Wybuch wojny sprawił, iż te ostatnie plany pozostały na papierze. Jednak część materiału przeznaczonego do budowy tych jednostek została wykorzystana do obrony Wybrzeża w 1939 r.. Blachy stalowe przeznaczone na budowę „Orkana” i „Huragana” zostały wykorzystane do opancerzenia pociągu pancernego zwanego „Smokiem Kaszubskim” oraz samochodów ciężarowych. Prace zostały naprędce wykonane w Warsztatach Marynarki Wojennej w Gdyni, a pociąg wziął udział w obronie Wejherowa.
Po 3 latach wojny polscy marynarze – na mocy starań gen. W. Sikorskiego i układów polsko – brytyjskich - w dniu 18 listopada 1942 r., otrzymali okręt z królewskiego Royal Navy HMS „Myrmidon”, który otrzymał nazwę ORP „Orkan”.
Wybudowany w latach 1940 – 1941 w stoczni Glasgow przydzielony do bazy w Scapa Flow użyty był do służby patrolowej, a później brał udział w eskortowaniu konwoju płynącego z Anglii do Murmańska. Północna trasa przebywana przez konwoje alianckie była najniebezpieczniejszym szlakiem żeglugowym. Płynącym konwojom groziły u-booty, niemieckie samoloty startujące z baz w Norwegii, niemieckie okręty pancerne oraz warunki klimatyczne, nawigacyjne – pływające lody, burze śnieżne, bardzo ciężkie sztormy i silne mrozy. Tak pisał w pierwszych latach powojennych J. Pertek[1].
Aby sobie to uzmysłowić sobie, wyobrazić te ludzkie zmagania, tragedie trwające bez przerwy, dzień i noc, trzeba zapoznać się z literaturą marynistyczną.
Życie i przeżycia marynarzy z okrętów eskorty konwojów, ich zmagania z wrogiem i żywiołem, będących w ciągłym niebezpieczeństwie, opisał w swej fascynującej, arcyciekawej i krew mrożącej w żyłach książce Alistair Mac Lean H.M.S. „Ulisses”[2] (Odyseusz). Książka ukazała się w języku polskim w 1988 r., nakładem wydawnictwa „Iskry” w przekładzie kapitana Leonida Teligi, żeglarza jachtowego, który jako pierwszy Polak okrążył, raczej opłynął Ziemię na drewnianym jachcie „Opty” w latach 1967 -1969. Ten fakt pamiętam z autopsji. Jako dziecko byłem pełen podziwu, jak można było tego dokonać? A jednak dokonał. Bohater.
Na okładce o H.M.S.”Ulisses” wydawca napisał:
„Okręt widmo, prawie legenda. „Ulisses” był nowym okrętem, lecz się postarzał w rosyjskich konwojach i na arktycznych patrolach. Był tam od pierwszej chwili. Nie znał innego życia. Początkowo działał w pojedynkę, eskortując statki lub grupy złożone z dwóch, trzech frachtowców. Później współdziałał z korwetami i fregatami, a obecnie nie ruszał się bez swojej eskadry 14 Grupy Lotniskowców Osłonowych. Lecz naprawdę „Ulisses” nigdy nie żeglował samotnie. Śmierć – nieodstępna jego towarzyszka – była przy nim. Kładła swój palec na zbiornikowcu i wyzwalała piekło wybuchu wysokooktanowej benzyny, dotykała frachtowca łamiąc mu kręgosłup niemiecką torpedą i posłała nie zapomniała na dno wraz z ładunkiem wojennego sprzętu; przechodziła nad niszczycielem i ten na pełnych obrotach maszyn wrzynał się w szaroczarne głębiny Morza Barentsa; sięgała po niemiecką łódź podwodną, wyrzucała ją na powierzchnię pod niszczący ogień dział lub spychała powoli pod wodę…
Gdziekolwiek płynął „Ulisses”, tam szła śmierć. Lecz jego nie imała się. Miał szczęście. Szczęśliwy okręt, okręt widmo, którego domem był Ocean Lodowaty”.
Jednak stało się inaczej. Śmierć nie zapomniała „Ulissesa”. Zabrała go podczas walki z wrogiem.
W kilka zaledwie dni po powrocie z Murmańska „Orkan” został skierowany do eskorty okrętu wiozącego brytyjskiego króla Jerzego VI do brytyjskiej bazy Scapa Flow.
Następnie odkomenderowany został do służby w atlantyckich konwojach. W maju 1943 r., gdy niszczyciel brytyjski „Tuscan” został storpedowany przez „U-Boota”, „Orkan” wziął go na hol i doprowadził do Anglii.
