Edmund Mroczkiewicz urodził się w dniu 16 października 1902 r. w Wągrowcu w województwie poznańskim, z ojca Antoniego i matki Teresy z Markiewiczów. Jego ojciec był właścicielem sklepu kolonialnego – drogerii, matka natomiast zajmowała się domem.
Do szkoły podstawowej i Państwowego Gimnazjum uczęszczał w Wągrowcu w Wielkopolsce, gdzie w czerwcu 1922 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Jako ochotnik uczestniczył w wojnie polsko – bolszewickiej w 1920 r. (Archiwum Państwowe Toruń, Akta miasta Torunia, 1920 – 1939, sygn. D. 7346, f. 3 a, własnoręczny życiorys.: W dniu 27 lipca 1920 r. został wcielony, a 30 września 1920 r. zwolniony ze służby w 14 p. a. c.: Centralne Archiwum Wojskowe Warszawa, Akta personalno-odznaczeniowe E. Mroczkiewicza, f. 2.). Następnie rozpoczął studia medyczne na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Jako student medycyny odbył w latach 1928 – 1929 roczną obowiązkową służbę wojskową w Szkole Podchorążych Sanitarnych i w Kadrze 8. Batalionu Sanitarnego (Między Toruniem i Kartuzami, „Nowości” z dnia 6 listopada 2002 r. inserowany w aktach: MKFTK, Zbiory akt, sygn. Z. 67, Dr Edmund Mroczkiewicz, s. 7.).
W dniu 9 marca 1932 r., po uprzednim złożeniu wymaganych egzaminów, uzyskał dyplom lekarza, a w dniu 30 grudnia 1932 r. obronił tytuł doktora Wszechnauk Lekarskich Uniwersytetu Poznańskiego.
Swą pracę zawodową rozpoczął w Szpitalu Miejskim w Toruniu, gdzie praktykował od dnia 25 kwietnia 1932 r. do 30 października 1937 r..
Z perspektywy czasu – i jego późniejszych osiągnięć ? wydaje się być interesujący przebieg praktyki lekarskiej w okresie toruńskim. W tym to bowiem mieście, ówczesnej stolicy Województwa Pomorskiego, poczynając od dnia 25 kwietnia 1932 r. przez 3 miesiące pracował na oddziale wewnętrznym, a od 25 lipca 1932 r. do dnia 1 kwietnia 1933 r. na oddziale ginekologiczno-położniczym. Następnie przez 4,5 roku do dnia 30 września 1937 r. pracował na oddziale chirurgicznym. Początkowo był asystentem, a następnie zastępcą ordynatora oddziału chirurgicznego Szpitala Miejskiego w Toruniu. W tym też okresie przez 6 miesięcy, tj. od 1 grudnia 1933 r. do 31 maja 1934 r., pracował w Klinice Chirurgicznej Uniwersytetu Poznańskiego pod kierunkiem prof. Jurasza (Fakt ten potwierdził Stanisław Gryniewicz na spotkaniu z Autorem w dniu 1 października 2004 r. w Warszawie.), gdzie nabył stosownych doświadczeń zawodowych. Zaowocowały one w późniejszym okresie jego pracy.
Na podstawie konkursu na stanowisko dyrektora Szpitala Powiatowego w Kartuzach, ogłoszonego przez Wojewodę Pomorskiego Władysława Raczkiewicza (późniejszego Prezydenta RP), z dniem 1 października 1937 r. dr Mroczkiewicz objął stanowisko dyrektora i ordynatora oddziału chirurgicznego w Szpitalu Powiatowym w Kartuzach. Swą pracą zawodową i organizacyjną stworzył odpowiedni poziom lecznictwa dla społeczności kaszubskiej, w swej większości niezbyt zamożnej, i odbudował zaufanie kaszubskiej warstwy średniej do polskiej placówki medycznej mieszczącej się w Kartuzach. Do tej bowiem pory większość nieco zamożniejszej ludności kaszubskiej leczyła się w zakładach leczniczych na terenie Wolnego Miasta Gdańska (MKFTK, Zbiory akt, sygn. Z. 67, Dr Edmund Mroczkiewicz, Życiorys dr. E. Mroczkiewicza w opracowaniu syna Antoniego, Gdańsk 1998, s. 2.: J. Zieliński, Historia chirurgii Regionu Gdańskiego w latach 1945 – 1991, praca doktorska napisana pod kierunkiem prof. dr hab. A. Kopacza, (na prawach rękopisu), Gdańsk 2000, s. 107 – 108.).
W sierpniu 1939 r. dr Mroczkiewicz wcielony został do Batalionu Obrony Narodowej działającego w składzie „Armii Pomorze” pod dowództwem gen. dyw. Władysława Bortnowskiego. IV Batalion – jeden z siedmiu działających na Pomorzu – otrzymał nazwę „Kartuzy”. Batalion ten wraz z trzema Komisariatami Straży Granicznej, plutonami wzmocnienia i improwizowanymi pododdziałami Przysposobienia Wojskowego stanowił Oddział Wydzielony „Kartuzy”. Jego dowódcą został kpt Marian Mordawski, a lekarzem ? por. rez. dr Edmund Mroczkiewicz (N. Maczulis, Z dziejów Kartuz i walk Kaszubów o niepodległość w latach 1918 – 1945, „Kaszubskie Zeszyty Muzealne” Z. 4 1996, s. 36.: T. Kryska – Karski, op. cit., s. 25. (materiał udostępniony, dzięki życzliwości kierownika Archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie Pana dra A. Suchcitza).).
W połowie września 1939 r. dr Mroczkiewicz biorący udział w walkach opóźniających w rejonie Gdyni, odkomenderowany został do Szpitala Morskiego nr 2 w Gdyni, gdzie pełnił funkcję starszego ordynatora oddziału chirurgicznego (350 łóżek) aż do chwili jego likwidacji. Wtedy to dostał się do niewoli, a po zakończeniu wojny obronnej wraz z rannymi został przewieziony na teren obozu jenieckiego Stalag II B Hammerstein (Czarne). Dla potrzeb obozu w szpitalu jenieckim stworzył oddział chirurgiczny i niebawem został jego ordynatorem i lekarzem naczelnym. Przebywał tam i pracował jako chirurg przez cały okres drugiej wojny światowej. Wykonywał wszelkiego rodzaju skomplikowane operacje, zyskując sobie uznanie i sympatie jeńców – żołnierzy i oficerów, z pokonanych przez Wehrmacht armii: polskiej, francuskiej, belgijskiej, holenderskiej, jugosłowiańskiej, radzieckiej, a także amerykańskiej oraz francuskich wojsk kolonialnych. Zdobył sobie również szacunek i uznanie u samych Niemców ? dowództwa obozu.
