytu Rosjan w Polsce. Dla mnie rzeczą naturalną, wręcz normalną, było to, że koleją lub ulicami jeżdżą pojedyncze, zielone samochody radzieckie. Ostatecznie były to wojska bratniej Armii Radzieckiej, która w późniejszym czasie posiadała samochody oznaczone nowym, jednolitym emblematem CA – Sowieckaja Armia – Armia Radziecka.
Nikomu wówczas nie przyszło nawet do głowy, że może nastąpić upadek ZSRR i wycofanie jego wojsk. A jednak. Miało to miejsce w 1992 r., kiedy to wojska poradzieckie, już jako Armia Rosyjska, opuszczały garnizon w Bornem. Obiekty przejmowało Wojsko Polskie, które następnie przekazało je władzom cywilnym.
Nastąpiła nowa fala zasiedleń. I znowu obraz przypominał okres powojenny. Przejeżdżając przez to opuszczone, opustoszałe wówczas miasto z widniejącymi wypisanymi cyrylicą nazwami ulic, świecącymi pustkami blokami mieszkalnymi, gdzie niegdzie z napisami na posesjach - sprzedane, przypomniała mi się usłyszana niegdyś opowieść.
Było to w latach 60., podczas kryzysu kubańskiego ? w Zatoce Świń. Licząc się z możliwością zaatakowania garnizonu przez Amerykanów Rosjanie w błyskawicznym tempie opuścili Borne. Jak mówił mi ojciec na garnizon w Bornem skierowane były amerykańskie rakiety strategiczne. Do okolicznych wsi przyjechały radzieckie ciężarówki z żywym inwentarzem. Żołnierze wypuścili go na podwórzu rolników z prośbą o jego przechowanie. Twierdzili, że po ich powrocie połowa dobytku pozostanie u rolnika. Żołnierze i sprzęt garnizonu zniknął w ukryciu lasów. Miasto było zupełnie puste, nie spotkano ani jednego żołnierza. Nie było śladu istnienia wojsk i sprzętu. Rzecz niesamowita, nikt nie miał pojęcia, gdzie i w jaki sposób został rozśrodkowany. Po zażegnaniu konfliktu życie powróciło do normy. Trudno było uwierzyć, że mogło to być realne.
Ostatni pociąg z żołnierzami i oficerami wyjechał z Bornego w październiku 1992 r. Fragment tego uroczystego i doniosłego momentu przedstawiła w wieczornych „Wiadomościach” w pr. I TV Polska. Dzięki temu, mieszkając już w Kartuzach, miałem możność obserwowania migawki odjazdu pociągu specjalnego żegnanego z udziałem orkiestry na rampie wojskowej w Bornem. Zwróciłem uwagę, bo rampa, której nigdy wcześniej nie widziałem, była identyczna jak w Łubowie. Ułożona z kwadratowej kostki brukowej o wymiarach 20 x 20 cm.
Na pewno był to moment szczególny, smutny, dla tych, którzy w jakiś sposób byli z tym miejscem związani. Były też zwykłe ludzkie odruchy czułości i pożegnania. Popłynęły łzy tych, co wyjeżdżali i tych, co pozostali, nie tylko na „terenach leśnych” odkrytego garnizonu w Bornem. Również tych, mieszkających gdzieś na innych terenach Polski.
Dzisiaj, kilkanaście już lat od tamtych wydarzeń, gdy przeminęły bezpowrotnie chwile wzruszeń, stanęła przed nami wizja właściwego zagospodarowania tych terenów leśnych. Należy zastanowić się tylko nad jej właściwym kierunkiem.
Wydaje się jednak, iż właściwy kierunek winien być związany z turystyką i muzealnictwem. W Unii Europejskiej nie ma do dzisiaj skansenu militariów, bynajmniej tych komunistycznych, które chciały opanować świat zachodni.
Jeżeli wrócimy pamięcią ku naszej najnowszej historii, w której największą rolę odegrały dwie najpotężniejsze armie świata, Wehrmacht i Armia Czerwona, otrzymamy wynik naszych poszukiwań historycznych i oczekiwań poznawczych dla potencjalnych turystów.
A dla naszej historii wojskowości, dla naszych bohaterskich Żołnierzy Września, musi się też znaleźć należne miejsce.
To odwieczne i najwłaściwsze
Bóg – Honor – Ojczyzna.

Czytany 2386 razy Ostatnio zmieniany czwartek, 12 lipiec 2018 18:44
Norbert Maczulis

Zapraszam na stronę portalu Szwajcaria-Kaszubska.pl gdzie można przeczytać moje publikacje.

Dyrektor Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach (do 30 kwietnia 2015), Norbert Maczulis

Mój profil na fb.com/norbert.maczulis

Najnowsze od Norbert Maczulis

Artykuły powiązane