Byłem małym chłopcem (8 lat), kiedy to wybuchła druga wojna światowa. Pamiętam, jak na początku pamiętnego września 1939 r. będąc na polu pasając krowy z kolegami widzieliśmy wysoko w powietrzu lecące w kierunku Gdyni lśniące, srebrne samoloty. Patrzyliśmy na nie i jak dzieci, podnosząc nasze kije chcieliśmy do nich strzelać. Jedni mówili, że jeśli to zrobimy, to zrzucą na nas bomby. Inni natomiast twierdzili, że trzeba iść do wsi bo lecą angielskie samoloty. A były to niemieckie samoloty.
Wojska niemieckiego nie było u nas widać, bo front nie przechodził przez Staniszewo.
Pod naciskiem Niemców wiele rodzin kaszubskich podpisywało Niemiecką Listę Narodowościową – Deutsche Volksliste. Moim zdaniem większość tych ludzi, co nie podpisali listy nie tyle czuła się Polakami, co bała się wcielenia synów do Wehrmachtu i ich śmierci w obcym mundurze.
Obok nas na Kamionce mieszkała rodzina Labudów. Była to rodzina liczna, wielodzietna. Jeden z synów Alfons Labuda był żołnierzem służby czynnej we wrześniu 1939 r. walczył w Wojsku Polskim i pod Puckiem dostał się do niewoli niemieckiej. Jako jeniec pracował na robotach przymusowych w rolnictwie Pomorza Zachodniego na majątku w okolicach Białogardu. Tam zapoznał swoją późniejszą żonę, która pochodziła z Polski centralnej.
Po zakończeniu wojny podjął pracę w Milicji Obywatelskiej w Kartuzach, a potem pracował w państwowym zakładzie stolarskim.
W czasie trwania wojny jego ojciec podpisał listę narodowościową i otrzymał III grupę tzw. Eingedeutscht czyli zniemczony. To wystarczyło, by jego kolejni synowie zostali wcieleni do Wehrmachtu. I tak brat Alfonsa Bronisław jako żołnierz Wehrmachtu walczył na froncie wschodnim i tam trafił do niewoli sowieckiej. Wcześniej pracował w Kartuzach jako piekarz. Podpisał niemiecką listę narodowościową, by uchronić się przed potencjalną śmiercią. W okresie wojny bywało, że podczas zamachu, w którym zginął Niemiec, ginęło 10 Polaków. Mając obywatelstwo niemieckie kara taka mu nie groziła. Po wojnie wrócił do domu.
Drugi brat Władysław walczył w Wehrmachcie i dostał się do niewoli. Również i on o wojnie wrócił do domu.
Życie we wsi w okresie wojny przebiegało spokojnie i nie było jakichś nadzwyczajnych spraw, o których mógłbym coś więcej powiedzieć.
Nadchodziła sroga zima 1945 r.. Drogą do Mirachowa, biegnącą obok naszego domu, przechodziło coraz więcej uciekinierów – Flüchtlingów. W dniu 10 marca 1945 r. na drodze Mirachowo – Staniszewo zobaczyłem trzy sowieckie czołgi jadące z kierunku Mirachowa do Staniszewa. Na pierwszym czołgu stał karabin a przy nim żołnierz. Na drugim czołgu siedzieli żołnierze, a jeden z nich grał na harmoszce. Pół godziny później do domu weszło trzech żołnierzy sowieckich.
U nas w domu w piwnicy było bardzo wielu uciekinierów, Niemców z całym swym dobytkiem, którzy uciekali w kierunku Mirachowa. Gdy zobaczyli czołgi sowieckie jadące z Mirachowa, zawrócili i skierowali się na drogę powrotną, w kierunku Gdańska. Wśród uciekinierów był żołnierz niemiecki, kierowca, który mówił po polsku. Gdy trzej sowieccy żołnierze weszli do nas do domu, to jeden z pistoletem szukał zegarków wołając (ur. ur.) i biegał po domu, potem wyrwał staremu Niemcowi z kieszeni zegarek. W tym czasie niemiecki żołnierz w piwnicy przebrał się w cywilne ubranie i wmieszał się w tłum uciekinierów. Nie wiem, co się z nim potem stało, ale jego wojskowy mundur i płaszcz Wehrmachtu pozostał w naszej piwnicy.
Pod wieczór przyszła do nas grupa żołnierzy sowieckich. Jeden żołnierzy wyciągnął z kieszeni sznurek ok. 60 cm, na którym było pełno pierścionków. Wtedy zaczął je rozdawać kobietom. Ja dostałem od niego długopis. U nas przespali noc i rano poszli dalej.
Z wraz wojskiem sowieckim, nie wiem skąd, pojawili się Polacy, cywile. Byli to zwykli szabrownicy, którzy zaczęli zabierać z wozów niemieckich uciekinierów ich rzeczy. Brali to, co chcieli, a w końcu ukradli im nawet te wozy. Z Niemcami nikt się nie liczył. Nie traktowano ich jak ludzi. Powiadano, że zabijano żołnierzy niemieckich i cywili w pobliskich lasach.
Relacja sporządzona w dniu 18 lutego 2009 r.
przez starszego kustosza – dyrektora Muzeum Kaszubskiego im. Franciszka Tredera w Kartuzach mgr Norberta Maczulis