Historia i walka o polskość w moim życiu rozpoczęła się już bardzo wcześnie, bo po ukończeniu 6–tego roku życia, z chwilą gdy zaczęłam uczęszczać do wiejskiej szkoły z językiem wykładowym niemieckim. Już w roku 1906/1907 przystąpiłam wraz z moim rodzeństwem do strajku szkolnego, którego organizatorem był mój ojciec – on też płacił za to, duże kary pieniężne (50 marek). Kilkakrotnie, nas dzieci strajkujące, bito i zamykano za karę po lekcjach w klasie na 2 godziny.
W domu mówiono po polsku. Na elementarzu, dodatku do „Gazety Grudziądzkiej”, uczyliśmy się czytać i pisać po polsku. Gdy miałam 14 lat wybuchła pierwsza wojna światowa. Podczas tej wojny uczyliśmy się tajnie pod przewodnictwem księży parafialnych: Sylwestra Grabowskiego i dr. Leona Heykego (obu zamordowano w ostatniej wojnie) języka polskiego i historii. Uczono się w małych grupkach, śpiewaliśmy pieśni polskie. Ojciec czytając gazety: „Grudziądzką” i „Pielgrzyma” od czasu do czasu powtarzał: Nasza idzie, co miało oznaczać, że Polska będzie.
W maju 1919 r. wysłano mnie do Tucholi, gdzie ks. prob. Łaski i dr Karasiewicz zorganizowali pierwszą na Pomorzu propagandę przygotowującą do zawodu nauczycielskiego. Tam byłam do 1 IX 1919 r.. Wysłano mnie do Torunia do Seminarium Nauczycielskiego Żeńskiego. Po ukończeniu seminarium w roku 1923 pracowałam w Szkole w 7 klasie Szkoły Powszechnej w Kartuzach do 1929 r.. Następne lata aż do wybuchu drugiej wojny światowej pracowałam w Sępólnie Krajeńskim.
Powiat sępoleński zamieszkiwało przeszło 40 % Niemców, którzy byli właścicielami majątków ziemskich, młynów, browarów, mleczarni, itp.. Oprócz 7 kl. szkoły polskiej była też szkoła z językiem wykładowym niemieckim. Ja pracowałam w szkole polskiej ucząc j. polskiego i historii. Przygotowywałam uroczystości szkolne i państwowe – często wygłaszałam na tych uroczystościach patriotyczne przemówienia i odczyty, czym się mocno naraziłam zamieszkującym tu Niemcom: znalazłam się na „czarnej liście”.
Okres okupacji
31 VIII 39 r. pociągiem ewakuacyjnym z Bydgoszczy wyjechałam w kierunku wschodnim. Miejscem docelowym wyznaczono miasto Hrubieszów. 1. 9. 39 r. o 6-tej pod Kutnem Luftwaffe zbombardowało nasz pociąg, byli zabici i ranni, którym pospieszyli z pomocą ludzie z pobliskiej wioski Boża Wola.
Zbombardowany wagon odczepiono i pociąg jechał dalej. Do Hrubieszowa dotarłam 4. 9. 39 r.. Tutaj o wojnie wiedzieli niewiele.
Zgłosiłam się w inspektoracie szkolnym, tutaj zajęto się mną serdecznie i skierowano mnie do kierowniczki szkoły Szusterowej przy ul. Lubelskiej 11. Bardzo miłej pani. Tutaj wypoczęłam po czterech dobach jazdy i niespania. Następnego dnia udałam się magistratu celem zameldowania i wskazania mnie miejsca zamieszkania.
Skierowano mnie na ul. Zamoyską 45 do pani Niewiadomskiej. Tutaj mieszkałam do połowy listopada 1939 r.. W tym czasie przeżyłam największą tragedię w moim życiu, bo utratę Matki Ojczyzny.