Mało znanym epizodem z życia obozowego dra Mroczkiewicza była przynależność do ruchu oporu – do „Batalionów Odra”, których zadaniem było sianie dywersji i niepokoju na tyłach wroga, do przeprowadzania akcji sabotażowych włącznie. Główna baza znajdowała się w szpitalu w Hammerstein, a jej dowódcą był początkowo dr E. Mroczkiewicz (MKFTK, Zbiory akt, sygn. Z. 67, Dr E. Mroczkiewicz, Życiorys..., s. 3.: J. Rostkowski, Znikające miasta. Gross Born – Borne Sulinowo. Westfalenhof – Kłomino, Warszawa 2004, s. 57.).
„Bataliony Odra” były IV samodzielnym inspektoratem bydgoskiego Okręgu Armii Krajowej „Reich” noszące symbol T – 103. Działały na terenie powiatu miasteckiego, szczecineckiego, słupskiego i bytowskiego. Dowódcą „Batalionu Odra” liczącego ponad 700 osób był Leon Hamerski „Jotan”. Batalion był podzielony na oddziały zbrojne, które przeprowadziły na terenie Pomorza Szczecińskiego tzw. Starej Rzeszy kilka dużych akcji dywersyjnych, a nawet partyzanckich. Przykładem może być podpalony w 1943 r. magazyn smarów pod Szczecinkiem, jesienią zaś sekcja dywersyjna „Odry” pod dowództwem sierż. „Jotana” uszkodziła w powiecie miasteckim parowy młyn pracujący dla Wehrmachtu. Wiosną 1944 r. grupa pchor. „Okonia”, „Dęba” ze Szczecina wykoleiła pociąg towarowy, a później zabiła pod Goleniowem funkcjonariusza szczecińskiego Gestapo.
Dość często zdarzały się wypadki podpaleń niemieckich gospodarstw rolnych przez robotników będących żołnierzami „Odry”, jako skuteczna forma odwetu za znęcanie się bauerów nad pracującymi u nich przymusowymi robotnikami. Wywoływało to strach przed polskim odwetem i utratę poczucia pewności Niemców, co było jednym z poważniejszych osiągnięć „Odry”.
Przez długi czas hitlerowskie władze bezpieczeństwa intensywnie tropiły konspirację polską, aż wreszcie wiosną 1944 r. Gestapo wpadło na ślad organizacji. Zaczęło się od aresztowania w marcu 1944 r. członków „Odry” w powiecie łobeskim, których odstawiono do Szczecina (M. Sadzewicz, Oflag II D Gross Born, Warszawa 1977, s. 137 – 140.).
We wrześniu 1944 r. funkcjonariusze Gestapo w Szczecinku ujawnili istnienie podziemnej organizacji „Bataliony Odra”. W związku z tym funkcjonariusze Gestapo w Szczecinku i Pile dokonali masowych aresztowań polskich robotników przymusowych na terenie powiatu szczecineckiego, człuchowskiego i miasteckiego. Akcja ta objęła także polskich jeńców wojennych z obozów Oflag II D Gross Born i Stalag II B Hammerstein (A. Zientarski, Represje Gestapo wobec polskich robotników przymusowych na Pomorzu Zachodnim 1939 – 1945, Koszalin 1979, s. 194 – 195, tenże, Jeńcy wojenni i robotnicy…, s. 164.).
Aresztowani zostali umieszczeni początkowo w barakach w Szczecinku, silnie oświetlonych w ciągu nocy reflektorami, skąd wywieziono ich w niewiadomym kierunku (M. Sadzewicz, op. cit., s. 151 – 152.).
Jak się jednak okazało przetransportowano ich do wychowawczego obozu pracy w Policach do dyspozycji placówki Gestapo w Szczecinie i w dniach 7 i 9 października 1944 r. wywieziono do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Tam na wniosek szczecińskiej placówki Gestapo w dniu 9 listopada 1944 r. zostali straceni (Zob. relacje naocznych świadków : tamże, op. cit., s. 153 – 156.). Wśród nich znajdowali się oficerowie – jeńcy z Oflagu II D Gross Born i Stalagu II B Hammerstein, m. in. płk dypl. Witold Dzierżykraj-Morawski (Rozkazem Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych z dnia 2 października 1944 r. płk Morawski został odznaczony Orderem Virtuti Militari za całokształt działalności bojowej, a w dniu 11 listopada 1961 r. pośmiertnie mianowany generałem brygady.: T. Gasztold, W. Zybajło, M. Zybajło, op. cit., s. 150.), mjr Bronisław Wandycz, mjr Wiesław Hołubski, por. Eugeniusz Kloc i aspirant Janusz Szaybo (A. Zientarski, Represje Gestapo..., s. 195.: J. Szaybo został aresztowany 3 września 1944 r. w Stalagu II B Hammerstein, zaś por. E. Kloc, mjr Bronisław Wandycz, mjr Wiesław Hołubski i płk Morawski w Oflagu II D Gross Born.: M. Sadzewicz, op. cit., s. 144 – 145.: O działalności tych oficerów w Oflagu II D Gross Born zob: J. Rostkowski, op. cit., s. 59 - 60.).
Z relacji S. Gryniewicza z dnia 1 października 2004 r. dotyczącej „Batalionów Odra” wynikła jednak inna bardzo istotna kwestia. Planowały one bowiem zająć Pomorze przy pomocy jeńców Września – oficerów, podoficerów i żołnierzy obozów jenieckich oraz wszystkich jeńców, którzy wbrew postanowieniom III Konwencji Haskiej z 1907 r. zostali pozbawieni statusu jeńców wojennych (Szerzej na ten temat zob.: Międzynarodowe prawo wojenne. Zapobieganie konfliktom zbrojnym. Odpowiedzialność za przestępstwa wojenne. Zbiór dokumentów. Wyboru dokonał, wstępem i przypisami opatrzył M. Flemming, Warszawa 1978.) i stali się wbrew swej woli robotnikami cywilnymi. Ostrze tych przedsięwzięć skierowane było przeciwko armii hitlerowskiej oraz, co stanowiło sedno działania, dokonać się miało przed wejściem na te tereny Armii Czerwonej – (podkr. N. M) (Por. też zapis S. Gryniewicza pod datą 10 października 1944 r.).
