Szlaki turystyczne

Znajdziesz tu informacje na temat miejsc, które są ciekawe do odwiedzenia. Prezentacja wizualizacji i zdjęć oraz opisów szlaków pieszych, rowerowych i Nordic Walking.

wtorek, 31 maj 2016 00:00

Płk Zygmunt Szendzielarz „Łupaszko” – Symbol Bohatera - Żołnierz Niezłomny i jego podwładni - Danuta Siedzikówna (ps. "Inka")

Autor: 
Oceń ten artykuł
(2 głosów)

 

 

Norbert Maczulis

starszy kustosz - dyrektor

Muzeum Kaszubskiego im. Franciszka Tredera w Kartuzach (1989 – 2015)

   

   Zygmunt Szendzielarz ps. „Łupaszko” jest najbardziej znaną postacią, dowódcą V Brygady Wileńskiej, jednostki, która podczas drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu działała na terenach Polski walcząc niezłomnie ze stalinizmem o niepodległość kraju. Jest synonimem uporu i patriotyzmu. Chociaż było wiadome, że walki nie wygrają, walczyli do końca będąc wierni złożonej przysiędze. Walczyli z zaciekłością, a gdy ich sytuacja stała się dramatyczna, wtedy walczyli już tylko w imię honoru i żołnierskiej godności.

 

   Takich Żołnierzy Wyklętych, władze sowieckie i NKWD, Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, tworzona na ziemiach zajmowanych przez Sowietów Milicja Obywatelska, Wojska Wewnętrzne przemianowane potem na Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego nazywali bandytami. Takie też są zapisy w aktach komunistycznych. Tych, którzy nie podporządkowywali się komunistom likwidowano bądź aresztowano i przez sfingowane procesy skazywały sądy wojskowe na karę śmierci lub długoletnie więzienia.

   Dlaczego i jak doszło do tej tragedii żołnierzy Polski Przedwrześniowej ?  Przez okres drugiej wojny światowej prowadzili wojnę partyzancką z hitlerowcami, a po wkroczeniu Sowietów zmuszeni byli walczyć również z nimi.

   Szybko bowiem okazało się, że skończyła się okupacja hitlerowska a rozpoczęła sowiecka, a Polska, o którą walczyli, niepodległości nie odzyskała. Tak więc walka trwała nadal, zmienił się okupant, który posiadał najpotężniejszą armię świata.

   Po wyparciu hitlerowców z terenów Lubelszczyzny, ziemie te znalazły się pod kontrolą Sowietów. 22 lipca 1944 r. utworzyli oni Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego w Lublinie jako nowy rząd polski, którego władza rozszerzała się na terytoria zajmowane przez Armię Czerwoną. Za przesuwającym się na Zachód frontem sowieckim tworzono polską administrację terenową. Szkopuł jednak tkwił w tym, że legalny rząd RP istniał w Londynie i nie zgadzał się z polityką PKWN.

   Realizując wytyczne J. Stalina, dnia 23 sierpnia 1944 r. dowódca 1 Frontu Białoruskiego marszałek Konstanty Rokossowski wydał instrukcję. Zobowiązywał w niej sowieckich komendantów wojennych do utrzymywania więzi z lokalnymi organami władzy utworzonymi przez  PKWN, a żadnych innych osób i organizacji pretendujących do sprawowania władzy nie mieli uznawać. Komendanci mieli domagać się od lokalnych władz PKWN utworzenia w każdej miejscowości Milicji Obywatelskiej celem ochrony porządku publicznego i walki z agentami nasyłanymi na tyły frontu oraz odbierania ludności broni palnej i radiostacji [1]. Tak stanowiła instrukcja.

   Kolejną tajną instrukcję wydał Główny Zarząd Polityczno-Wychowawczy Ludowego Wojska Polskiego. Jego szefem był płk Wiktor Grosz, były oficer Armii Czerwonej. Wydana po posiedzeniu Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej w październiku 1944 r. instrukcja wytyczała zasady nowej polityki PPR i PKWN stwierdzając, iż w wojsku nie ma żadnych kompromisów z Armią Krajową (podlegającą Rządowi RP w Londynie).

   Wytyczne były wcielane w życie, co było możliwe dzięki sile zbrojnej. W  drugiej połowie 1944 r. na terenie „Polski Lubelskiej” o powierzchni 78 tys. km kw. znajdowało się 2,5 mln żołnierzy sowieckich, oprócz funkcjonariuszy NKWD, grup operacyjnych kontrwywiadu „Smiersz” (Śmierć szpiegom) i polskiego UB i MO[2].

      Natomiast w 1945 r. liczba żołnierzy polskiego podziemia  niepodległościowego wynosiła 200 tys.(!).

   Po okresie prześladowań, po 1956 r. wielu skazanych zrehabilitowano (pośmiertnie) !. Żałosne jednak jest to, że prokuratorów, sędziów katów, zdrajców narodu polskiego, nigdy nie ukarano i nadal pełnili zaszczytne funkcje urzędnicze, pobierając później przez długie lata wysokie emerytury, a wielu z nich zostało odznaczonych najwyższymi orderami i medalami…

   Zygmunt Szendzielarz, syn Karola i Eufrozyny z domu Osieckiej, urodził się 12 marca 1910 r. w Stryju, woj. stanisławowskie. Ukończył ze złotymi ostrogami Szkołę Podchorążych Kawalerii w Grudziądzu.

   Po jej ukończeniu został przydzielony do 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich w Wilnie. Podczas wojny obronnej 1939 r. dowodził szwadronem swego pułku. Podczas dramatycznej przeprawy Wileńskiej Brygady Kawalerii przez Wisłę na południe od Magnuszewa por. Szendzielarz wzorowo prowadził swój szwadron unikając strat, a żołnierze przeprawiali się przeważnie na własną rękę. Wielu z nich utonęło. Sprzęt ciężki zatopiono. W broni ręcznej były ogromne straty.

