POŻÓŁKŁE KARTY NASZEJ HISTORII PRZYPOMNIAŁ I PRZYBLIŻYŁ
STARSZY KUSTOSZ – DYREKTOR
MUZEUM KASZUBSKIEGO IM. FRANCISZKA TERDERA W KARTUZACH
(1989 – 2015)
NORBERT MACZULIS
Z archiwum Brunona Dompke
Przekazane mi historyczne już dziś zdjęcia były własnością Brunona Dompke, a wykonał je znany kartuski fotograf Ryszard Mielewczyk.
*****
Z (nie tak znowu) starego albumu.
Pamiętny mecz lekarze contra księża (1996 r. – N. M.)
Ten „wielki” mecz rozegrany na kartuskim stadionie ma już bądź co bądź swoją 6 letnią historię. W drugą niedzielę czerwca 1990 r. w godzinach popołudniowych na murawę boiska piłkarskiego wybiegły dwie drużyny piłkarskie, a mianowicie: „zieloni”, czyli kartuscy lekarze ubrani w tradycyjne zielone czepki i fartuchy oraz „czarni”, a więc księża w sutannach tegoż koloru. Pierwszych do boju na środek boiska prowadził ówczesny dyrektor ZOZ-u śp. dr. Mieczysław Szlachetka, drugich „szefowie” obu kartuskich parafii prałaci księża Tadeusz Misiorny i Henryk Ormiński.
Nim rozpoczęła się gonitwa za piłką zawodnicy obu zespołów wymienili między sobą uprzejmości – były uściski dłoni, było poklepywanie po ramionach, były kwiaty, tudzież przedmeczowe pogaduchy i … złośliwe pogróżki w ramach przyzwoitej konwencji typu „No, przekonamy się, kto jest lepszy”.”My wam pokażemy” itd. Te wszystkie przedmeczowe ceremonie co rusz publiczność przerywała gromkimi oklaskami, a ludzi było zatrzęsienie.
Dzisiaj z perspektywy minionego okresu już wiadomo, że nigdy potem na żadnej imprezie rozgrywanej na stadionie nie było tylu widzów, co właśnie podczas pamiętnego meczu lekarze – księża, a w kronikarskich annałach napisano: „Mecz już trwa kilkanaście minut, a na stadion z wszystkich stron ciągnęły tłumy ludzi (niektórzy przyszli na stadion w konkretnym celu – byli ciekawi (po co?), jak wyglądają w strojach piłkarskich i jakiej są postury księża po zdjęciu szat liturgicznych). Wśród widzów byli również pacjenci szpitala, którzy na kilka godzin stamtąd czmychnęli piżamach, a na stadionie chowali się za plecami innych, by nie dostrzegli ich prowadzący lekarze, bo wpatrzony w pacjenta mogli przypadkowo oberwać piłką czy nogą w miejsce niedozwolone.
Z różnymi efektami (zależało to od tego, kto jaką w tym dniu posiadał kondycję i jakie miał w tym dniu nastawienie do … życia).
Lekarze grali w składzie: Jerzy Matkowski, Mirosław Werel, Janusz Chodkowski, Tomasz Spychalski, Marek Tybor, Karol Rychert, Jerzy Ropel, Janusz Legut, Wacław Szczepańczyk, Piotr Dudziński, Grzegorz Piotrowski, Piotr Pilawski i kapitan zespołu bramkarz w jednej osobie – Andrzej Ciechanowski. Nie mógł w tym dniu z przyczyn obiektywnych wybiec na boisko jeden z inicjatorów tego spektaklu, (dwaj pozostali to Ciechanowski i ks. T. Misiorny), ordynator Oddziału Chirurgicznego, lek. med. Józef Kitowski. Może byłoby inaczej, czyli lepiej?
A przy okazji przypomnijmy, że reprezentacja kartuskiego dekanatu, mówiąc oględnie, wykołowała zespół lekarzy, bowiem w ustaleniach przedmeczowych uzgodniono, że grać będą li tylko księża kartuscy, a w rzeczywistości grali księża (w dodatku nieźli futboliści) z całej ówczesnej diecezji pelplińskiej. Mówi się trudno – stało się, bo nie takie historie mają miejsce przykładowo w futbolu profesjonalnym. Na szczeblu gminnym taki fortel był dopuszczalny. W reprezentacji dekanatu grał m.in. ulubiony wśród kartuskich dzieci i młodzieży ksiądz Piotr Grabowski, który – co stwierdzono na pomeczowym bankiecie w „Ruganie” - był nie do przeskoczenia przez szalejących na boisku lekarzy.
Majestatycznie stał na obronie i wymiatał każdy atak lekarzy, ale w jednym momencie coś nie wyszło i lekarze zdobyli honorowego gola (Marek Tybor).