Ten fakt oraz spisana opowieść Timofieja o wielkim głodzie w ZSRR (Zapiski, 11 X 1944 r.) (Jak poinformował mnie T. Wasilczuk w piśmie z dnia 14. 07. 05 r. był to fakt decydujący.: „W rozmowach ze mną S. Gryniewicz podkreślał zawsze, że powodem nie wydania książki była właśnie ta opowieść Timofieja”.), ale nade wszystko odmowa zgody S. Gryniewicza na usunięcie jakichkolwiek fragmentów tekstu wpłynęły na odmowę opublikowania. „Zapisków” w czasach PRL-u.
Światopogląd reprezentowany przez zdecydowaną większość żołnierzy Września nie szedł w parze z propagandą powojenną władz naszego kraju. W swej zdecydowanej większości sympatyzowali oni bardziej z rozkazami i strategią działającej na Pomorzu Armii Krajowej niż z późniejszymi kierunkami politycznymi prezentowanymi przez Grupy Operacyjne Polskiej Partii Robotniczej.
Przed wybuchem drugiej wojny światowej S. Gryniewicz był studentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego wraz – jak powiedział (Relacja S. Gryniewicza z dnia 1 października 2004 r.) – z Marysiem Brandysem, z którym notabene spotkał się później w obozie Hammerstein. Wskazuje na to zapis z dnia 16 września 1941 r. (S. Gryniewicz, op. cit., - 16 września 1941 r.).
Ten utworzony przez hitlerowców międzynarodowy kompleks obozowy skupiał obok Stalagu II B Hammerstein również obóz dla polskich oficerów ? Oflag II D Gross Born (Borne Sulinowo i Borne – Nadarzyce), w którym los S. Gryniewicza i dra Mroczkiewicza dzieliło wiele tysięcy Polaków, m. in. znani nam z literatury i historii Polski: por. rez. Leon Kruczkowski, autor „Niemców” i „Pierwszego dnia wolności”, czy też ppor. rez. Adam Rapacki – późniejszy, powojenny minister spraw zagranicznych RP (Plan Rapackiego).
Przypomnieć również należy, iż po upadku Powstania Warszawskiego w tym Oflagu Niemcy osadzili liczne rzesze jego uczestników.
Jeńcy przetrzymywani za drutami obozów byli odcięci od świata, nie dochodziły do nich żadne informacje z frontów. Oznaką niekorzystnej sytuacji militarnej w Europie i ich trudnego położenia w obozie były przybywające do obozów jenieckich transporty z jeńcami wojennymi państw podbitych przez Trzecią Rzeszę. Symptomy te nie wskazywały jednak rychłego wyzwolenia obozu, nie rokowały też nadziei na jakąkolwiek zmianę w codziennym życiu obozowym.
W pracy Oflag II D Gross - Born, wydanej w 1977 r. w Warszawie, dawny towarzysz niedoli jenieckiej, również absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego ppor. Marek Sadzewicz napisał:
„(...) Centralny punkt konspiracyjnej łączności wszystkich ośrodków jeńców znajdował się w międzynarodowym szpitalu dla jeńców w Hammerstein (Czarne). Posyłano tam na leczenie jeńców z różnych obozów jenieckich oraz różnych narodowości z Okręgu Pomorskiego (Wehrkreis II Stettin – II Okręg Wojskowy Szczecin – przyp. N. M.). Personel lekarski i sanitarny składał się głównie z Polaków. Funkcję naczelnego lekarza pełnił znakomity chirurg polski, por. rez. dr Edmund Mroczkiewicz, ? (podkr. N. M.) były dyrektor szpitala w Kartuzach (Por. też S. Gryniewicz, op. cit., zapis z dnia 7 maja 1943 r.: „W czasie spaceru po terenie szpitala mój towarzysz pyta o moje sprawy. Poznaję nazwisko lekarza prowadzącego oddział chirurgiczny. To dr Mroczkiewicz, były dyrektor szpitala w Kartuzach, chirurg w szpitalu jenieckim od 1939 roku”.). Organizatorem i duszą punktu kontaktowego był dr Mroczkiewicz, z którym konspiracja obozowa utrzymywała stały kontakt przez oficerów wysyłanych do szpitala na badania i leczenie. W takim charakterze bywali tam por. adwokat Marian Schroeder, por. Edgar Wellenger i wreszcie latem 1944 roku por. Eugeniusz Kloc „Brzoza”. Do najbliższych jego współpracowników należeli por. Jan Kubik „Roma”, przyjaciel por. Kowalskiego zastrzelonego przez wartownika, i mjr Wiesław Hołubski. Na specjalny rozkaz płk. Izdebskiego i ppłk. Mossora mieli poprzez szpital nawiązać bliższy kontakt z organizacją terenową, mającą swoich łączników w stalagu II B, na którego terenie znajdował się szpital.
Drugi nasz punkt kontaktowy z oddziałami ruchu podziemnego w najbliższej okolicy znajdował się w Szczecinku, gdzie naszym rezydentem był Jerzy Kąkol „Bosman” – były jeniec wojenny, marynarz. Tam też miał swoje komórki kontaktowe batalion „Odra”, składający się z jeńców i byłych jeńców wojennych oraz robotników cywilnych wywiezionych na przymusowe roboty. Nazwy „Odra” nie znaliśmy wówczas”(...) (M. Sadzewicz, op. cit.,, s. 137.).
Ten zapis ppor. M. Sadzewicza dotyczący osoby dra Mroczkiewicza nie wymaga komentarza.
Swój maszynopis zapisek wojennych Stanisław Gryniewicz, były sanitariusz szpitala jenieckiego Stalagu II B w Hammerstein (Czarne), zadedykował Pamięci Doktora Edmunda Mroczkiewicza.
W sporządzanych na bieżąco w obozie notatkach ? zapiskach S. Gryniewicza z lat 1940 – 1945 nazwisko Edmunda Mroczkiewicza otaczane jest zawsze szacunkiem i występuje jako Dr Mroczkiewicz lub Doktor pisany zawsze wielką literą.