   Później dowodził nim do końca walk, staczając liczne potyczki z oddziałami niemieckimi. Trzymał się dzielnie do chwili, kiedy resztki jego brygady poszły do niewoli niemieckiej 28 września w rejonie Mościsk. Sam uniknął niewoli i powrócił na Wileńszczyznę.

   W 1942 r.wstąpił do Armii Krajowej. W lecie 1943 r., będąc w stopniu rotmistrza [3], otrzymał rozkaz objęcia dowództwa oddziału partyzanckiego rtm. Antoniego Burzyńskiego, ps. ,,Kmicic”, działającego w rejonie Świru i nad Naroczą. Szendzielarz, który przyjął popularny  na tych terenach pseudonim ,,Łupaszko”, przybył nad jezioro Narocz za późno. Kilka dni przed jego przybyciem oddział ,,Kmicica” został podstępnie rozbrojony przez partyzantkę sowiecką i przestał istnieć. Tu właśnie zaczynał się najważniejszy rozdział jakże burzliwej i pogmatwanej epopei żołnierskiej ,,Łupaszki”. Z resztek oddziału ,,Kmicica” oraz rekrutując nowych ludzi sformował dość szybko własny oddział, który później nazwał ,,Brygadą śmierci”. Oficjalnie była to V Brygada Wileńska Armii Krajowej, jedna z najsilniejszych na tamtym obszarze, biorąc pod uwagę fakt, że z drobnymi przerwami utrzymała stan 600 ludzi, a przed akcją na Wilno w lipcu 1944 r. skupiała nawet 800 partyzantów. V Brygada toczyła walkę nie tylko z Niemcami, ale i sowiecką partyzantką, co było nieuniknione. Po wojnie ,,Łupaszko” wspominał:

   ,,(…) Rejonem działania mojego oddziału była północno- wschodnia część Wileńszczyzny, w okolicach Świru. W tym samym rejonie zaczęła powstawać coraz liczniejsza partyzantka radziecka. W jej szeregach znajdowali się ludzie z dawnej radzieckiej Białorusi, a nie miejscowi. Patrząc z perspektywy czasu uważam, że właśnie ów specyficzny rejon działania wpłynął na moje przyszłe losy albo - jeśli ktoś woli - był przyczyną wszelkiego zła. Dlaczego? Jest to sprawa niesłychanie skomplikowana i trudna do wytłumaczenia komuś, kto nie tkwił w tamtejszych stosunkach. Oczywiście, próbowałem nawiązać, jeśli już nie przyjacielską, to przynajmniej partnerską współpracę z radziecką partyzantką. Było to z resztą zlecenie komendanta  Okręgu Wileńskiego AK gen. ,,Wilka”, no i niewątpliwie zgodne z interesami obu stron. Przy dobrej współpracy; mogliśmy znacznie skuteczniej  walczyć ze wspólnym wrogiem. Zgodnie z zaleceniem Komendanta ,,Wilka’’ spotkałem się z dowódcą radzieckiej partyzantki na okręg wileński, płk. Fiodorem Markowem i uzgodniliśmy warunki współpracy: wzajemnie będziemy się informować o rejonach postojów oraz zamierzonych akcjach naszych oddziałów, będziemy przekazywać sobie wiadomości o ruchach jednostek niemieckich, w wypadku większych akcji bojowych będziemy sobie w miarę możliwości pomagać itd. Niestety, te piękne uzgodnienia nie zostały nigdy wcielone w życie. Wręcz odwrotnie, podobnie jak za ,,Kmicica”, zaczęło dochodzić między nami do zbrojnych starć. Początkowo zacząłem owe zatargi wyjaśniać. Próbowałem ustalić taki tok postępowania, który by pozwolił uniknąć konfliktów. Niestety, rosyjscy  dowódcy co innego ustalali, a co innego robili. Nader szybko przekonałem się, że ich w prawdzie zakamuflowanym, ale za to głównym celem jest likwidacja polskich oddziałów wojskowych, oczywiście tych podporządkowanych rządowi w Londynie, a bezpośrednio Delegaturze Rządu w kraju”.

   Nie udało się zatem wykonać polecenia Komendy Głównej AK, aby ,,uniknąć ze sprzymierzeńcami naszych aliantów”. Praktyka wykazała, że teoria ,,dwóch wrogów” znajdowała na kresach potwierdzenie. Wszystkie te wydarzenia stworzyły określony klimat również dla działalności brygady ,,Łupaszki”, która zaangażowała się znacznie w walkę z partyzantami sowieckimi poprzez przejęcie spuścizny po oddziale rozstrzelanego ,,Kmicica” i wczucie się w rolę ,,mściciela”. Teraz walczyła w dodatku o to, aby uchronić się przed internowaniem, a przede wszystkim o przetrwanie w terenie. Nierzadko zatem zdarzały się planowane akcje odwetowe, boje spotkaniowe, zasadzki, działania obronne. Wszystkie te akcje przynosiły odczuwalne straty stronie sowieckiej. Trzeba jednak dodać, że wszystkie te wymuszone wydarzenia toczyły się równolegle z akcjami przeciw Niemcom.  