„Orkan” stoczył 17 walk z „U-Botami” i 12 z hitlerowskimi samolotami. Wzrosło więc zaufanie Brytyjczyków do polskiego okrętu, którzy ponownie powierzyli mu zadanie eskorty króla Jerzego VI podczas jego podróży inspekcyjnej do Afryki.
Inny smutny zaszczyt przypadł „Orkanowi” w lipcu 1943 r.. Powierzono mu przewiezienie z Gibraltaru do Anglii zwłok Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego.
10 lipca 1943 r. „Orkan” z trumną gen. Sikorskiego przybył do Plymounth (dzisiaj jest to miasto partnerskie Gdyni).
Eryk Sopoćko, oficer „Orkana” napisał o tym wydarzeniu:
„Od strony morza idą trzy kontrtorpedowce. Dwa pod brytyjską banderą tworzą eskortę. Na rejach ich podniesione do pół masztu biało-czerwone polskie bandery. Załogi stoją w zbiórkach na pokładzie. W środku pomiędzy nimi idzie ORP „Orkan”. Eskorta płynie w głąb portu. Mijając polski kontrtorpedowiec, salutują go świstem trapowym…
„Orkan” podchodzi do mola. Oddziały zamierają w bezruchu. Cisza. Słychać tylko spadające z pomostu rozkazy, syk pary i cichy warkot filmowych aparatów… Podano trap..
Na śródokręciu, pod działem przeciwlotniczym, leży trumna spowita narodową banderą. Oficerowie lotnictwa, marynarki, armii oraz przedstawiciele społeczeństwa cywilnego trzymają straż. Na posterunku sześciu marynarzy znieruchomiałych w majestacie Wielkości i Śmierci. Okręt documował do mola. Widać poważne, jakby wyryte z granitu twarze każdego z członków załogi „Orkana”. Im przypadł zaszczyt przywiezienia zwłok śp. generała Sikorskiego do Anglii. Pierwszy etap skończony…[3].
19 sierpnia 1943 r. „Orkan” wraz z 2 kanadyjskimi niszczycielami wysłany został do akcji „wymiatającej” skierowanej przeciwko niemieckim okrętom wojennym na wodach Zatoki Biskajskiej. Podczas patrolu okręty odparły silny atak bombowców „Focke – Wulf” i wzięły udział w akcji ratowania 2 załóg, zatopionych w walkach niemieckich „U-Bootów”.
Gdy odnaleźli tratwę było na niej jedynie 5 martwych rozbitków. „Orkan” więc płynie dalej i odnajduje kolejnych rozbitków, których już podejmował inny okręt.
Według otrzymanych dalszych meldunków, w odległości kilku godzin marszu znajdowały się tratwy z rozbitkami innego okrętu podwodnego. Okręty podążyły we wskazanym kierunku i około godziny 2 w nocy odnaleźli tratwy.
Wspomniany wyżej ppor. mar. E. Sopoćko tak zrelacjonował ten wypadek:
„Ciszę, ciszę pogodnej nocy na pomoście kontrtorpedowca przerywa nieludzki wrzask idący od morza. Dowódca zmniejsza szybkość. Poprzednio słyszany krzyk ginie mimo to za rufą, ale w jego miejsce odzywają się dziesiątki innych. Na sto metrów przed dziobem widać połączone ze sobą trzy gumowe tratwy z uczepionymi do nich ludźmi. Z wzniesienia pomostu widać wyspę głów. Zapach ropy usuwa resztę wątpliwości. Tak, to tu zatopiony został nieprzyjacielski okręt podwodny. A ci w wodzie to Niemcy. Do wrzasków – hilfe! – dołącza się – help! Krzyk zawierający sobie ponadludzki strach, że możemy go nie słyszeć, że odejdziemy, a wtedy zostanie tylko jedna możliwość…
Z satysfakcją, z ogromną satysfakcją słuchaliśmy tego wrzasku Niemców żebrzących o pomoc. Ci, co kusili się o panowanie nad światem, błagają teraz o łaskę, o ratunek równający się darowaniu życia.
Dowódca zatrzymał okręt. Poprosiłem zastępcę o pozwolenie zejścia na pokład. Otrzymałem je, plus polecenie nadzorowania na miejscu przebiegu akcji ratunkowej (...).