Przez Hrubieszów przewalały się w tym czasie wojska polskie, hitlerowskie i wojska armii czerwonej. Wojska polskie rozbrojone pędzono w niewiadomym kierunku na wschód i na zachód. Traktem Zamojskim na wschód pędzono nieprzeliczone szeregi wojska polskiego pod eskortą Ukraińców jadących na koniach, uzbrojonych w broń i nahajki, którymi popędzali rozbrojone wojsko polskie, smutny i bolesny to był widok!
Widziałam jak rozkradano polski dobytek ładowany na ciężarówki, które Traktem Zamoyskim, kierowały się w kierunku wschodnim.
Hrubieszowszczyzna, ziemia mlekiem i miodem płynąca, teraz ograbiona ze wszystkiego. Nastał głód.
Gdy rzekę Bug ustalono granicą między Polska a ZSRR, wycofały się wojska armii czerwonej, a wkroczyły wojska niemieckie. Wydano rozporządzenie – rozkaz, aby wszyscy ewakuowani udali się do swoich miejsc zamieszkania. Pewnego dnia podstawiono pociąg w kierunku Bydgoszczy. Skorzystałam. Z Bydgoszczy już według normalnego rozkładu jazdy dojechałam do Kartuz, a stąd przygodną chłopska furmanką do swojej wsi rodzinnej – Cieszenia.
Zawodowo nie pracowałam, pomagałam w rodzinnym gospodarstwie rolnym.
Wcielając Pomorze od razu do Reichu postanowiono nas od razu zgermanizować, zakazano mówić po polsku – niszczono książki polskie i niszczyli na cmentarzu nagrobki z polskimi napisami. Aresztowano i rozstrzeliwano nauczycieli, księży, patriotów, członków Związku Zachodniego. Nikt nie był pewien jutra. Szpiegów było pełno – krwawy terror szalał – masowe groby coraz liczniejsze (Piaśnica koło Wejherowa, gdzie rozstrzelano 12 tys. Polaków przywiezionych z okolicznych powiatów, przeważnie inteligencję).
Tajne nauczanie na Pomorzu
Wobec szalejącego krwawego terroru sprawa tajnego nauczania była sprawą bardzo niebezpieczną. Ograniczała się prawie do nauczania indywidualnego. Ja uczyłam czytać i pisać dzieci mojej siostry – uczyłam roty, hymnu polskiego, opowiadałam o królach polskich. W okresie Bożego Narodzenia przychodziły i dzieci sąsiadów – śpiewaliśmy kolędy, Nie rzucim ziemi. Jeszcze Polska nie zginęła. Zawsze przed tym zbadano, czy coś nie zagraża, a ktoś starszy stał na czatach, który w razie czego dawał znać o niebezpieczeństwie. Ta moja konspiracyjna praca trwała do chwili mego aresztowania. Bowiem w marcu 1942 r. wstąpiłam do organizacji Gryf Pomorski i złożyłam przysięgę przed dowódcą grupy konspiracyjnej, nauczycielem Alojzym Sochą. Wyznaczył mi funkcje łączniczki. Przewoziłam tajne rozkazy do różnych miejscowości (Mirachowa, Prokowa, Cieszenia, Sierakowic, Przodkowa, wszystkie te miejscowości w powiecie kartuskim). Rozkazy były ściśle tajne i osoby którym wręczałam listy były mi z nazwisk nieznane, tego wymagała tajna konspiracja. Tak trwało do dnia 12 X 1942 r., kiedy na skutek wsypy zostałam aresztowana. Znaleziono bowiem, przy aresztowaniu „Andrzeja” spis grupy Alojzego Sochy, na którym i ja figurowałam. Zawieziono mnie do więzienia w Kartuzach. Po dwóch dniach dołączono mnie do samochodu gestapowskiego, w którym siedziało już kilku strasznie pobitych Polaków. Zawieziono nas do Gdańska na Schiesstange (ul. Strzelecka – przyp. N. M.) (do więzienia). W tym więzieniu siedziałam do grudnia 1942 r.. Z tego więzienia przewieziono mnie do Polizei - Gefängnis, tzw. turmu (wieży). Częste przesłuchania i tortury były moją gehenną – raczej jej początkiem.
