Szlaki turystyczne

Znajdziesz tu informacje na temat miejsc, które są ciekawe do odwiedzenia. Prezentacja wizualizacji i zdjęć oraz opisów szlaków pieszych, rowerowych i Nordic Walking.

wtorek, 24 kwiecień 2012 11:17

O wątpliwych kartuskich newsach i pacyfikacji w Szadych Brodach

Autor:  Barbara Pisarek
Oceń ten artykuł
(47 głosów)
Kościół poklasztorny w Kartuzach Kościół poklasztorny w Kartuzach zdj. Aleksander Kostuch

O wątpliwych kartuskich newsach i pacyfikacji w Szadych Brodach.

 

Na stronie internetowej jednej z lokalnych gazet 22 lutego tego roku odgrzano reportaż Marii Dąbrowskiej (tak, tej od nieśmiertelnych Nocy i dni) z 1925 roku, z jej pobytu w Kartuzach. Jako sensacyjny zwiastun wytłuszczono informacje wybitnej pisarki o tym, że kartuzi służyli Krzyżakom i Brandenburczykom przeciw Polsce, byli ośrodkiem polityki germanizacyjnej kraju nawet w czasach panowania Rzeczpospolitej i że podobno stąd pomagano kierować sławną rzezią Gdańska dokonaną przez Krzyżaków. Reportaż ten publikowała m.in. „Pomerania” w 1983 roku na 600-lecie Kartuz, miłosiernie go jednak okrawając z informacji mijających się z faktami. Tym razem subiektywną prawdę pisarki podano nam jako wytłuszczoną, triumfalną prawdę obiektywną.

zdj. Barbara PisarekProstowanie informacji o kierowaniu rzezią gdańską będzie krótkie. Miała ona miejsce w roku 1308, a zakonników z Pragi czeskiej sprowadzono na nasze tereny w roku 1381, a więc 73 lata po rzezi. Być może miała autorka na myśli rok 1460, kiedy to ówczesny przeor klasztoru Schnelle spiskował w sprawie Gdańska w czasie wojny trzynastoletniej   z wodzem krzyżackim Fritzem von Raveneck. Jednak żadna rzeź z tego nie wynikła, a przeora szybko zaaresztowano.

Z prawdą o kartuzach - germanizatorach i ich polityce germanizacyjnej też chyba da się zwięźle uporać, choć opinia ta pokutuje do dziś nie tylko dzięki M. Dąbrowskiej. Popularyzowano ją na 600-lecie Kartuz w referacie Dzieje osady przyklasztornej w jego wersji ze stanu wojennego (600-lecie przypadło na rok 1983). Germanversion straszy też w Nowym Bedekerze T. Bolduana, ale pokutuje również w lokalnej świadomości dzięki wysiłkom jednego z miejscowych historyków, który latami wiódł młodzież szkolną do kościoła kartuzów, by tam wdrukowywać w chłonne umysły tę oczywistość. Teraz upiór germanizacji ożył dzięki młodemu adeptowi sztuki dziennikarskiej, który dokopał się do reportażowego rarytasu M.Dąbrowskiej. Tymczasem pojęcie germanizacji pojawia się w historii dopiero w wieku XIX i funkcjonuje tylko w odniesieniu do konkretnych działań zaborcy pruskiego. A przecież kartuzi żadnymi zaborcami nie byli, żadnego też zaboru nie utworzyli. Czy się mylę?

Przy okazji warto odnieść się do wielu innych opinii o ojcach kartuzach, formułowanych lub powtarzanych przez niektóre autorytety. Wszak nadszedł czas poprawności politycznej, czyli uderzania w Kościół narzędziem wszelkim. Gdy więc duży bije wielkiego, mali biją mniejszego (pamiętacie, to z Pana Tadeusza).

zdj. Barbara Pisarek

Klasztor powstał w akcji odwetowej władz kościelnych w celu spacyfikowania ośrodków kultu pogańskiego na Pomorzu. To język wspomnianego referatu rodem z komunistycznej propagandy. Kogo i jak pacyfikowali mnisi, historia milczy. My cieszmy się, że gdyby nie ów odwet i owa pacyfikacja, do dziś mieszkalibyśmy w Szadych Brodach, bo tak nazywały się nasze  tereny przed przybyciem tu kartuzów.

