W miejscowości Parchowo (w oryg. Parchau), powiat kartuski, w czasach panowania książąt pomorskich mieszkał pewien bardzo bogaty szlachcic. Był on jednak bardzo wymagający i nieżyczliwy wobec swoich własnych ludzi, tak że ani razu nie zezwolił im na zebranie drewna na opał, by ci biedni ludzie mogli ogrzać ich pokoje i przygotować sobie ciepłą strawę. Wielką przyjemność sprawiało mu patrzenie jak w okresie srogiej zimy jego ludzie marzną z zimna i cierpią biedę.
Gdy spostrzegł, że ci najbiedniejsi są zmuszeni przez gorzką potrzebę, pod osłoną nocy wynieść nieco drewna opałowego z jego lasu, stawał im żarliwie naprzeciw. Przyłapani musieli za to ciężko odpokutować.
Pewnego razu ten nieczuły szlachcic spotkał w nocy w lesie starą, biedną wdowę. Miała przy sobie małą wiązkę suchego drewna, z którą chciała iść do domu. Błagająco prosiła szlachcica, który niespodziewanie zastąpił jej drogę, o wybaczenie jej tego niewielkiego występku. Jednak daremne były jej utyskiwania i prośby. Nieczuły szlachcic nie miał współczucia. Rozkazał swym sługom, tę starą, ułomną wdowę zamknąć w celi więziennej. Wtedy przeklęła go cierpiąca biedę wdowa i bezsilnie upadła oddając swego ducha.
Niebawem zmarł też szlachcic i wziął ze sobą przekleństwa gnębionego ludu. Jego dusza nie zaznała w grobie spokoju. Jeszcze teraz błąka się po lesie i musi opiekować się tymi, którzy wożą drewno do domu. Wiele ludzi nocą, raz jako jeźdźca, raz jako furmana, miało towarzystwo ducha, aż do pobliskich wzgórz.