   W samej operacji wileńskiej AK mjr Szendzielarz udziału nie wziął. Najprawdopodobniej zadecydował o tym rozkaz dowódcy Armii Krajowej z 20 listopada 1943 r. zapowiadający ,,Burzę”. Konkludowano w nim: ,,Te nasze oddziały, które już miały (…) zatargi i nie mogły z tego powodu ułożyć poprawnie stosunków z oddziałami sowieckimi, powinny być przesunięte na inny teren”. Tak, to prawda od kul moich żołnierzy zginęło wielu partyzantów sowieckich, ale nie mało moich chłopców zginęło od ich kul - zwierzał się ,,Łupaszko” w więzieniu mokotowskim. – I to też prawda, że zginęło ich znacznie więcej niż nas. Nie był to jednak wynik mojej krwiożerczości, lecz skutek naturalnych praw walki partyzanckiej- atakujący ponosi większe straty niż atakowany, a atakowali z reguły oni.  Ludzie zaczynali ,,urządzanie” się do tego, co najbardziej konieczne, czyli od odbudowy domków. Dla ,,Łupaszki” domem wciąż pozostawał las….

   Dokonał takiego wyboru już choćby z prozaicznej przyczyny, że ,,sowieckiego sojusznika naszych sojuszników” wyraźnie nie lubił, za polskimi komunistami również nie przepadał. Pozostał zatem w głębokiej konspiracji. Dla niego walka trwała nadal i kontynuował ją bez skrupułów i żadnych kompromisów nie uwzględniał. Używał teraz fikcyjnych nazwisk.

   W lipcu - wrześniu 1944 r. część żołnierzy z wileńskich i nowogrodzkich zgrupowań AK, ratując się przed prześladowcami oraz deportacją do ZSRR, przybyło na teren ówczesnego województwa białostockiego. Przechodzono pojedynczo lub też w zwartych formacjach, w ciągłym zagrożeniu przez Armię Czerwoną - formacje tyłowe NKWD. Jednym z oddziałów, które w lipcu- wrześniu przybyła byłw zdziesiątkowana V Brygada Śmierci. Przybyli również pojedynczo i grupami oficerowie. Wiosną 1945 r. z wszystkich takich ,,przybyszów” zaczęła się formować odtwarzana V Brygada Wileńska.

   Major nie ujawnił się, bo był przekonany, że zbyt poważnie obciążony przeszłością, po wyjściu z lasu może liczyć tylko na wyrok śmierci, a w najlepszym wypadku na Sybir. Czas zaś pracował wyraźnie na jego niekorzyść. Bo też jaka władza mogła tolerować na podległym sobie terenie wrogo usposobiony uzbrojony oddział? Nie zamierzało tego tolerować NKWD osłaniające tyły frontu. Raz po raz ruszały zatem na ,,Łupaszke” obławy oddziałów sowieckich i polskich. On odgryzał się zajadle, ale częściej kluczył, umykał, aby później wrócić i zaatakować z jeszcze większym impetem, dać o sobie ponownie znać…

   W marcu 1946 r. na rozkaz ostatniego dowódcy podziemnego okręgu Armii Krajowej Wilno,  Antoniego Olechnowicza, ,,Łupaszko” po raz drugi rozpoczął odtwarzanie swojej brygady dla- jak to podkreślała komunistyczna propaganda - ,,awanturniczych celów” na Pomorzu. Major nie potrafił podporządkować się istniejącemu porządkowi, który słusznie nazywał sowiecką okupację, wierzył w konflikt pomiędzy dotychczasowymi aliantami. ,,Łupaszko” przekazał dowódcom instrukcje: nie wdawać się w otwartą walkę z jednostkami przeciwnika, lecz starać się umocnić potencjał.

   Wojna Zachodu z Sowietami jest nie unikniona. Oddziały powinny stanowić kadrę dla szerokiego ruchu partyzanckiego. Jednocześnie trzeba prowadzić działalność dezintegrującą aparat okupacyjny i zyskiwać poparcie społeczeństwa.

   Oddziały nazwano szwadronami, choć nie miały nic wspólnego z kawalerią, ale major miał duszę kawalerzysty.

   Ustalono, że oddziały będą płaciły za wszelką żywność i sprzęt rekwirowany u osób prywatnych. ,,Łupaszko” uważał, że należy walczyć kosztem okupanta a nie kosztem ludności. Rekwirowano mienie państwowe bądź spółdzielcze, za wartość prywatną płacono gotówką zdobytą w akcjach rekwizycji.

   W maju 1946 r. szef wywiadu Północnej Grupy Armii Czerwonej raportował: ,,na południe i południowy zachód od miasta Dancing (Gdańsk –N.M.) działa grupa bandycka AK o nieustalonej liczebności, przywódca bandy Łupaszko. Wymieniona banda w 1944 r. działała w województwie białostockim. 19 maja w mieście Krzyświa bandyci z tej bandy bestialsko zastrzelili doradcę bezpieki Kościerzyny lejtnanta Fiodora Findina, trzech pracowników bezpieki i kierowcę. Tegoż wieczora banda posługująca się fałszywymi dokumentami, w imieniu bezpieki rozbiła milicję w 8 gminach”. Gminach pomorskich[4]. Wojewódzki doradca UB por. Wołkow dodaje: ,,Napady na posterunki MO odbyły się bez najmniejszego oporu ze strony milicjantów. Ofiar z ich strony nie było”.

   Oba raporty dotyczą najbardziej dramatycznego epizodu z pomorskiej kampanii ,,Łupaszki” w okresie wiosna - jesień 1946 r. ,,Miasto Krzyświa” to wieś Stara Kiszewa. W niedzielę, 19 maja 1946 r. szwadron Zdzisława Badochy ,,Żelaznego” w ciągu jednego dnia rozbroił posterunki MO w Kaliskach, Osiecznej, Osiu, Skórczu, Zblewie, Lubichowie i Starej Kiszewie. Partyzanci zdobyli dużo broni i amunicji. W Starej Kiszewie zlikwidowali także placówkę UB.

   Dlaczego zginęli ci w Starej Kiszewie, a milicjantów z rozbitych posterunków puszczono wolno?