Kartuzi pochodzili z ziem niemieckich, byli więc ziomkami Krzyżaków, mnisi byli niemieccy, klasztor był niemiecki (reportaż Dąbrowskiej, referat na 600-lecie). Pytajmy, a jaki miał być po roku 1309, kiedy to całe Pomorze Gdańskie, a z nim i klasztory zostały inkorporowane do państwa Zakonu Krzyżackiego? Potęga Krzyżaków była tak wielka, że przed wchłonięciem wybroniła się tylko kapituła warmińska i biskupstwo włocławskie, mające też swoje ziemie na Pomorzu Gdańskim. Od takich ziomków niemieckich po 1309 roku pękały więc w szwach wszystkie pomorskie klasztory.

W późniejszych wiekach klasztor był związany z ziemiami niemieckimi przez podległość prowincji saskiej, a potem nadreńskiej (referat). Jak wyglądała ta podległość, pisze ksiądz Paweł Czaplewski w swojej Kartuzji Kaszubskiej: w czasie jej trwania wizytatorzy nie zjawili się w domu kartuzów przez 55 lat, a wizytatorzy z prowincji nadreńskiej zapisali w swoich protokołach tylko sprawy duchowych wykroczeń wśród braciszków. Po żadnych szczególnych związkach z ziemiami niemieckimi niewiele więc pozostało. Może by więc powziąć jakieś zmasowane obrzydzenie do Kartuz z powodu natłoku obecnych tu przez cały wiek XIX i międzywojnie nazwisk niemieckich: Hapelt, Arendt, Berent, Brand? Ehlerst, Christweiss, Kleist i Schwandt? Noetzel, Mitchel, Lutzow, Zeisow? Sielmann, Hagemann, Engelmann czy  Patschulla? Może tu się coś wskóra? Wybaczcie, rymy same się proszą.

zdj. Barbara Pisarek

Przez donacje krzyżackie zakon osłabiał ekonomicznie rycerstwo polskie, a sam fundator Jan z Rusocina przekazał kartuzom ziemie pod krzyżackim naciskiem (referat). Cóż, fundator po nadaniu kartuzom ziem osiadł w klasztorze jako donat i pozostał w nim aż do śmierci. Więc chyba autentyczna pobożność i szczera skrucha za wcześniejsze morderstwo, a nie presja Krzyżaków skłoniła go do poświęcenia się dziełu tworzenia kartuzji? Trudno uwierzyć też w ekonomiczne osłabianie polskiego rycerstwa, skoro z 13 posiadanych przez kartuzów wsi tylko 3 zostały im nadane przez Krzyżaków (za ks. Pawłem Czaplewskim). Pozostali fundatorzy ziem dla zakonu byli to mieszczanie z Gdańska, Królewca i Poznania, biskupi polscy i polscy królowie. A że już w XIII wieku donacje dla klasztorów malały, trudno się dziwić, że klasztor zabezpieczał się w ziemię jako najsilniejszą w średniowieczu i przez późniejsze wieki rękojmię siły gospodarczej. W istocie, gospodarcza potęga kartuzów była wielka, ale i tak  ustępowała opactwom cystersów w Pelplinie i Oliwie.

 

