Szlaki turystyczne

Znajdziesz tu informacje na temat miejsc, które są ciekawe do odwiedzenia. Prezentacja wizualizacji i zdjęć oraz opisów szlaków pieszych, rowerowych i Nordic Walking.

poniedziałek, 25 lipiec 2016 00:00

BESTIALSKIE MORDY NA ŻOŁNIERZACH 1 ARMII WOJSKA POLSKIEGO I BEZCZESZCZENIE ZWŁOK PRZEZ HITLEROWCÓW W WALKACH O WARSZAWĘ I „WAŁ POMORSKI” W 1944 - 1945 R.

Autor: 
Oceń ten artykuł
(3 głosów)

Norbert Maczulis

    

   Niemcy, jak i inne kraje europejskie podpisały Konwencje – Genewską i Haską. Podpisały, ale w rzeczywistości, nie stosowały się do wielu jej postanowień. Dokonywali zbrodni wojennych.

   Książka J. Gerharda, Zwycięstwo. Żołnierze i dyplomaci, t. 1, podaje te fakty, które są, być może znane. Albo i nie. Wartoby i nad nimi, a może szczególnie nad nimi, pochylić czoła.  

                                                        *****

   Tak pisał o tym, co czuł i myślał, jeden z oficerów 1 armii WP Stanisław Nałęcz-Komornicki, były akowiec, który 23 września 1944 r. przepłynął Wisłę i przedarł się z czerniakowskiego piekła na Saską Kępę, aby wstąpić do wojska. Tak wyglądała Warszawa.

   - Nie wiem… Brak mi słów. Nie wiem, czy to w ogóle można słowami wyrazić – mówił kapitan Ciesielski do swego przyjaciela porucznika Adamskiego, gdy szli Alejami Jerozolimskimi w kierunku Żelaznej, wracając z dłuższej wędrówki po mieście. – Nie ma Zamku. Nie ma katedry Św. Jana. Poczta Główna, ratusz, pałac Staszica zburzone. Znikł Teatr  Wielki i pałac Krasińskich. Wszystkie pomniki wysadzone w powietrze. Ulice jak po największym w świecie trzęsieniu ziemi… To chyba zrobili wariaci ? Czy normalni ludzie mogliby do takiego stanu doprowadzić miasto?

   Adamski milczał. Przed godziną patrzyli, jak grupa żołnierzy ściągała z wierzchołka ruin gmachu Prudential ostatnią ogromnych rozmiarów czerwoną flagę hitlerowską z czarną swastyką w białym kręgu. Flagę położono na jezdni jak chodnik, aby mogła być deptana przez maszerujące oddziały.

   W tej chwili znaleźli się u wejścia do Wojskowego Instytutu Geograficznego, który z jakichś, znanych zapewne Niemcom powodów, ocalał. Ciesielski pchnął drzwi. Nie były zamknięte. Weszli do hallu i stanęli twarzą w twarz z wielkim ozdobnym freskiem. Wyobrażał rycerzy Bolesława Chrobrego wbijających słupy graniczne wśród fal Odry. Nie wiadomo, jakim cudem fresk ocalał. Może Niemcy nie zastanawiali się nad jego treścią? Może zostawili go na ironię, aby kontrastował z upadkiem okupowanej przez nich Polski?

   - Czyje to jest ? – zapytał Ciesielski.

   - Jeżeli dobrze pamiętam, Cybisa i Zamojskiego – odpowiedział Adamski.

   Obaj oficerowie stali długo przed freskiem, jakby chcieli sobie jego treść utrwalić w pamięci. Zapatrzeni i zamyśleni nie spostrzegli wcale, że nie byli już sami w tym hallu Wojskowego Instytutu Geograficznego. Za ich plecami stanęli dwaj inni wojskowi.

   - Chorąży Kobek – przedstawił się i zasalutował pierwszy z nich.

   - Plutonowy Kalinowski – wymienił swoje nazwisko drugi.

   - Jesteśmy saperami z 6 samodzielnego zmotoryzowanego baonu pontonowo-mostowego – wyjaśnił Kobek.

   - To wy zbudowaliście ten pontonowy most na Wiśle? – zainteresował się Ciesielski.

   - My – odparł nie bez dumy w głosie Kobek – I mamy z nim niemałe kłopoty. Gnie się wciąż jak sprężyna pod kołami pojazdów, ale będzie trzymał. Prawda? – zwrócił się do plutonowego.

   - Tak jest – wyrąbał Kalinowski – Z pewnością będzie się trzymał.