   Milicjantów i żołnierzy traktowano tak jak granatowych policjantów lub żandarmów w czasie wojny. Nie atakowano ich, jeśli sami nie atakowali. Za wrogów natomiast uważano doradców sowieckich z NKWD, funkcjonariuszy z UB i członków PPR wszystkich szczebli oraz konfidentów[5].

   W 1997 r. wydałem książkę Kartuzy – z dziejów miasta i powiatu, o burmistrzach i starostach kartuskich opierając się m.in. o  akta Archiwum Państwowego w Gdańsku. O okresie powojennym napisałem wówczas, że był to okres tzw. umacniania władzy ludowej oraz walk zbrojnych z tzw, zbrojnym podziemiem i  reakcją. Dzisiaj określamy te wydarzenia z innej strony jako walkę z bohaterami broniącymi praw demokratycznych i suwerenności kraju.

   W sprawozdaniu Referatu Polityczno - Społecznego Starostwa Powiatowego w Kartuzach czytamy:

   „W dniu 23 maja 1946 r. na terenie powiatu kartuskiego pojawiła się banda spod znaku Narodowych Sił Zbrojnych. W pościgu za siłami podziemia - NSZ - dwóch milicjantów zostało zabitych, a 1 milicjant został ciężko ranny. Kolejnych 3 milicjantów zostało lżej rannych”. W tej sprawie Referat wystosował meldunek specjalny - nadzwyczajny - do Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku[6].  

   Dzisiaj wiemy, że nie były to siły NSZ ale Brygada Wileńska Łupaszki dowodzona przez  ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego”.

   Na kartuskim Cmentarzu Parafialnym znajduje się mogiła poległych milicjantów. Na pomniku widnieje napis: „W walce o pokój i bezpieczeństwo kraju poległ na polu chwały ppor. MO Jan Szynczak (4. 12. 1907 - 31. 07. 1946), kpr MO Stefan Marchwacki (3. 08. 1917 - 23. 05. 1946). Kartuzy, 7. 10. 1962 r.”. Jak się jednak okazuje, w walkach zginęło 3 milicjantów - 2 poległo w walce, trzeci natomiast - zmarł w dniu 31 lipca 1946 r. na skutek odniesionych w walkach ran. Stąd więc daty ich śmierci nie są jednakowe.

    Jak podaje J. Rostkowski w dniu 23 maja 1946 r. pododdział ,,Żelaznego” walczył z grupą MO koło wsi Podjazy w powiecie kartuskim. I to jest prawda.

   Jednak dalsze informacje mijają się z prawdą. Nie jest bowiem prawdą, bo napisał, że poległo 4 milicjantów, jeden został ranny. Ten ranny okazał się później dzielnym i sprawiedliwym człowiekiem. Kiedy gdańskie UB schwytało w lipcu sanitariuszkę ,,Inkę”, zrobiono wszystko, by obciążyć ją w sposób wystarczający na wyrok śmierci. Dziewczyna została rozstrzelana. Milicjanci i ubowcy podpisali sfingowane zeznania, w świetle których ,,Inka” wydawała rozkazy rozstrzelania ubowców, strzelała w plecy podczas akcji itp..

   W latach 90. pytani ponownie przez prokuratorów IPN, odwoływali swoje zeznania, tłumacząc, że ich nie czytali, że się bali, że im kazano. Wspomniany milicjant miał tyle odwagi i honoru, że nie tylko nie zgodził się obciążyć ,,Inki”, ale na dodatek zeznał, że kiedy szwadron pośpiesznie odjeżdżał samochodem z miejsca akcji, dziewczyna podała mu bandaż do opatrzenia rany[7].

   Taka była prawda. Więc zachodzi pytanie: dlaczego ten dzielny i sprawiedliwy człowiek powiedział to dopiero w 1990 r., a nie podczas przesłuchań w procesie „Inki”? Czy był dzielny i sprawiedliwy ? Wątpliwe…   

   Niewątpliwa jednak jest inne zachowanie żołnierzy Łupaszki. Jak pisze dalej J. Rostkowski, w czasie jednej z akcji pod Sztumem rozstrzelano dwóch ubowców, trzeciego oszczędzono. Jako jedyny z tej trójki na widok rannego w akcji milicjanta porwał koszulę i opatrzył mu ranę. Żołnierze ,,Łupaszki” cenili takie zachowanie nawet u ludzi, których uważali za wrogów. Wiedzieli co to jest koleżeństwo i solidarność sytuacjach ekstremalnych.  

   Cechą charakterystyczną oddziałów ,,Łupaszki” była dyscyplina wojskowa. Meldowanie się zgodnie z regulaminem i nienaganny wygląd wyróżniały łupaszkowców na tle wojska ,,ludowego”, nie mówiąc o UB czy milicji. Wszyscy ubrani byli w jednakowe mundury: w zależności od sytuacji albo w mundury ,,berlingowskie” z rogatywkami (ale z przedwojennymi dystynkcjami i orłem), albo w mundury ,,andersowskie” i czarne berety. Dzień rozpoczął się i kończył modlitwą. Wielu żołnierzy nosiło ryngraf z wizerunkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej.

Historię żołnierzy ,,Łupaszki” można zakończyć treścią artykułu z dziennika ,,Życie” z dnia 27 grudnia 2000 roku…

         Nie chcieli zabić  

   Prof. Kulesza uważa, że prokurator K. jest winny ,,zbrodni wojskowej”

Oskarżony o ,,mord sądowy” stalinowski prokurator nie może twierdzić, że nie miał świadomości bezprawia, skoro nawet żołnierze plutonu egzekucyjnego nie chcieli wykonać wyroku na jego ofierze- uważa prof. Witold Kulesza, szef pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej.