Podano rzutki. Tratwa podciągnęła się. Rzucono siatkę, po której zaczęli się wspinać rozbitkowie. Jeden z nich, w mundurze porucznika marynarki, jak się potem okazało – zastępca dowódcy zatopionego okrętu, wynalazł skądś gwizdek i zaczął wydawać rozkazy. Ten moment nie spodobał mi się. Podszedłem bliżej. Niemiec zauważył widocznie moją osobę, przerwał swą dotychczasową czynność i nie czekając aż się odezwę powiedział: - Teraz mogę podziękować. Co za szczęśliwy traf, że wyratowani zostaliśmy przez portugalski kontrtorpedowiec. Pan oczywiście rozumie niemiecki?
- Nie – odpowiedziałem, nie chcąc prowadzić rozmowy w znienawidzonym języku – Ale Pan się myli. To polski kontrtorpedowiec – wyjaśniłem po angielsku. – Polski kontrtorpedowiec – powtórzyłem na wszelki wypadek po niemiecku.
Żałuję, że nie widziałem w tej chwili twarzy mojego rozmówcy. Szkoda. Niewątpliwie ciekawie wyglądać musiała. Z tonu głosu wynikało to bez cienia wątpliwości.
- Polski kontrtorpedowiec – z kolei on powtórzył te dwa słowa. Powtórzył, wsadził gwizdek do kieszeni i zmieszał się z już stojącą pod kominem grupą [4].
„Orkan” wyratował wówczas 41 rozbitków - 4 oficerów i 37 marynarzy z „U-457”, prawie całą załogę „U-Boota”, a dzień wcześniej podniósł z wody 5 marynarzy z „U-558”.
W drugiej połowie września 1943 r. stado 15 niemieckich „U-Bootów” zaatakowało na środku Atlantyku 2 konwoje alianckie, z których jeden liczył 27, a drugi 41 jednostek. 6 statków handlowych i 3 eskortujące okręty wojenne zostały zatopione, ale Niemcy stracili 3 „U-Booty”, a kilka zostało uszkodzonych [5].
Kilka tygodni później podczas przeprowadzania płynącego z Kanady do Anglii konwoju SC-143 nastąpiło zatopienie „Orkana”. Konwój liczył 72 statki, a zatopieniu uległ tylko 1, natomiast Niemcy stracili aż 6 „U-Bootów”.
Przed świtem 8 października 1943 r. „Orkan” został trafiony torpedą innego „U-Boota”.
Jeden z 44 uratowanych przez towarzyszący „Orkanowi” kontrtorpedowiec brytyjski, jeden z członków załogi, tak opisał storpedowanie „Orkana”:
„Okrętem szarpnęło, światło zgasło. Wybuch. Strumień ognia oblał pokład, pomost, ludzi. Z góry zaczęły spadać powyginane w fantastyczne kształty kawałki blachy z nadbudówek, pokładu, dział…
Z pomostu bojowego żadnych rozkazów. Nie dowołał się nikogo na pomoście oficer nawigacyjny, ani sternik pytający o kurs, ani starszy zmiany w radiostacji, który chciał przekazać ostatni namiar na okręt podwodny… Zginęli na miejscu. Tak samo zginął zastępca z komisarzem, pijąc kawę w messie, tak samo obsada maszynowni, do której po rozerwaniu wodoszczelnej grodzi wtargnęła woda i śmierć…
Starszy zmiany w radiostacji nie mogąc nawiązać łączności z pomostem wyszedł na zewnątrz. Pokład, pomost, nadbudówki – w ogniu. Wybuch rozerwał zbiorniki i zalał cały okręt palącą się ropą.
Radiotelegrafista wrócił do kabiny i nadał tekstem otwartym sygnał: „Na okręcie pożar, prawdopodobnie torpeda” i po otrzymaniu pokwitowania odbioru nadał drugi: ”Toniemy”[6].
„ ORP „Orkan” leżał na burcie, rufa była pod wodą. Na pokładzie i nadbudówkach ogień już zgasł, na morzu paliło się jeszcze kilka plam ropy, słabo oświetlając ostatni akt dramatu. Okręt, który był przedmiotem dumy i miłości, który był domem i rodziną, ginął…
„(…) Wokoło pływali ludzie. Wszyscy poza myślą o własnym ratunku, o własnym życiu – myśleli o okręcie. Może się podniesie, może nie zatonie. Istotnie dziób zaczął się podnosić, ale rufa jednocześnie szła pod wodę.