   Ciesielski uśmiechnął się po raz pierwszy od chwili znalezienia się w Warszawie. Podobała mu się ta postawa saperów.

   - Wyszliście się trochę przejść ? – zapytał Adamski dla podtrzymania rozmowy.

   - Tak. Mamy chwilę wytchnienia, więc chcieliśmy zobaczyć miasto – odpowiedział Kobek. Nie odrywał przy tym wzroku od fresku.

   - Pójdziemy już – zaproponował Ciesielski.

   - Możemy iść. Zapamiętałem to – odparł Kobek.

   - Co? – zapytał kapitan.

   - Ten fresk.

   - Tak… - westchnął Adamski. – To był piękny czas.

   - Był? – zdziwił się Kobek. – Będzie jeszcze piękniejszy.

   - Widzieliście ruiny? – wtrącił Ciesielski.

   - Trochę – mruknął Kobek i po chwili milczenia powiedział z jakimś gwałtownym naciskiem i zaciętością: - A swoją drogą taki słup w Odrę to i ja wbiję. Taki sam jak ten ich – wskazał palcem na fresk.

   Ciesielski roześmiał się i klepnął chorążego po ramieniu.

   - Skąd wiecie, że tak się stanie?

   - Tak będzie, jeżeli dożyję. Dojdziemy przecież do tej Odry, nie? Co sądzisz o tym, Heniek?

   - Murowane, że dojdziemy – przytaknął Kalinowski. – I słupy też wbijemy. Kto by to miał zrobić, jeśli nie saperzy?

   Razem wyszli na ulicę. Kalinowski wspominał, jak dwa dni temu podczas rozpoznania naprzeciw mennicy państwowej wpadł do wody – załamał się pod nim lód na Wiśle. Po wyjściu z wody mróz zakuł go w pancerz. Suszył mundur i bieliznę w Ogrodzie Zoologicznym, w pomieszczeniu słoni. Zabawna przygoda spotkała go podczas budowy przepraw przez kanały na Pelcowiźnie jesienią ubiegłego roku. Po drugiej stronie kanału zapalały się zielone race i krótkimi seriami strzelały kaemy. Artyleria jednak milczała, więc mogli spokojnie pracować. Nieoczekiwanie usłyszeli zbliżający się od linii frontu samochód, który jechał ze zgaszonymi światłami. Kalinowski odbezpieczył pistolet maszynowy i przykucnął w jakiejś wnęce. Naprzeciw, w ciemności, wóz stanął. Warkot silnika ustał. Było zupełnie cicho. Nagle rozbłysły reflektory samochodu i oświetliły budowany przez saperów most.

   „Zgaś światło” – ryknął podwładny Kalinowskiego, kapral Olkiewicz.

   Nie pomogło. Tamten nie posłuchał i świecił dalej.

   „Zgaś światło, psiakrew!” – ryczał Olkiewicz.

   Teraz dopiero reflektory zgasły.

   „Jak to, kochani, naczelnemu dowódcy nie pozwolicie przejechać?” – rozległo się z przeciwnej strony.

   Saperzy zdrętwieli. Mieli przed sobą generała Michała Rolę-Żymierskiego. Kalinowski meldował i przepraszał. Przepraszał i meldował. Olkiewicz rzucił się w kierunku kładki z kilkoma innymi kolegami i wskazywał miejsce przejazdu. Żymierski, który był tylko w towarzystwie kierowcy, śmiał się i poczęstował ich papierosami.

   - Jaki on jest? – zapytał Adamski.

   - Jaki? Swój chłop. Wesoły. Umie gadać z żołnierzami. I odważny. Zawsze sam łazi po pierwszej linii – powiedział Kobek.

   Chorąży widział dziś rano prezydenta Warszawy Mariana Spychalskiego. Przyjechał willysem, aby obejrzeć budowę mostu. Długo stał na brzegu i obserwował przeciwległą stronę. Kobek słyszał jego słowa: „Żeby Warszawę można było zbudować tak szybko, jak oni konstruują ten most!

   - On chyba musi podwójnie cierpieć – odezwał się Ciesielski.

   - Dlaczego podwójnie? – zdziwił się Kobek.

   - Bo jest i wojskowym, i architektem, a zarazem pierwszym prezydentem tego miasta. Wyobrażasz sobie, co to znaczy?

   Rozeszli się na rogu Żelaznej. Saperzy musieli wracać. Kończył się im czas przepustki. [1].