   Pułkownik Wacław K. został w grudniu uniewinniony przez sąd w Poznaniu od zarzutu podżegania do ,,zbrodni sądowej”. Był to pierwszy wyrok w procesie o ,,mord sądowy” z lat stalinizmu.

   W 1946 r. jako oficer śledczy prokuratury wojskowej K. wystąpił przed sądem w Gdańsku w procesie 17-letniej  Danuty Sędzikówny, ps. Inka. Sanitariuszki antykomunistycznego oddziału partyzanckiego majora ,,Łupaszki”. Zatrzymano ją w Gdańsku podczas próby zdobycia leków dla oddziału. Sąd skazał ją na karę śmierci, wyrok wykonano.

11 grudnia 2000 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu uniewinnił Wacława K. - W procesie wystąpiłem tylko przez 10 sekund, powiedziałem, że wnoszę o ukaranie oskarżonej i natychmiast wybiegłem z sali. Zmusili mnie do tego przełożeni - tłumaczy oskarżony.- O Siedzikównie nie wiedziałem nic, nie wiedziałem też do 1999 roku,  jaki los ją spotkał.

   Prof. Witold Kulesza uważa, że oskarżony nie może zasłaniać się brakiem świadomości. W listopadzie 2000 r. przed prokuratorem Instytutu Pamięci Narodowej zeznania złożył Alojzy N., który był ,,obecny służbowo” w piwnicy gdańskiego więzienia podczas egzekucji Siedzikówny. Mówił on, że gdy padł rozkaz ,,Pal!”, rozległy się nie serie tylko pojedyncze strzały.

   - Niektórzy żołnierze strzelali bardzo chaotycznie i nieprecyzyjnie - relacjonował zeznania świadka prof. Kulesza.

   Kiedy strzały ucichły, okazało się, że Siedzikówna była tylko ranna. Wówczas na rozkaz obecnego przy  tym prokuratora dowódca plutonu zastrzelił sanitariuszkę z pistoletu.

   - Żołnierze czuli, że uczestniczą w czymś haniebnym, dlatego strzelali tak, żeby nie zabić - twierdzi prof. Kulesza. – Jeśli prokurator K. dziś oświadcza, że nie miał poczucia bezprawia, to pozostaje to w rażącej sprzeczności z elementarnymi zasadami odpowiedzialności karnej oraz poczuciem sprawiedliwości każdego z nas.

Kulesza ma nadzieję, że sąd II instancji skaże prokuratora K. za ,,mord sądowy”.[8] 

   Major Szendzielarz wiedział, jaki czeka go los w kraju. Liczył, że on się odmieni. Wierzył, jak jego podkomendni, w wybuch III wojny światowej. Jak wspomina dzisiaj por. Józef Bandzo ps. „Jastrząb”, jeden z 2 żyjących żołnierzy Łupaszki :”nie podobał się nam nowy porządek, bo to nie była Polska, o którą walczyliśmy i o której marzyliśmy.  Zresztą cały czas mówiło się o III wojnie światowej i myśleliśmy, że jakoś do niej dotrwamy pod bronią. Okazało się, że to był podstęp Amerykanów, którzy nas zdradzili” [9].

   Wiedząc o takiej sytuacji Łupaszko nie zamierzał jednak opuszczać kraju. Jak wspomina dzisiaj 96 letnia sanitariuszka i przyjaciółka Łupaszki Lidia Lwow-Eberle „Lala”, z komendantem spędziła 5 lat. Mieszkała w leśniczówce nad Naroczą u leśniczego Mackiewicza, ojca Marii, późniejszej żony prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

   Potem trafiła do partyzantki, gdzie poznała Łupaszkę. Do 1947 r. walczyli, nawet część żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego przeszła do nich. Gdy jednak przyszła taka chwila, że przeciwnik stał się dużo silniejszy, wtedy ich oddziały zaczęły się rozwiązywać. Nie dało się walczyć dalej. Wówczas jako „turyści” z Gdańska udali się do Zakopanego. Major nie wychodził do miasta, a co miesiąc zmieniali mieszkanie. Gospodarze niczego się nie domyślali, ale oni żyli w strachu wiedząc, że w końcu ich złapią. Łupaszko nie chciał uciekać za granicę bo uważał, że byłaby to całkowita przegrana i przyznanie się do porażki. Był jednak taki moment, że się prawie zdecydował, ale nie udało się[10].

   Major został rozpoznany i aresztowany w okolicach Zakopanego w 1948 r.. Przesłuchiwano go w sławnym warszawskim więzieniu na Rakowieckiej.

   Stanisław Krupa w książce X Pawilon, wspomina AK-owca ze śledztwa na Rakowieckiej (Warszawa 1989) i przytacza nieautoryzowane zwierzenia ,,Łupaszki”, odtwarzane po latach z pamięci autora.

   ,,- Czy nie gryzło cię sumienie, że w tej strasznej walce giną, wprawdzie innej orientacji, ale przecież Polacy? - pytano ,,Łupaszkę” w więzieniu.

   - Owszem nieraz w samotne wieczory myślałem o tym. Nie byłem przecież  krwiożerczym potworem. Szczególnie żal mi było szeregowych żołnierzy (…) zdałem sobie sprawę, że żołnierze ci strzelają, bo taki mają rozkaz, że są niewinni. Tylko…czy ja miałem inne wyjście, skoro nie uznawałem tej nowej władzy, skoro inaczej wyobrażałem sobie wolną Polskę?”

W październiku 1950 r. Wojskowy Sąd Rejonowy ,,rozpatrywał” sprawę dwukrotnego kawalera orderu Virtuti Militari. Wyrok mógł być tylko jeden. Wykonano go 8 lutego 1951 roku[11].