Konkluzją wieloletniej, ciężkiej pracy obozowej dra Mroczkiewicza w charakterze lekarza chirurga niech będzie zapis obozowy S. Gryniewicza z dnia 10 września 1944 r.:
„Przyszedł lekarz niemiecki Oberarzt na kontrolę szpitala. Doktor ukończył ostatnią operację, spotykają się w pokoju przygotowawczym. Kontrola – jak widać – sprowadza się do rozmowy. (...) Nie wszystko zrozumiałem o czym mówiono, natomiast z postawy, sposobu prowadzenia rozmowy i wzajemnego szacunku, zrozumiałem jedno. Tych dwóch panów stojących naprzeciwko siebie, nic nie dzieli: ani pozycja po przeciwnych stronach barykady, ani urazy czy różnice narodowościowe. Natomiast widać, że wiele ich łączy. Tylko co? Może większa wiedza w sprawach życia, może rola Samarytanina przydzielona przez los w tym piekle, może przeżycia. Jeden, to niedawny inwalida, na pewno z frontu wschodniego, drugi z ciężarem blisko czterech lat niewoli. To zbliża i uczy zrozumienia drugiego.
Po rozmowie lekarz niemiecki coś zapisuje w książce, daje do przeczytania Doktorowi. Wychodząc, pierwszy oddaje Doktorowi honory wojskowe. Jest młodszy tylko wiekiem.(...)” (S. Gryniewicz, op. cit., s. 81.).
Ciekawe jest spostrzeżenie zawarte w wypowiedzi – wspomnieniu S. Gryniewicza, który po aresztowaniu dra Mroczkiewicza przez Niemców za udział w „Batalionach Odra” i jego kilkutygodniowej nieobecności w obozie, po ucieczce Niemców z obozu w 1945 r., z dumą opowiedział (S. Gryniewicz był tłumaczem tej rozmowy. „Byłem – powiedział – bardzo dumny, dumniejszy chyba niż sam Dr Mroczkiewicz, że mogłem tłumaczyć pochwały skierowane przez Francuzów pod adresem Dra Mroczkiewicza”. Wypowiedź S. Gryniewicza z dnia 1 października 2004 r.) i napisał:
„(...) Któregoś dnia odwiedziła nas grupa przedstawicieli francuskiej organizacji opieki nad jeńcami. Przechodząc przez pomieszczenia szpitalne zauważyli ich czystość. Natomiast nie mogli zrozumieć, jak nasi pacjenci, przecież chorzy, mogą spać na deskach łóżka, przykrytych tylko nigdy nie zmienianym kocem (...) i przykrywając się tylko jednym kocem i własnym płaszczem, mając pod głową rzeczy osobiste przykryte ręcznikiem. A spali przeważnie w mundurach, bo tylko niewielu decydowało się prosić rodzinę o paczkę z bielizną zamiast paczki żywnościowej. Brakowało również mydła i ciepłej wody, a mycie unieruchomionych i obandażowanych ograniczało się do wycierania mokrą szmatką. Nie mogli uwierzyć, że w tych warunkach było tylko jedno zakażenie pooperacyjne. Miałem zaszczyt i wielką przyjemność tłumaczenia wyrazów szacunku i uznania dla pracy Doktora Mroczkiewicza składanych przez tą grupę. A Doktor, jak zwykle dziękował swoim miłym uśmiechem przykładając dwa palce do daszka rogatywki, z którą nigdy się nie rozstawał.(...) – (podkr. N. M.) (T. Wasilczuk, Zakończenie pracy S. Gryniewicza, s. 97 – 98.).
Stanisław Gryniewicz zapisał niegdyś – a ja dzisiaj przytoczę pod rozwagę ? słowa swojego francuskiego kolegi Xaviera, adiunkta jednego z uniwersytetów francuskich, który uczył go w obozie języka francuskiego, i nie tylko, a później znalazł też w nim miejsce swego ostatniego spoczynku:
„Przychodzi czas, w którym wszyscy razem i każdy osobno, zdajemy egzamin z naszego człowieczeństwa”.
Wojenne losy S. Gryniewicza i dra Mroczkiewicza skrzyżowały się w Stalagu II B Hammerstein. Z relacji ppor. M. Sadzewicza i S. Gryniewicza mamy pogląd na działalność por. dr Edmunda Mroczkiewicza oraz na własną działalność Gryniewicza. Zachodzić może pytanie, czy nie jest ona subiektywna, czy może mało rzetelna, bo pisana w formie dziennika. Przytaczam zatem relację innego uczestnika ? pacjenta szpitala obozowego w Hammerstein, któremu było dane zaobserwować pracę szpitala. Pewne fakty wszystkich niezależnych relacji pokrywają się tworząc jedną całość.
Syn dra Mroczkiewicza Antoni, przekazał mi oprócz życiorysu Ojca, również materiał por. Karola Pokorskiego z Sanoka (K. Pokorski, Dr Edward Mroczkiewicz – lekarz z powołania, „Chrześcijanin w Świecie” nr 9 z grudnia 1982.: Autor wspomnień podał błędne imię dra Mroczkiewicza, co jest wynikiem ulotności umysłu. Por. Pokorski spisał swoje wspomnienia z obozu i przekazał do Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. Zob.: Zakład Narodowy im. Ossolińskich Wrocław, Dział Rękopisów, sygn. 15591/II, k. 57 – 64, (dalej cyt. Zakład Narodowy im. Ossolińskich).), w którym ten przedstawił swe spotkanie, jakie miało miejsce w szpitalu jenieckim w Hammerstein w 1944 r., z drem Mroczkiewiczem i ... znanym nam sanitariuszem, którego nazwiska nie zapamiętał i nie wymienia w swych wspomnieniach. Jednak, jeżeli właściwie powiążemy znane nam fakty, to jasno z nich wynika, że chodzi o osobę sanitariusza – Stanisława Gryniewicza autora Zapisek.
W 1982 r. por. K. Pokorski w swych wspomnieniach napisał, że dr Mroczkiewicz to: „(...) prawdziwy Polak, lekarz „z powołania”, chirurg o „złotej” ręce, był duszą szpitala międzyjenieckiego w Hammersteinie, obecnie Czarne. Jeńcy różnych narodowości znali dwa słowa po polsku – „doktor Mroczkiewicz”- słowa te znaczyły, że życzą sobie, by byli operowani przez dra Mroczkiewicza, mimo że był również dobry inny chirurg, lekarz belgijski.(...) W szpitalu tym przebywałem w 1944 r. przez okres trzech miesięcy – miałem więc możność poznania bliżej tego nieocenionego człowieka, prawdziwego ambasadora Polski – (podkr. N. M.).