12 IV 1943 r. wywieziono mnie do obozu koncentracyjnego w Stutthofie – tam przebywałam do 25 IV 1945 r., w którym to dniu ewakuowano nas do Mikoszewa, a stąd na „Barkach Śmierci” wywieziono na pełne morze, na którym w makabrycznych warunkach włóczono nas sześć dni i nocy bez jedzenia i picia ! Śmierć zbierała obfite żniwo – co rano, co silniejsi towarzysze niedoli musieli wynosić trupy na pokład barki, a stąd wrzucać do morza. Szczegółowo o „Barkach Śmierci” pisałam do Muzeum Stutthof.
1 V 1945 r. przycumowano „Barkę Śmierci” w porcie Lauterbach na wyspie Rugii. Tutaj udało mi się zbiec. wraz z współwięźniarką Zofią Kopeć. W tej ucieczce ratował nas język niemiecki, którym obie władamy.
Zmieszałyśmy się z Flüchtlingami niemieckimi i w ten sposób korzystałyśmy z mieszkań i aprowizacji tychże Flüchtlingów. Chroniły nas także cywilne ubrania, w które kazano nam się przebrać przed ewakuacją.
5 V 1945 r. wkroczyła Armia Czerwona. Byłyśmy wolne ! 5 VI 1945 r. dotarłam do moich rodzinnych stron. 1 IX rozpoczęłam urzędowanie w Szkole Podstawowej w Rątach w powiecie kartuskim. Jakkolwiek dzieci były pod względem nauki bardzo zaniedbane, to jednak wszystkie mówiły po polsku. Nie zdążył Hitler nas zgermanizować.
Praca nauczyciela była wtedy bardzo ciężka. Pracowało się nie tylko w szkole, ale i społecznie. Urządzało się Kursy dla analfabetów, których na szczęście było niewielu. Brało się udział w spisach rolnych, w spisach ludności. Prowadziło się zebrania uświadamiające w czasie Referendum i w okresie wyborów do Sejmu PRL itp.
W 1954 r. przeszłam na emeryturę z powodu ciężkiego stanu zdrowia.
Agnieszka Recław
emer. naucz.
Sopot, w listopadzie 1976.
Aneks do życiorysu śp. Agnieszki Recław
Agnieszkę Recław poznałam w hitlerowskim obozie koncentracyjnym Stutthof, gdy Gestapo przywiozło ją z więzienia w Gdańsku w dniu 13 kwietnia 1943 r. i przydzielona została do baraku nr 3, w którym i ja przebywałam. Zaprzyjaźniłyśmy się. Po przeżyciu koszmarnych lat obozowych wróciłyśmy do normalnego życia. Agnieszka przeszła na rentę w 1954 r., a od 1955 r. otrzymywała emeryturę. Od września 1954 r. zamieszkałyśmy razem w Sopocie. Przyjaźń nasza trwała 43 lata. Agnieszka w latach emerytalnych napisała wspomnienie o ewakuacji obozu koncentracyjnego w 1945 r. „Barką śmierci” po Bałtyku, które znajduje się w Muzeum Stutthof oraz wspomnienie o harcerkach w Stutthofie umieszczone w książce „Harcerki 1939 – 1945” wydanej przez Instytut Historii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie w 1973 i 1983 r.. (...).
Sopot, czerwiec 1991 r. Zofia Kopeć
b. więźniarka nr P 17444 obozu Stutthof
Źródło:
Archiwum Muzeum Kaszubskiego im. Franciszka Tredera w Kartuzach, Dokumenty i Materiały, Akta Personalne, Agnieszka Recław, sygn. Z. 10/1, s. 5 - 13.