   Po ,,łupaszkowcach” i ich sprzymierzeńcach zostały zapomniane zbiorowe mogiły, bowiem dokonywano egzekucji złapanych członków podziemia i oskarżonych o współpracę z nimi reprezentantów PSL. Jednym z takich miejsc były lasy koło miejscowości Dudylany. Wtedy wieś leżała w granicach powiatu wałeckiego, na granicy z poligonem borneńskim.

   Egzekucji dokonywano około 5 km na północ od Nadarzyc, w pobliżu wsi Dudylany (Doderlage). Nadzorującym akcje wymierzone w podziemie był towarzysz Stolzman z PUBP w Białogardzie, współpracujący z komórkami NKWD w Sulinowie.

   Wspomina Jan Krawiec:

   Pamiętam tylko trzy nazwiska zamordowanych żołnierzy AK. Najdłużej ich przesłuchiwano i zrobiono im proces pokazowy, w którym wszyscy ,,przyznali” się do popełnionych win. Byli to: Jerzy Łoziński, Stanisław Subortowicz i Witold Milwid. Rozstrzelano ich w obecności towarzysza Stolzmana.

   Towarzysz Stolzman z ramienia NKWD ,,opiekował” się również procesami politycznymi młodzieży szkolnej. W Wałczu odbył się proces uczniów: Bogdana Szczuckiego, Mariana Basładyńskiego i Feliksa Stanisławskiego, w Białogardzie zaś proces Pszczółkowskiego i Tracza. Skazano ich na długoletnie więzienie i prace w kopalniach węgla.

   Obławy na grupy żołnierzy wileńskiego oddziału AK Łupaszki, które po ciężkich walkach i dużych stratach w ludziach przedostały się w lasy Pomorza Zachodniego, były równie nadzorowane przez towarzysza Stolzmana. Obóz koncentracyjny NKWD w Barkenbrucke (Barkniewo) koło Gross Born (Borne Sulinowo) były ,,obozem przejściowym”. Z  tego obozu albo wywożono do Rosji, albo rozstrzeliwano. Egzekucji dokonywano około 5 km na  północ od Nadarzyc, we wsi Doderlage. Miejscowości te już nie istnieją. Istnieją tylko resztki murów i fundamenty budynków. Ciała zakopywano w okolicznych lasach, przykrywając ich niewypałami, a nawet minami, następnie zasypywano groby ziemią.

   Towarzysza Stolzmana miałem ,,przyjemność” spotkać w urzędzie bezpieczeństwa w Białogardzie, a po kilku latach powtórnie w tym samym urzędzie, ale nazywał  się on już inaczej (…).

   Inną formą tuszowania moru, stosowaną przez aparaty restrykcyjne nowych władz, było grzebanie zwłok w dołach z wapnem. Wacław Nowak był kierownikiem PUBP w Drawsku Pomorskim od roku 1945, a jego pracę nadzorował właśnie Stolzman. Przed śmiercią, która nastąpiła w roku 1994, potwierdził słowa Jana Krawca. Kierownikiem tej placówki ustanowili go towarzysze z NKWD. Twierdził, że już w roku 1945 istniała placówka NKWD w Sulinowie (choć wskazywał na Gross Born), a więc istniejącą jeszcze wtedy osadę Borne lub obóz w Kłominie. Wspomniał, że do jego zadań należało ,,wyłapywanie” żołnierzy AK, NSZ i osób nastawionych antykomunistycznie oraz antysowiecko. Potwierdził istnienie obozu koncentracyjnego Barkniewo.  Obóz znajdował się pod kuratelą NKWD. Nowak udzielał się podczas obław na ,,Łupaszkę”.

   Oba źródła (Krawiec i Nowak) wskazują na fakt, że Doderlage (Dudylany)., w okolicach którego dokonywano egzekucji, już nie istnieje.  

   Z ksiąg inwentarzowych starostwa szczecineckiego wynika, że w roku 1947, ta wioska jeszcze ujmowana na mapach i posiadała polską nazwę. To samo dotyczy Barkniewa, Sulinowa i Bornego. Wacław Nowak stwierdził, że spotkał towarzysza Stolzmana ,,po kilku latach w Białogardzie. Uważał tak jak i wcześniej wymieniony Jan Krawiec, że Stolzman miał wtedy nowe nazwisko. Aby potwierdzić te zbrodnie lub im zaprzeczyć, nie pozostaje nic innego jak dokonać oględzin wskazywanego terenu i ewentualnie ekshumacji z pomocą saperów. Czy ktoś odważy się kiedyś wydać taką decyzję?[12].

   Myślę, że tak.

   Przyszło mi na myśl, że sprawą penetracji terenu i ekshumacji winien zająć się Instytut Pamięci Narodowej, Oddział Szczecin, Koszalin lub Gdańsk. Tym bardziej, że we wspomnianym wyżej wywiadzie „Lala” Łupaszki powiedziała, m. in. że,

    „Wojna dla nas nie skończyła się w 1945 r. Działaliśmy na Białostocczyźnie, Warmii i Mazurach, Pomorzu, nasi chłopcy dochodzili aż do Szczecina. Na polskich ziemiach było pełno sowieckich żołnierzy, współpracowników Urzędu Bezpieczeństwa, donosicieli. Polaków puszczaliśmy, a Sowietów zabijaliśmy. Nasi też ginęli. Właściwie każdego dnia była walka”.

   Nasi zabijali Sowietów, a Sowieci naszych, być może w Dudylanach przy poligonie Gross Born – Borne Sulinowo, na który – my Polacy - przez 50 lat nie mieliśmy wstępu, są miejsca ich bezimiennego pochówku. Należałoby spenetrować te tereny, sprawdzić, zlokalizować ich groby i przeprowadzić ekshumacje.

   Tak jak Łupaszki i Inki.