                                                        *****

  (…) We czwartek rano 18 stycznia (1945 r. N. M.) chorąży Kobek meldował prezydentowi Krajowej Rady Narodowej Bolesławowi Bierutowi swobodne przejście przez most pontonowy do lewobrzeżnej Warszawy. Bierut, Spychalski, Gomułka i premier Rządu Tymczasowego Osóbka-Morawski woleli jednak nie czekać, aż droga przez most, zablokowana nieustającymi transportami wojskowymi, będzie wolna. Przeszli Wisłę pieszo, po lodzie. Samochody musieli zostawić na prawym brzegu. Po tamtej stronie byłyby – z powodu zawalających wszystkie ulice gruzów – tak czy owak bezużyteczne. Tylko jeden willys posuwał się wolno za nimi, pozostawiając ślady opon odciśnięte w śniegu.

   Pierwszy wyszedł na brzeg Marian Spychalski. Zbliżył się do wału i stanął jak wryty. W stoku wykute były stopnie, które miały ułatwiać Niemcom komunikację z nadbrzeżem. Nie były to jednak zwykłe stopnie. W każdy z nich wtłoczony był zamarznięty trup polskiego żołnierza w mundurze. W taki sposób posłużyli się hitlerowcy zwłokami tych żołnierzy 1 armii     WP, którzy polegli w beznadziejnej walce na przyczółku czerniakowskim jesienią ubiegłego roku.

   Przywódcy polscy stali przez chwilę w milczeniu. Bez słowa obnażyli głowy przed zwłokami tych, którzy pierwsi znaleźli się na lewym brzegu, ale nie doczekali widoku biało-czerwonej flagi nad Warszawą [2]. (podkr. N. M.).

                                                        *****

   Było sobotnie popołudnie 3 lutego (1945 r. – N. M.). Spora gromada oficerów i szeregowców tłoczyła się wokół zwęglonej stodoły, nad której zgliszczami unosiła się ckliwa woń spalonych ludzkich ciał. Wśród żołnierzy górowała barczysta postać dowódcy armii (gen. Popławskiego – N.M.); obok niego można było zobaczyć generała Bewziuka i radzieckiego generała Kriukowa[3], którego Kozacy gwałtownym uderzeniem na północ od Podgajów walnie przyczynili się do upadku garnizonu niemieckiego. Twarze obecnych miały wyraz skupienia i jakiegoś bolesnego zaskoczenia; na niektórych malowała się wściekłość pomieszana z odrazą.

   - Znaleźliśmy ich – mówił starszy lekarz podporucznik Gustaw Wronka - powiązanych drutami. Jeden był skuty za pomocą łańcucha. Razem 32 ciała. Na niektórych, niezupełnie spalonych, widać było pęcherze, co dowodzi, iż palono ich żywcem.

   - To, co tu się stało – meldował Popławskiemu kapitan Kalita – nie jest trudne do odtworzenia. Zawleczono ich do tej stodoły zmasakrowanych, storturowanych; oblano benzyną i podpalono, zanim zdołaliśmy wejść do Podgajów.

   Wśród zbitych w gromadę ludzi panowała taka cisza, że można było słyszeć każde skrzypnięcie buta. Przerwali ją dopiero sanitariusze, którzy na rozkaz lekarzy zaczęli wynosić ciała zamordowanych.

   - Oni są z 4 kompanii Sofki z 3 pułku? – informował się szeptem Adamski.

- Sierżant Mościcki kiwnął głową. Był tak wstrząśnięty strasznym odkryciem, że nie mógł wydobyć głosu.

   - Nasz porucznik miał 1 lutego urodziny. Skończył 24 lata. I właśnie w tym dniu… - zaczął strzelec Kwaśniewski i rozpłakał się.

   Widok tak otwarcie płaczącego żołnierza był czymś niezwykłym. (podkr. N. M.).

   - Przestań! – trącił go w bok jeden z kolegów. Miał twarz bladą jak kreda i raz po raz zaciskał szczęki. - Przestań – powtórzył. – Zapłacimy im za Sofkę. Zapłacimy za nich wszystkich.

   Mościcki otoczył ramieniem Kwaśniewskiego. Stali tak przyciśnięci obaj do siebie, ale po chwili sierżant spostrzegł, że dwóch żołnierzy gotuje się do umieszczenia jakiegoś napisu na zbitej ze świeżych desek tablicy. Opuścił więc Kwaśniewskiego i poszedł do nich. Chłopak ruszyłnatychmiast za nim.

   - Obywatelu sierżancie, proszę pozwolić… ja to zrobię - powiedział.

   Wziął z rak jednego z kolegów pędzel, umoczył go w czarnej farbie i zabrał się do stawiania liter na tablicy. Jakiś młody oficer dyktował mu półgłosem tekst.