Polacy byli dla niego braćmi, których osobiście operował i pielęgnował, bo tak można nazwać jego troskę o chorego. (...) Sam przechodziłem bardzo ciężko operację na niby drobną rzecz – wyrostek robaczkowy. Jednak na skutek wyczerpania nerwowego trwającego tyle lat, nastąpiła u mnie zapaść pooperacyjna. Byłem jak mi mówiono, 48 godzin nieprzytomny, a dr Mroczkiewicz nie odstępował mnie ani na chwilę. Nawet obiady i kolacje przynoszono mu do mego łóżka. Szpikował mnie różnymi lekarstwami. Pamiętam tylko jak przez mgłę pierwszą kroplówkę. Gdy wniesiono mnie na salę ogólną już przytomnego, zewsząd przez otwarte drzwi pytano, jak tam było na tamtym świecie? zrozumiałem wówczas jak bardzo byłem chory. Wieczorem tego dnia Staś, magister prawa z Warszawy, starszy sanitariusz (nazwiska nie pamiętam) – podkr. N. M. (Stanisław Gryniewicz – przyp. N. M.) mówi, że dzisiejszej nocy mogę mieć kłopoty w związku z reakcją na otrzymane leki. Jeślibym czuł się niedobrze, mam go wezwać, ponieważ dr Mroczkiewicz jest bardzo przemęczony i musi spać. Roześmiałem się, Stachu – mówię – jak to możliwe. Ja o własnych siłach nie mogę wstać (leżący współtowarzysze byli po operacji), więc jak cię mogę zawiadomić? Nie bój się – odpowiada – wszystko jest zorganizowane. Na końcu sali śpi >Amico< Włoch Sycylijczyk o bujnej czarnej czuprynie. Twą rękę połączymy sznurkiem z jego ręką. Gdy tylko szarpniesz ręką, on obudzi się i już wie, co robić. Kiedy zacząłem zasypiać, poczułem się źle. Pot wystąpił mi na czoło i serce zaczęło mi walić, szarpnąłem ręką. W tej chwili Włoch pobiegł do Stasia, który natychmiast się zjawił. Spytał, co mi dolega, zbadał puls i zalecił spokój. Po pewnym czasie ta sama scena, wtedy zapytałem: Stasiu, czy dla mnie nie ma już lekarstwa ? Odpowiedział, że wszystko co było możliwe otrzymałem, a teraz tylko spokój.
Po zapaści nastąpiły u mnie odleżyny. Na pośladku zaczęła powstawać gangrena. Dr Mroczkiewicz wziął mnie na stół operacyjny, wyciął całe zagangrenowane miejsce, zabezpieczając zastrzykami dalsze niebezpieczeństwo. Tak cuchnąłem, że nie miałem odwagi odchylić koca. Gdy raz zapytałem, czy coś jeszcze ze mnie będzie, doktor uśmiechnął się swoim dobrotliwym uśmiechem, a następnie poważniejąc zapytał, czy mam możność otrzymywania paczek ponieważ wymagam dobrego odżywiania. Odpowiedziałem, że z tym gorzej, ponieważ Sanok odcięty jest już przez Sowietów. Powiedział: coś zrobimy. Stale spałem, co było dowodem, że organizm przychodzi do siebie.
Raz budzę się, obok spostrzegam paczkę amerykańską z Czerwonego Krzyża. Ucieszyłem się i powiedziałem: w obozie pamiętają o mnie. Wówczas sąsiad, młody podporucznik z Nowego Sącza, nazwiskiem zdaje się Słonkowski, powiedział mi, że paczka ta nie jest z obozu. Zdumiony pytałem się: więc skąd ? Jeśli pan da mi słowo – mówi – że się nie zdradzi, to powiem. Daję, powiedziałem. Dr Mroczkiewicz oddał panu swą paczkę i zakazał nam o tym mówić.
Ten lekarz, który otrzymywał to samo jedzenie co my, który tak ciężko pracował, ofiarował mi swą paczkę i nie chciał nawet bym wiedział od kogo pochodzi, a tym samym by mu dziękować. Człowiek o złotej ręce, któremu tak wielu zawdzięczało życie względnie czuło jego bezinteresowną opiekę, Polak, którego nazwisko mogę powiedzieć bez przesady, znał cały ówczesny obozowy świat: Niemcy, Francuzi, Belgowie, Serbowie, Amerykanie różnego pochodzenia, Włosi a nawet Sowieci, którzy wprawdzie mieli osobny obóz, lecz na prześwietlenia przychodzili do naszego szpitala.
Pamiętam, jak wielka duma rosła w nas Polakach, kiedy podczas symbolicznego przyjęcia w czasie drugiego dnia Święta Zmartwychwstania w dniu 9 kwietnia 1944 r. zaproszeni przez nas lekarze obcej narodowości, wśród niskich ukłonów gratulowali dr. Mroczkiewiczowi jego sukcesów leczenia ciężko chorych.
Przed powrotem ze szpitala do obozu w czerwcu 1944 r. dziękowałem dr. Mroczkiewiczowi za wyleczenie. Zatrzymał się i powiedział: to nie mnie, panie poruczniku. Gdy udawałem, że nie wiem do czego zmierza, i powiedziałem, że to przecież on mnie uzdrowił, wsparł ręce na mych ramionach i patrząc w oczy powiedział: panie poruczniku, uzdrowienie pana nie leżało w mej mocy. Tam jest kapliczka, proszę iść i podziękować Temu, który pana powrócił do życia (...) (K. Pokorski, op. cit., s. 156 – 158.).
Dr Mroczkiewicz był człowiekiem głęboko wierzącym i praktykującym katolikiem. Po wyzwoleniu obozu jenieckiego w Hammerstein powrócił do Kartuz w dniu 2 kwietnia 1945 r., organizując wcześniej właściwe zabezpieczenie dla chorych ze szpitala jenieckiego w Hammerstein.
W Kartuzach objął zajmowane wcześniej stanowisko dyrektora szpitala (Dzieje Kartuz, pod redakcją M. Widernika, t. II, Kartuzy 2001, s. 259.) i ordynatora oddziału chirurgicznego, będąc jedynym lekarzem w szpitalu kartuskim.
W maju 1945 r. ożenił się z Anną Krefft. Z ich związku narodziło się troje dzieci – Zofia (ur. w 1947 r.), Antoni (ur. w 1949 r.) oraz Wiesława (ur. w 1950 r.).