   W dniu 22 sierpnia 2013 r. archeolodzy Instytutu Pamięci Narodowej odnaleźli na Łączce na warszawskich Powązkach szczątki mjr. Szendzielarza, którego w dniu 2 listopada 1950 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał na 18 krotną karę śmierci.

   W dniu 8 lutego 1951 r. Łupaszko został zamordowany w piwnicach więzienia na Mokotowie strzałem w tył głowy. Można rzec – mord katyński. Został bowiem skazany na karę śmierci, to wg komunistycznych przepisów, winien być rozstrzelany przez pluton egzekucyjny, a nie zamordowany strzałem w tył głowy. To była zbrodnia ludobójstwa. Ciało wrzucono do bezimiennego dołu w nieznanym miejscu.

   Dopiero w latach 90. Izba Wojskowa Sądu Najwyższego unieważniła ten wyrok.

                                                       

***

   W dniu 10 października 2014 r. zmarł kat „Inki” prokurator stalinowski wymieniony wyżej przez prof. Kuleszę oskarżony o mord sądowy, ale uniewinniony przez sąd I i – wbrew oczekiwaniom prof. Kuleszy - II instancji -  Wacław K. – Krzyżanowski. Pogrzeb odbył się 13 października ( o zgrozo ! )… w asyście honorowej WP w Koszalinie.

   Następnego dnia Wicepremier i Minister Obrony Narodowej Tomasz Siemoniak zdymisjonował w trybie natychmiastowym Dowódcę i Komendanta Garnizonu Koszalin za przyznanie asysty honorowej WP na pogrzeb stalinowskiego prokuratora… płk. Wacława Krzyżanowskiego. Zdymisjonowani tłumaczyli, że nie znali przeszłości Krzyżanowskiego, wiedzieli tylko, że był plk. WP.

   Żenujący jednak jest fakt, że w 1946 r. chorąży prokurator, przez lata Polski Ludowej, awansował tak wysoko, aż do stopnia pułkownika Wojska Polskiego. Obłuda i fałsz ludowego państwa polskiego polegała na tym, że tacy ludzie byli wyższymi oficerami WP, a  wielu z tych, którzy na to zasługiwali do dzisiaj jeszcze leży w bezimiennych dołach w nieznanych miejscach oczekując na odnalezienie, ekshumacje i godne pogrzeby.

   Tak postępowała władza ludowa ze swoimi najlepszymi synami – bohaterami - nazywanymi przez nią…. bandytami.

   W marcu 1946 r. mjr Łupaszko w ulotce napisał: ”Nie jesteśmy żadną bandą - tak jak nas nazywają zdrajcy i  wyrodni synowie naszej Ojczyzny – my jesteśmy z miast i wiosek polskich”.

   W 2014 r. pod takim też tytułem zorganizowałem wystawę w Muzeum Kaszubskim im. Franciszka Tredera w Kartuzach wspólnie z Oddziałem Gdańskim Instytutu Pamięci Narodowej. Na otwarcie wystawy przybył dyrektor Oddziału Gdańskiego prof. dr hab. Mirosław Golon. O wystawie pisała też lokalna, kartuska prasa.

  To właśnie Krzyżanowski, w 1946 r. prokurator chorąży, skazał na śmierć sanitariuszkę oddziału Łupaszki Danutę Siedzikównę „Inkę” w dniu 3 sierpnia 1946 r., którą rozstrzelano 28 sierpnia. Taki sam los spotkał ppor. Feliksa Selmanowicza „Zagończyka” z 5 Brygady Wileńskiej mjr. Łupaszki[13].

   Zwłoki zostały wrzucone bezimiennie do jednego dołu. Miały zostać zapomniane na zawsze…

   Jednak los sprawił inaczej. Po 60 latach od ich mordu, archeolodzy Instytutu Pamięci Narodowej odnaleźli i ekshumowali je w 2014 r. pod chodnikiem na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku 40 szczątków osób  mordu komunistycznego. Po badaniach DNA stwierdzono tożsamość ofiar, Inki i Zagończyka.

   Ofiary spoczną na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku.

   Jak zapowiadał Polska Dziennik Bałtycki z dnia 1 – 2 sierpnia 2015 r. w dniu 30 sierpnia na placu przy parafii pw. św. Jana Bosko odsłonięty zostanie pomnik Danuty Siedzikówny „Inka”.

  

                                                        ***

   Po odkryciu i ekshumacji szczątków mjr. Łupaszki odbył się pogrzeb bohatera. Pierwszy był  w Łodzi, a drugi w Warszawie. W dniu 22 i 23 kwietnia, w czwartek i piątek uroczystości pogrzebowe odbyły się w Łodzi. Brały w nich udział liczne organizacje patriotyczne, młodzież szkolna, mieszkańcy Łodzi i Polski.

   W niedzielę 24 kwietnia 2016 r. odbył się uroczysty pogrzeb Zygmunta Szendzielarza Łupaszki. Odbyly się one zgodnie z Ceremoniałem Wojskowym Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Udział w nim wzięły najwyższe władze państwowe z Prezydentem RP Andrzejem Dudą na czele. Msza św. pogrzebowa rozpoczęła się o godz. 15.00 w kościele św. Karola Boromeusza w Warszawie, którą celebrował biskup polowy WP Józef Guzdek.

   Po Mszy św. kondukt żałobny przeszedł ulicami Warszawy na Cmentarz Wojskowy na Powązkach, w asyście kompani honorowej WP oraz żołnierzy na koniach, a szczątki bohatera wiezione na lawecie złożone zostały w powązkowskiej mogile. W uroczystości udział wzięły tysiące uczestników, wielu z biało-czerwonymi flagami. To była wielka manifestacja patriotyczna i pogrzeb godny bohatera[14]. Uroczystość była transmitowana na żywo przez telewizje.