A kto z czytelników „Głosu” pamięta wynik meczu?
Gdy sędzia dał ostatni gwizdek było 2:1 dla księży, ale szybko oba zespoły doszły do wniosku, że kibice byli spragnieni większej ilości bramek, więc zarządzono strzelanie rzutów karnych. I w tej serii lepsi byli księża, bo do bramki trafili cztery razy, a lekarze mieli o jedno trafienie mniej.
Jakby tego było mało, do akcji wkroczył ks. prałat Tadeusz Misiorny. Na bramce postawił ks. Piotra i Andrzeja Ciechanowskiego, i zabrał się do strzelania bramki. Jednej jedynej! Ksiądz Piotr rzucił się w prawy, a lekarz A. Ciechanowski w lewy róg bramki, a piłka ugrzęzła w samym środku bramki. Ksiądz prałat okazał się najsprytniejszy, ale widowisko było dobrym sportowym spektaklem.
W przerwie meczu, który rozgrywany był 2 x 30 min. dla widzów losowano nagrody rzeczowe ufundowane przez kilku sponsorów oraz odbył się pokaz sprawności kartuskich zapaśników. Natomiast wpływy za sprzedane karty wstępu przekazane zostały na konto kartuskiego szpitala.
Po meczu przyzwyczajeni do … wina księża zaprosili
Wszystkich aktorów na lampkę wina rewanżując się podobnym gestem, a co najważniejsze – rozstano się w zgodzie i dobrych humorach.
W przypomnieniu tego „historycznego” wydarzenia pomoc okazał lek. med. A. Ciechanowski, etatowy bramkarz drużyny „zielonych”.
*****
O ile ktoś to wydarzenie pamięta – to dobrze, niemniej sięgając do nieco już pożółkłych kartek naszych notatek przypomnieć pragniemy, że w drugą niedzielę czerwca przed 9 laty (dziś - 27 laty – N. M.), w roku 1990 na murawę kartuskiego boiska piłkarskiego wybiegły dwie niecodzienne reprezentacje piłkarskie: w zielonych fartuchach i czepkach reprezentacja kartuskich lekarzy, a w czarnych habitach księża z kartuskiego Dekanatu. Tych pierwszych na murawę wyprowadził ówczesny dyrektor Zespołu Opieki Zdrowotnej, nieżyjący już lek. med. Mieczysław Szlachetka, drugich – proboszczowie dwóch parafii Henryk Ormiński i Tadeusz Misiorny. Pisałem wówczas, że „Nim rozpocznie się gonitwa za futbolówką, zawodnicy obu zespołów wymienili między sobą uprzejmości: były uściski dłoni, poklepywanie po ramieniu, kwiaty, tudzież przedmeczowe pogaduszki i sportowe … pogróżki, typu „My wam pokażemy, kto jest lepszy”!
Kto pamięta wynik meczu uzyskany w regulaminowym czasie?
Lepszymi byli księża, którzy wygrali 2:1, ale oba zespoły szybko doszły do porozumienia, że widzom, a było ich doprawdy bardzo dużo trzeba stworzyć dodatkową atrakcję i ustalono strzelanie rzutów karnych (tzw. jedenastek).
Także w tej specjalności o jedno trafienie lepsi byli księża wygrywając w stosunku 4:3. Księdza proboszcza T. Misiornego to nie zadowoliło mimo, że dumny był ze swoich poddanych, którzy w sumie zwyciężyli doktorów 6:4, bo na bramce postawił swojego zastępcę ks. Piotra Grabowskiego (obecnie mojego proboszcza pw. św. Alberta w Miechucinie – N. M.), do którego dołączył kapitan „zielonych” lek. med. Andrzej Ciechanowski i ostrzegł: „Jest was dwoje na bramce, ale przed moim strzałem skapitulujecie”!
I skapitulowali, bo proboszcz uczynił taki ruch i zwód, że obaj bramkarze rzucili się w lewy i prawy róg, a proboszcz spokojnie kropnął w środek bramki, która była pusta.
Nad stadionem rozszalały się oklaski kibiców w uznaniu za piłkarskie maniery i strzeleckie umiejętności.
Miano nadzieję, na rewanż, który do dziś nie nastąpił…
*****
Na końcu skromna dygresja.
Trzeba zastanowić się nad tym, dlaczego tak się dzieje?
Na pewno w 30 lecie „historycznego” dla Kartuz meczu (2020 r.) była – i przyszła Pani Burmistrz Miasta Kartuzy Mirosława Lehman zainteresuje się tą ciekawą masową imprezą, czego życzę jej z całego serca.
Idzie bowiem dobra zmiana i kartuski stadion nie będzie świecił pustkami… Miejmy nadzieję.