Stary ród Krefftów związany był od wieków z Kaszubami i uchodził za majętny, powszechnie szanowany i z pewnością należał do elity tej ziemi. Szwagier dra Mroczkiewicza, Karol Józef Krefft był absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, pełniącym przed wojną stanowisko zastępcy kierownika Wydziału Bezpieczeństwa Urzędu Wojewódzkiego Pomorskiego w Toruniu, a w 1946 r. funkcję starosty kartuskiego (Karol Józef Krefft był jedynym Kaszubą spośród starostów kartuskich lat 1818 – 1998.: Szerzej na ten temat zob.: N. Maczulis, Kartuzy ? z dziejów miasta i powiatu. Landraci, Starostowie, Przewodniczący Prezydiów Rad Narodowych, Naczelnicy Miasta i Powiatu oraz Burmistrzowie Gminy w latach 1818 – 1998, Kartuzy 1998, s. 50 – 52.: Po przeprowadzeniu nowej reformy administracyjnej w naszym kraju, na starostę powiatu kartuskiego wybrany został w 1998 r. Kaszuba Marian Wilkowski.).
Jak też na elitę przystało, jesienią 1945 r. dr Mroczkiewicz uczestniczył w zjeździe kaszubskich działaczy społeczno-kulturalnych, jaki miał miejsce w Kartuzach w dniu 4 listopada 1945 r. (Szerzej na ten temat zob.: N. Maczulis, Zjazd kaszubskich działaczy społeczno?kulturalnych w Kartuzach w 1945 r. w świetle dokumentów, „Kaszubskie Zeszyty Muzealne” Z. 7 1999, s. 7 –16.: Por. też Dzieje Kartuz, t. II, s. 242.: Zob. też N. Maczulis, Kartuzy - z dziejów miasta i powiatu..., s. 56 – 57, wkładka fotograficzna z opisem uczestników zjazdu.). Było to pierwsze tego rodzaju spotkanie Kaszubów po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Przejęty przez dra Mroczkiewicza powiatowy szpital kartuski mający obsługiwać 63 tys. mieszkańców powiatu był kompletnie zdewastowany przez działania wojenne. Nie było w nim łóżek, bielizny oraz instrumentów medycznych. Dr Mroczkiewicz zorganizował go od podstaw w taki sposób, że już niebawem – jako doskonały diagnosta, mógł przeprowadzać skomplikowane operacje nerek czy resekcje żołądków.
Poza pracą w szpitalu pracował też w lecznictwie otwartym. Już w czerwcu 1945 r. wraz z lekarzem powiatowym zorganizował Ośrodek Zdrowia. Pracował w poradni ogólnej oraz poradni „G”, a w 1948 r. zorganizował i prowadził poradnię „K”, zaś od 1953 r. również przychodnię rentgenowską. Poza tym zorganizował i rozwijał Pogotowie Ratunkowe, którego został pierwszym kierownikiem.
Początkowo średni personel szpitala składał się wyłącznie z 12 sióstr zakonnych. Po ich eliminacji, przez władze, z pracy w szpitalu dr Mroczkiewicz dokonywał uzupełnienia i rozszerzenia go poprzez osobiste szkolenie pielęgniarek przyuczonych, które potem stawały do egzaminu państwowego. Dr Mroczkiewicz był przeciwnikiem zwalniania sióstr zakonnych z pracy w szpitalu, co zostało niebawem wykorzystane przeciwko niemu. W 1958 r. zdobył II stopień specjalizacji w zakresie chirurgii. Mimo trudności lokalowych i finansowych potrafił utrzymać szpital i oddział chirurgiczny na najwyższym poziomie. Znalazło to wyraz w wyróżnieniu szpitala w 1958 r., w wyniku inspekcji dokonanej przez Ministra Zdrowia prof. dra Rajmunda Barańskiego.
Wspomniane trudności, a przede wszystkim brak możliwości rozwoju bazy medycznej koniecznej dla potrzeb rozwijającego się miasta i powiatu spowodowały już w latach pięćdziesiątych podjęcie zamysłu budowy nowego szpitala na miarę potrzeb czasów i mieszkańców powiatu. W tym też względzie szczególnie pomocne okazały się prywatne kontakty dra Mroczkiewicza z władzami wojewódzkimi i centralnymi oraz osobista znajomość osób uznawanych za autorytety i sławy w zakresie medycyny w Polsce i za granicą.
W następstwie tych dążeń i kierunku działania dyrektora szpitala kartuskiego podjęto decyzję, a w 1956 r. rozpoczęto budowę nowego szpitala w Kartuzach. Był on pierwszym po wojnie szpitalem budowanym od podstaw w ówczesnym województwie gdańskim.
W 1960 r., w przededniu oddania do użytku nowego szpitala powiatowego, decyzją Powiatowej Rady Narodowej w Kartuzach dr Mroczkiewicz został odwołany ze stanowiska dyrektora szpitala. Władze powiatowe zastosowały wybieg rozpisania konkursu na dyrektora nowej placówki i tym samym rozwiązały umowę z dotychczasowym dyrektorem. Należy podkreślić, że dr Mroczkiewicz nie należał do żadnej partii politycznej, a przypomnieć trzeba ważny fakt, że był człowiekiem głęboko wierzącym. Te fakty z życia dra Mroczkiewicza stały się w ówczesnym okresie pretekstem i powodem do odwołania ze stanowiska, najpierw dyrektora, a następnie ordynatora oddziału chirurgii szpitala powiatowego. Pozostawiono mu stanowisko kierownika Powiatowej Stacji Pogotowia Ratunkowego (MKFTK, Zbiory akt, sygn. Z. 67, Dr E. Mroczkiewicz, Życiorys..., s. 3 – 4. Jak wynika ze sprawozdań Protokólarza Narad Dyrekcji Szpitala za rok 1954 – 1962, w Protokole nr 4 z dnia 22 kwietnia 1960 r. dyrektorem szpitala był dr Mroczkiewicz, zaś już w Protokole nr 5 datowanym 15 czerwca 1960 r., lek. med. Jadwiga Jankiewicz, zaś dr med. Edmund Mroczkiewicz był Kierownikiem Powiatowej Stacji Pogotowia Ratunkowego.: Zob.: Załącznik do Zbioru akt, sygn. Z. 67, Protokólarz Narad...) oraz kierownictwo Przychodni Chirurgicznej w Kartuzach. W konsekwencji zmiany te oznaczały dla dra Mroczkiewicza odsunięcie od możliwości przeprowadzania operacji, co osobiście odczuł bardzo boleśnie.