O przeżyciach jednego z uratowanych marynarzy Adama Furtka, który nie umiał pływać, a na powierzchni trzymał go pas, widział z morza w łunie płonącej ropy straszliwy obraz ginącego, nieszczęsnego okrętu napisano:
„Wyniesiony na wierzchołek fali, Adam widział to wszystko, ale nie miał czasu zastanowić się. Za chwilę zapadł już głęboko, głęboko w dół, między dwie góry wodne. Ta, która szła naprzeciw, wydawała się nieubłaganą siłą zagłady. Już, już i zdusi pływaka w swych zimnych odmętach
Ale pas pracował dobrze i za chwilę Adam znów był na wierzchołku, już dalej od kałuży lepkiej, smrodliwej ropy, która oblepiła go w czasie skoku. I tak przychodziły fale jedna po drugiej, a każda wydawała się ostatnią.
Kwadranse, długie jak dnie, mijały jeden po drugim. Przytomność wracała coraz rzadziej. I jeszcze jedna tylko myśl kołatała się uparcie: Boże zbaw! …
Naraz, gdy oczy otwierały się już trudem i wszystko zdawało się stracone, wyrosła z boku jakaś szara ściana. Minęła chwila spora, zanim Adam uprzytomnił sobie, że to nie złuda, ale rzeczywistość, i nie nowa jakaś zagłada, lecz pomoc. Na fali kołysał się wielki, podobny do „Orkana” kontrtorpedowiec.
Dalej poszło już dość szybko. Co prawda – strach był, by nie zostać rzuconym przez falę i zgniecionym, jak karaluch, o burtę okrętu. Adam nie miał jednak czasu o tym pomyśleć, gdy czyjaś silna ręka chwyciła go za włosy!
- Are you all right ? – (wszystko w porządku?) - usłyszał przez szum fali.
- Yes – odparł z trudem. Woda zalała mu usta. Ale pływający obok w wodzie marynarz brytyjski dociągnął go szczęśliwie do zwisającej z okrętu siatki ratunkowej.
- Pull him out (wyciągnijcie go).
Inne ręce chwyciły Adama i wyciągnęły na pokład. Inne zdarły zeń ubranie. Inne napoiły rumem. Inne roztarły zsiniałe z zimna ciało. Po kwadransie leżał już szczelnie okryty w hamaku, popijając gorącą kawę.
- A tamci? – spytał swoją łamaną angielszczyzną.
- Zrobiliśmy wszystko, co można – powiedział podoficer brytyjski.
– Sorry. Zdaje się, że tylko coś około czterdziestu wyciągnęliśmy żywych”.
Uratowanych przez brytyjski HMS „Musketeer” (Muszkieter) było zaledwie 44 członków załogi „Orkana”. W śród ofiar znalazł się cytowany wcześniej ppor. Eryk Sopoćko [7].
„ … ORP „Orkan” zginął, pełniąc służbę eskortową w konwoju na północnym Atlantyku w dniu 8 października 1943 r.. Trafiony torpedą zatonął od wybuchu amunicji. W tej chwili wiem o uratowaniu jednego oficera i czterdziestu trzech podoficerów i marynarzy. Los dowódcy okrętu i reszty załogi nie jest jeszcze znany.(Zginęli – N.M.!).
Strata ORP „Orkan” jest wielkim ciosem dla naszej Marynarki. Straciliśmy najnowocześniejszą jednostkę bojową i olbrzymią większość doskonałej załogi.
Przechowując w sercach naszych pamięć o zaginionych towarzyszach broni, zdwójmy nasze wysiłki dla chwały Polski, Marynarki Wojennej oraz pomszczenia straty ORP „Orkan”.
Torpeda, tak. Bardzo celna. Kapitaenleutnant Erich Mader otrzymał order. I słusznie. A to przecież własna amunicja…
Załoga „Orkana” liczyła dwustu dwudziestu ludzi …” [8].
Nie był to niestety przypadek odosobniony. Wiele zatopionych przez „U-booty” statków alianckich zatonęło po trafieniu torpedą i w następstwie utonęło od wybuchu własnej amunicji. …
[1] J. Pertek, Niszczyciel „Orkan”, Gdynia 1958, s. 3 – 8.: tenże, Wielkie dni małej floty, Poznań 1981, s. 367 – 368.
[2] A. Mac Lean, H.M.S. ”Ulisses”, Warszawa 1988.
[3] J. Pertek, Niszczyciel…, s. 10 – 11.
[4] Ibidem, s. 11 – 18.
[5] J. Pertek, Wielkie dni..,s.369 – 370.
[7] Ibidem, s. 372 – 373.
[8] L. Bądkowski, Bitwa trwa, Gdańsk 2005, s. 167.