                                                        ***

   W dniu 17 września i 19 września 2015 r. pozwoliłem sobie na wystosowanie pism do Prezydenta RP Andrzeja Dudy z prośbą o pośmiertne awansowanie Bohaterów Wolnej Polski:

   mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”,

   mjr.  Henryka Dobrzańskiego „Hubala”,  

   mjr. Henryka Sucharskiego,

   płk. Ryszarda Kuklińskiego

 na stopnie generalskie.

   Otrzymałem odpowiedzi z Kancelarii Prezydenta. Wg skomplikowanych procedur awansów, na stopień generała dokonuje Prezydent RP, a do stopnia pułkownika – Minister Obrony Narodowej.

   Z pisma Kancelarii Prezydenta RP Biura Odznaczeń i Nominacji z dnia 18 listopada 2015 r. dowiedziałem się, że mjr Henryk Dobrzański „Hubal” został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski postanowieniem Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego z dnia 14 września 2010 r. za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, co mnie bardzo ucieszyło. Pismo podpisał Dyrektor Biura Odznaczeń i Nominacji Kancelarii Prezydenta RP Pan Roman Kroner, za co serdecznie dziękuję.

   W dniu 9 lutego 2016 r. wystosowałem tej sprawie pismo do Ministra Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza.

   Jak poinformował mnie Pan Waldemar Puławski Dyrektor Departamentu Kadr Ministerstwa Obrony Naodowej pismem z dnia 23 marca 2016 r., sprawa awansu płk. Ryszarda Kuklińskiego na stopień generalski jest obecnie  rozpatrywana przez Pana Prezydenta RP.

   Jednocześnie – ku mojej uciesze - Pan Dyrektor poinformował mnie, że decyzją Ministra Obrony Narodowej z dnia 30 października 2015 r. mjr Zygmunt Szendzielarz został mianowany pośmiertnie na stopień wojskowy – podpułkownika.

   Jakież było moje zdziwienie i wielkie wzruszenie, gdy tuż przed Mszą św. pogrzebową ppłk. Łupaszki kapelan WP odczytał decyzję Ministra Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza – przy udziale Prezydenta RP Andrzeja Dudy - o mianowaniu ppłk. Zygmunta Szendzielarza Łupaszki na stopień wojskowy pułkownika WP.

   Zasłużył sobie na ten stopień bardziej niż wymieniony wyżej prokurator stalinowski z Koszalina Wacław Krzyżanowski, który winien być pośmiertnie zdegradowany.


[1] M. L. Krogulski, Okupacja w imię sojuszu. Armia Radziecka w Polsce 1944 – 1956, Warszawa 2000, s. 11 – 12.

[2] J. Ślaski, Żołnierze Wyklęci, Warszawa  (1995), s. 102 – 103.

[3] Szerzej : J. Rostkowski, Znikające miasta. Gross Born (Borne Sulinowo),  Kłomino (Westfalenhof),  Warszawa 2004, s. 62.

4 NKWD o Polsce i Polakach. Rekonesans archiwalny, pod red. W. Materskiego i A. Paczkowskiego, Warszawa 1996, s. 126. Informacja szefa 1. Oddziału Wydziału Wywiadu Zarządu Wojsk MSW ZSRR ds. Ochrony Tyłów Północnej Grupy Wojsk Sowieckich ppłk. Michajłowa  o działalności  polskiego podziemia zbrojnego.

[5] J. Rostkowski, op. cit., s. 63 -75.                                                

[6] Archiwum Państwowe Gdańsk, Starostwo Powiatowe i Powiatowa Rada Narodowa w Kartuzach 1945 – 1950, sygn. 1643 nr 38, Miesięczne sprawozdania z działalności Referatu Polityczno – Społecznego 1946 – 1947, f. 1. 

[7] J. Rostkowski, op. cit., s. 75.

[8] Cyt. za: J. Rostkowski, op.cit, s. 75 – 78.

[9] „Nasz Dziennik”  nr 95 z dnia 23 – 24 kwietnia 2016 r. wywiad  Za Polskę naszych marzeń. Nr gazety w większości poświęcony jest płk. Łupaszce.

[10] „Dziennik Gazeta Prawna” nr 78 z dnia 22 – 24 kwietnia 2016 r., s. A 8. Wywiad M. Rigamonti z L. Lwow – Eberle: W Łupaszce byłam zakochana, żyliśmy jak małżeństwo.

[11] Cyt. za J. Rostkowski, op. cit., s. 78 – 79.

[12] Ibidem, s. 81 – 83.

[13] B. Rusinek, Z. Szczurek, Konspiracyjne organizacje niepodległościowe działające na Pomorzu Gdańskim w latach 1945 – 1955, Gdańsk 1994, s.  13. W załączniku nr 1 i nr 2 kserokopie protokołów wykonania wyroku śmierci.

[14] „Nasz Dziennik”  nr 95 z dnia 23 – 24 kwietnia 2016 r.

Czytany 4250 razy Ostatnio zmieniany poniedziałek, 19 sierpień 2019 16:20
Norbert Maczulis

Zapraszam na stronę portalu Szwajcaria-Kaszubska.pl gdzie można przeczytać moje publikacje.

Dyrektor Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach (do 30 kwietnia 2015), Norbert Maczulis

Mój profil na fb.com/norbert.maczulis

Skomentuj

Komentarz zostanie opublikowany po zatwierdzeniu przez redakcję.


Proszę rozwiązać proste zadanie (blokada antyspamowa):

Skocz do:

Polecamy

Zdjęcie z galerii

Ostatnie komentarze

Gościmy

Odwiedza nas 119 gości oraz 0 użytkowników.

Akademia Kaszubska

szwajcaria-kaszubska.pl