Przypłacił to niebawem utratą zdrowia, chorobą serca, na którą zapadł jesienią 1962 r., w następstwie której zmarł w dniu 8 lutego 1964 r. Pochowany został na Cmentarzu Komunalnym w Kartuzach. Na Jego nagrobku wyryto skromne, a zarazem zawsze aktualne dla potomnych motto: „Mało wymagał od świata, dużo od siebie”.
Jeden z wielu pacjentów dra Mroczkiewicza w szpitalu obozowym w Hammerstein – jeniec Oflagu II D Gross Born – oficer Wojska Polskiego, por. K. Pokorski swe Wspomnienia zakończył znamienną konkluzją (K. Pokorski, op. cit., s. 158 – 159.):
(...) Ten wspaniały człowiek i lekarz, który cieszył się wdzięcznością swych pacjentów – jeńców, powrócił do Kartuz i pracując dniem i nocą przeżył najcięższe czasy stalinowskie, po to by spotkać się z niewdzięcznością miejscowych władz.
Zmarł nagle wielki Polak, głęboko wierzący i praktykujący katolik pozbawiony stanowiska ordynatora chirurgii w Kartuzach 15 lutego 1960 r. Ten człowiek sprawił swą osobowością i kulturą, że chorzy w czasie okupacji otrzymywali paczki nie rozcinane, gdy zaś gestapo zaczęło protestować, paczki miały tylko rozcięte sznurki. Narzeczone chorych miały możność ich odwiedzenia, co w innych obozach było nie do pomyślenia. Oczywiście okazja ta została wykorzystana. Narzeczone te były łączniczkami AK. Dowódcą AK obozów oficerskich należących do szpitala jenieckiego w Hammerstein był nasz starszy obozu II D Gross Born pułkownik Morawski, zabity przez gestapo po zamachu na Hitlera. To wielkie dzieło na terenie szpitala jest ogromną zasługą śp. dr. E. Mroczkiewicza, która nie może ulec zapomnieniu”.
Minęło kolejne 20 lat od spisanych Wspomnień, a pamięć o drze Mroczkiewiczu nie zaginęła. Powróciła ? ze zdwojoną siłą. Pierwszą jest 40 rocznica śmierci dra Mroczkiewicza, drugą – 60 lecie wyzwolenia obozu w Hammerstein. Z perspektywy czasu wydarzenia, jakie miały miejsce w tym obozie, jak najbardziej zasługują na przypomnienie.
Jakże znamiennym, decydującym impulsem w dobie pojednania narodów i tworzenia Wspólnoty Europejskiej są zapiski Stanisława Gryniewicza dotyczące działalności dra Mroczkiewicza w międzynarodowym obozie jenieckim, współtwórcy i świadka tamtych wydarzeń, z których winniśmy wysnuć właściwe wnioski, ku chwale poległych i wdzięczności nas ? potomnych.
Dr Edmund Mroczkiewicz, który jedną trzecią swego życia poświęcił na pracę w charakterze dyrektora i ordynatora oddziału chirurgicznego szpitala powiatowego w Kartuzach za swą działalność na rzecz lokalnej społeczności kaszubskiej został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi i innymi odznaczeniami resortowymi.
Wartości człowieka nie mierzymy jednak ilością posiadanych odznaczeń czy orderów. Jego pogrzeb był spontanicznym hołdem miejscowej społeczności, chociaż w swym życiu spotykał się z niewdzięcznością miejscowych władz.
Życie człowieka szybko przemija, ale żyje on tak długo, dopóki o nim pamiętają inni. Po jego śmierci żyje jednak jego dzieło i pamięć o nim.
Najbliższy czas pokaże czy w dobie demokracji i suwerenności, o co walczył dr Mroczkiewicz w Batalionach Odra, zdamy egzamin z naszego człowieczeństwa.
Taki też egzamin zdawał dr Mroczkiewicz i jestem zupełnie przekonany, że zdał go z oceną wzorową i to zarówno w okresie wojny, jak i po jej zakończeniu.
Por. rez. dr Edmund Mroczkiewicz mimo, że zmuszony był pracować w szpitalu jenieckim pod presją Niemców, ale nigdy nie zapomniał o swoim powołaniu ? służbie dla ludzi, niezależnie od ich narodowości czy przekonań politycznych.
Jakże trudno w tamtych okolicznościach obozowych było pozostać sobą – być po prostu człowiekiem. Dr Mroczkiewicz, wykazał się bardzo wysokim stopniem etyki zawodowej nawet w stosunku do swych oprawców obozowych. Jeniec wojenny, ofiara systemu hitlerowskiego, potrafił wykazać swą wyższość nad ciemiężcami, posuwając się nawet do wybaczenia im swych krzywd. Jest to na pewno zadanie bardzo trudne, na miarę wielkiego człowieka godnego najwyższego podziwu i naśladowania. Jakże znamienny w tym względzie wydaje się być fragment wspomnień por. K. Pokorskiego, który uzyskał te informacje w 1944 r., zaś opisał w 1982 r. (Zakład Narodowy im. Ossolińskich, op. cit., k. 59 – 60.):
„(...) W obozie przebywał podchorąży Straży Granicznej aspirant Szajbo. Ponieważ ja byłem ze Straży Granicznej (choć zmobilizowany do 57 pp w Poznaniu z przydziałem do komisariatu Straży Granicznej w Zbąszyniu) wnet zaprzyjaźniliśmy się i wiele z ufnością opowiadaliśmy o sobie. On we wrześniu 1939 r. dostał się do niewoli niemieckiej. Udało mu się uciec i dotrzeć do Francji. Ponieważ we Francji nie znano stopnia podchorążego, dano mu stopień aspiranta. Chłop miał pecha i znów dostał się do niewoli niemieckiej ale już jako aspirant mówiący po francusku. Opowiadał mi on ciekawą rzecz o drze Mroczkiewiczu.