zdj. Barbara Pisarek

Kartuzi żyli w pełnej, zamierzonej izolacji od społeczeństwa, wyłączając się z jakiejkolwiek działalności politycznej. Ta teza, spopularyzowana również przez wspomniany referat, znacząco kłóci się z  wersją o germanizacji i odwecie. Sformułowana w dodatku językiem propagandy politycznej, paraliżuje wszelką próbę zrozumienia duchowości kartuzów czy duchowości średniowiecza w ogóle. Wprawdzie św. Brunon nie sprecyzował szczegółowo reguły kartuzów, ale sięgnął do zasad życia zakonnego ojców benedyktynów i próbował odrodzić eremickie cechy duchowości Ojców Pustyni. Stąd kluczowymi pojęciami duchowości kartuzów stały się  skupienie, cisza, samotność i równowaga. Zgodnie ze swoją zamkniętą regułą kartuzi nie uprawiali jałmużny, duszpasterstwa, kaznodziejstwa, szpitalnictwa ani hafciarstwa (jak np. żukowskie norbertanki J). W najświetniejszych swoich czasach (bo i kiepskie też im się przydarzały) żyli modlitwą i pracą. Rozumując w duchu średniowiecza i nie tylko – uprawiali modlitwę wstawienniczą. Na równi z dominikanami rozpropagowali od mnichów wschodnich różaniec w wersji, jaką dzisiaj znamy.  I wielu możnych, od mieszczan po królów, za taka modlitwę sowicie płaciło, również ziemią. Musiała tu działać równie silna wiara w moc takiej modlitwy, jak i lęk przed grzechem. Czy więc bogactwo kartuzów było wynikiem tego fenomenu średniowiecznej duchowości, czy jakichś szczególnych konszachtów z Niemcami, sami wybierzcie. Ja wybieram wersję pierwszą.

zdj. Barbara Pisarek

Niechętni temu zakonowi z reguły pomijają lub ledwie wzmiankują, że kartuzi byli świetnymi gospodarzami. A na to jest mnóstwo świadectw. Po otrzymaniu od Jana z Rusocina wsi Gdynia na nasłonecznionych stokach Kępy Oksywskiej założyli sady i ogrody. W kartuskich lasach w kierunku na Chmielno założyli ciąg stawów z hodowlą ryb, zwanych właśnie kartuskim różańcem. W miejscu dzisiejszego Parku Solidarności uprawiali wielkie ogrody warzywne. Celebrowali życie wegetariańskie. Stworzyli genialną nalewkę na ponad 130 ziołach (nie nasi, niestety, ale ci z Chartreuse). Słynna benedyktynka musi być po niej druga w kolejce. Spopularyzowali w Europie goździk, drobny, ale o upajającym zapachu, noszący od nich miano goździk kartuzek (dlaczego nie porasta kartuskich kwietników w miejsce żałobnych iglaków?) Kto by powąchał jakąś perfumę mnichów z kartuzji na Capri z goździkiem w roli głównej (niechby Ligea La Sirena), ten długo będzie oszołomiony.

Przy odrobinie dobrej woli możemy znaleźć wiele powodów- większych i mniejszych, dla których warto odczuwać związek z historią i duchowością tego zakonu. A jeśli ktoś zechce nas dalej zniechęcać, że np. w czasach reformacji miejscowa ludność splądrowała ten zakon, wystarczy wspomnieć, że i ludność z Żarnowca  splądrowała swój, fundowany przez samego księcia pomorskiego Świętopełka zakon cystersek, choć zamieszkiwało w nim wiele żywiołu polskiego. A nasi podczas reformacji splądrowali, ale w czasach Kulturkampfu odebrali z kłonicami klasztor luteranom. I do dziś jest on najatrakcyjniejszą wizytówką Kartuz. Lepszej nie mamy.

 

Barbara Pisarek

 

Ps.: W artykule obowiązuje irytująca, ale poprawna zasada zapisu: nazwy zakonów i zakonników piszemy z małej litery, nazwę członka państwa zakonnego (Zakonu Krzyżackiego)- czyli wrednego Krzyżaka-  z dużej. Verzeihung.

Czytany 12944 razy Ostatnio zmieniany sobota, 10 listopad 2012 01:26

Skomentuj

Komentarz zostanie opublikowany po zatwierdzeniu przez redakcję.


Proszę rozwiązać proste zadanie (blokada antyspamowa):

Skocz do:

Polecamy

Zdjęcie z galerii

Ostatnie komentarze

Gościmy

Odwiedza nas 86 gości oraz 0 użytkowników.

Akademia Kaszubska

szwajcaria-kaszubska.pl