   Ciała spalonych żywcem opuszczano do świeżo wykopanych mogił. Dwóch żołnierzy z trudem ustawiało drewniany krzyż z tablicą, na której nieforemnymi literami czernił się pośpiesznie wykonany napis. W zapadającym mroku kapitan Ciesielski odczytał ten tekst jak modlitwę, jak ślubowanie i przekleństwo zarazem.

   „Polaku! Tu w dniu 1 lutego 1945 r. barbarzyńcy niemieccy spalili żywcem 32 polskich żołnierzy, którzy po bohaterskiej walce dostali się do germańskiej niewoli. Hitlerowscy mordercy skrępowali naszych żołnierzy drutem kolczastym, oblali benzyną i podpalili w zamkniętej stodole. Polaku! Żołnierz polski wespół z żołnierzem radzieckim ukażą bezlitośnie za te zbrodnie germańskie bestie w ich zbójeckim gnieździe – Berlinie. Męczeńska śmierć naszych żołnierzy rozżarzy w nas jeszcze większy ogień nienawiści i pogardy do wszystkiego, co hitlerowskie. Polaku, zapamiętaj! Polaku, pomścij!”(podkr. N. M.).

   Było coraz ciemniej. Przez Podgaje ciągnęły kolumny polskich i radzieckich żołnierzy. W ciemności nie widać już było ani mogiły, ani krzyża z napisem. Na długiej drodze wojny pozostawał jeszcze jeden pomnik jak drogowskaz na dziś, jutro i na nieprzeniknioną, daleką przyszłość [4].

                                               *****

   I jeszcze jedna tragedia z walk o „Wał Pomorski”.

                                               *****

   W lesie pod Golcami żołnierze znaleźli wreszcie ciała zwiadowców artylerii, którzy wpadli tu w ręce Niemców. Była to pierwsza grupa zaginionych w tym dniu artylerzystów. Nieprzyjaciel musiał się nad nimi znęcać w sposób niebywale bestialski. Podporucznik Gardziel miał połamane w kilku miejscach ręce i nogi. Zginął zadźgany nożem. Jego ciało nosiło ślady straszliwych okaleczeń. Od kilkunastu ciosów w głowę i pierś zmarli również: chorąży Marcin Olesiuk, plutonowy Wandycz, kapral Ceda i kanonier Urban.

   Drugą grupę zamordowanych znaleziono w innym miejscu. Brat chorążego Olesiuka, Eugeniusz, miał wykłute oczy i odcięte uszy. Opodal, niewiarygodnie wręcz storturowani, leżeli pozostali zwiadowcy. Ogółem było ich tu 24, poległych męczeńską śmiercią[5].

   W tym miejscu pozwolę sobie na osobistą dygresję. Mój Ojciec Mieczysław był żołnierzem 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki 1 armii Wojska Polskiego. Od 1943 r. był na 1 linii frontu, od Sielc nad Oką aż do Berlina. Był snajperem. Potem jeździł dużym traktorem wożąc amunicję i paliwo. Po wojnie do końca 1946 r., do chwili demobilizacji jeździł nim z Warszawy do Berlina. Przebył szlak bojowy opisany w książce Gerharda.

   Myślę, że warto o tym wiedzieć i pamiętać o tych zbrodniach hitlerowskich na żołnierzach polskich.


[1] J. Gerhard, Zwycięstwo. Żołnierze i dyplomaci, t. 1, Warszawa 1968, s. 234 – 238.

[2] Ibidem, s. 242 – 243.

[3] Gen. Kriukow był dowódcą 2 korpusu kawalerii gwardii. Jego wojska wyzwoliły 3 marca 1945 r. miejscowość Łubowo. Tam  się urodziłem, dzisiaj dokładnie 58 lat temu – 23 lipca.

[4] Ibidem, s. 339 - 341.

 [5] Ibidem , s. 412 – 413.

Czytany 3059 razy
Norbert Maczulis

Zapraszam na stronę portalu Szwajcaria-Kaszubska.pl gdzie można przeczytać moje publikacje.

Dyrektor Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach (do 30 kwietnia 2015), Norbert Maczulis

Mój profil na fb.com/norbert.maczulis

Skomentuj

Komentarz zostanie opublikowany po zatwierdzeniu przez redakcję.


Proszę rozwiązać proste zadanie (blokada antyspamowa):

Skocz do:

Zdjęcie z galerii

Ostatnie komentarze

Gościmy

Odwiedza nas 498 gości oraz 0 użytkowników.

Akademia Kaszubska

szwajcaria-kaszubska.pl