Dr Mroczkiewicz był dyrektorem szpitala w Kartuzach. Po wkroczeniu Niemców wraz z innymi polskimi inteligentami został jako zakładnik wsadzony do piwnicy. Zaszedł jakiś wypadek, w którym potrzebny był lekarz. Wyciągnięto go więc z piwnicy. Ponieważ władał dobrze językiem niemieckim i był oficerem Wojska Polskiego, nie wrócił już do piwnicy lecz Niemcy skierowali go do szpitala międzynarodowego jenieckiego w Hammersteinie. Tu zyskał sławę jako chirurg do tego stopnia, że generał niemiecki, opiekun szpitala jenieckiego, zwrócił się do dra Mroczkiewicza z prośbą o pomoc lekarską dla swej chorej córki wymagającej operacji. Według opowiadania aspiranta Szajbo, który został rozstrzelany przez Niemców jesienią 1944 r., dr Mroczkiewicz początkowo odmówił pomocy powołując się na rozkazy hitlerowskie oraz na przepisy niemieckie zakazujące wszelkich kontaktów Niemców z Polakami. Powoływał się na sławnych lekarzy Niemców, którzy operację tę mogliby przeprowadzić. Tłumaczył się również, że brak mu odpowiedniego zestawu narzędzi, których musiałby użyć do tej operacji. Wówczas generał niemiecki miał powiedzieć – „ja biorę odpowiedzialność za wszystko – jeśli pan operuje tymi narzędziami chorych proszę nimi operować mą córkę – samochód czeka. Jeśli pan nie chce tego uczynić na prośbę błagającego ojca – proszę to uczynić dla was – dla dobra Polaków”. Mroczkiewicz nie pytając o wyjaśnienie tych słów oświadczył, że jest do dyspozycji. Uratował dwa życia. W nagrodę dr Mroczkiewicz miał dostęp do apteki i prawo dysponowania lekami będącymi pewnego rodzaju zapleczem frontu wschodniego. (...).
Ostatnio, po kolejnej publikacji (N. Maczulis, Dr Edmund Mroczkiewicz – znakomity kartuski lekarz (1902 – 1964), „Gazeta Kartuska” nr 46 z dnia 16 listopada 2004.), sylwetka dr. Mroczkiewicza została uzupełniona i wzbogacona relacjami Czytelników „Gazety Kartuskiej” przedstawiającymi mało znane epizody z jego życia i działalności w Kartuzach. Zostały one zamieszczone przez redakcję „GK” pod wspólnym tytułem: Takim go zapamiętali. Są one spisane po wielu latach od ówczesnych wydarzeń, w innej już, demokratycznej Polsce i warte są upamiętnienia.
Uratował mi życie
Było to pod koniec lat 40. Miałam wtedy może 24 lata. Po trzech tygodniach wysokiej temperatury (41 stopni) czułam, że umieram. Wykonano mi w tym czasie w szpitalu zdjęcie rentgenowskie płuc, ale nadal nie było wiadomo, co jest przyczyną mojego stanu. Wówczas nie wykonywano takich badań laboratoryjnych, jak dziś. Moja siostra płacząc szła, aby poprosić do mnie księdza. Po drodze spotkała doktora Danielewicza. Przyszedł do naszego domu i jeszcze raz mnie zbadał. Wyczuł w okolicach nerki zgrubienie. Zawiózł mnie swym samochodem do szpitala. Doktor Mroczkiewicz chciał natychmiast dać karetkę, aby zawiozła mnie do Gdańska. Trzeba pamiętać, że operacji na nerkach w Kartuzach nie wykonywano. O ile wiem, do dziś tu się takich operacji nie robi. Doktor Danielewicz uznał, że nie przeżyję podróży do Gdańska. Wtedy doktor Mroczkiewicz zdecydował się mnie „ciąć”. Trysnęła ropa, która jak mi potem powiedziano, obryzgała lekarza. Tyle jej się tam zgromadziło. Okazało się, że miałam gorący ropień okołonerkowy. Doktor Mroczkiewicz uratował mi życie. Mam teraz 80 lat.
Mieszkanka Kartuz
Znałem doktora
Doktora Edmunda Mroczkiewicza poznałem, gdy był dyrektorem szpitala, który mieścił się jeszcze tam, gdzie dziś ma siedzibę szkoła specjalna. Byłem jego pacjentem. Przeprowadził mi zabieg chirurgiczny nogi. Był znanym, dobrym lekarzem, człowiekiem z charyzmą. Cieszył się zasłużenie w społeczności kartuskiej bardzo dobrą opinią, podobnie jak doktor Henryk Kotowski.
Stanisław Roszkowski
Wywalczył szpital
Nie mam żadnych osobistych wspomnień związanych z doktorem Mroczkiewiczem. W tamtym czasie mało korzystałam z usług lekarzy. Pamiętam jednak tę postać z opowiadań ludzi i mego nieżyjącego męża. Pamiętam jak ciepło się o nim wypowiadał, jak go cenił i szanował. W pamięci utkwiła mi jedna scena, kiedy mój mąż ze zdenerwowaniem opowiadał, jak niesprawiedliwie potraktowano doktora Mroczkiewicza. Ten człowiek poświęcił kilka lat życia staraniom o wybudowanie nowego szpitala w Kartuzach. Przez cały czas pilotowal wszystkie sprawy z tym związane i tylko dzięki ogromnej determinacji tego wyjątkowego, kartuskiego lekarza, szpital stanął. I co potem się stało ? Stanowisko dyrektora otrzymała osoba z Gdańska, niezwiązana z Kartuzami. Pamiętam, z jakim oburzeniem komentowano ten fakt w Kartuzach. Ta sytuacja odbiła się niekorzystnie na zdrowiu doktora, nigdy już nie wrócił do dawnej kondycji.
Irena Hirsz
„Wiejski” lekarz też potrafi
Doktor Mroczkiewicz był kiedyś moim sąsiadem. Pamiętam go jako bardzo spokojnego człowieka. Nie intrygował, nikomu nie wadził, trzymał się jakby na uboczu. Natomiast przychodzi mi na myśl, co opowiadała o nim moja znajoma. Przed laty, gdy była w ciąży, zoperował ją. Później leżała w szpitalu w Gdańsku i tam, lekarz na widok blizny pooperacyjnej i zdjęcia rentgenowskiego zawołał swych kolegów specjalistów po czym powiedział: „Patrzcie i uczcie się, tak potrafi operować wiejski lekarz”.
Regina Trapkowska
Jakże charakterystyczny jest ostatni opis działalności... „wiejskiego lekarza”, którego wszechstronnym umiejętnościom nie mogli nadziwić się nawet specjaliści akademii medycznych. Nie znali historii. A szkoda, bo przecież „Historia magistra vitae est”
Kartuzy - Miechucino, dnia 23 grudnia 2004 r.