Jeziora, lasy, wzgórza i potoki to swoisty krajobraz Kaszub, to nieprzeciętne bogactwo naturalne – zwane też darem Boga – urzekające swą prostotą zarówno mieszkańców, jak i liczne rzesze turystów z kraju i zza granicy. To właśnie Niemcy nazwali Pojezierze Kaszubskie „Szwajcarią Kaszubską” (Kaschubische Schweiz), widząc w niej – nie bez racji – wielkie podobieństwo do przepięknego krajobrazu Szwajcarii.
Ta piękna, urokliwa okolica związana jest od wieków z ludem, który doświadczył na własnej skórze licznych krzywd, przeszedł czasy ciężkich prób, jednakże jako wspólnota, naród, wyszedł z nich obronną ręką. Ducha i otuchy dodawała mu chroniona przez wieki wiara katolicka, poszanowanie praw wspólnoty, rodzima solidarność oraz wiara w utrzymanie polskości. Przez lata niewoli Kaszubi potrafili zachować jedność w działaniu, potrafili zachować swój odrębny język, co było wynikiem uporu, żelaznej konsekwencji, a skutkiem było trwanie w polskości ale nie walka o nią.
Kaszubi – tak jak i inne społeczności pogranicza – brali pewne wzorce do naśladowania od Polaków i od Niemców. Od tych ostatnich brali wszystko, co było takiego brania warte: dyscyplinę, poszanowanie prawa, poszanowanie instytucji, a przede wszystkim kult pracy. Właśnie była – i jest nadal – dla Kaszubów miarą patriotyzmu. Ora et labora (módl się i pracuj) to hasło do dzisiaj jest wpojonym, naturalnym i oczywistym obowiązkiem każdego Kaszuby. To właśnie dzięki temu obowiązkowi przetrwali w polskości wbrew zakusom polskiej władzy – Polakom spoza Kaszub. Przetrwali, bo byli lepsi, nieprzejednani i solidarni. Ale to trwanie na tej nieurodzajnej, piaszczystej - ale własnej – ziemi przodków, nauczało ich samodzielności w myśleniu i działaniu, zamknięcia się w sobie, wyzbycia się tego, co należy odrzucić tego, co jest niegodne i złe. Kaszubi potrafili więc brać ale również odrzucać.
Los Kaszubów ma w sobie jednak coś z reguły zakonnej Kartuzów – klasztoru – którego dzieje były równie tragiczne jak ich samych, a „ memento mori” ( pamiętaj o śmierci) – pozdrowienie braci zakonnych – stało się ich symbolem.
Kartuzy – nazywane stolicą Kaszub – swą nazwę i powstanie zawdzięczają osadzeniu na tych ziemiach zakonników reguły Kartuzów, których zakon założył św. Brunon z Kolonii w 1084 roku w dolinie La Chartreuse k. Grenoble we Francji. Fundatorem klasztoru był w 1382 r. szlachcic Jan z Rożęcina (Rusocina ). Obradująca wówczas w Rzymie kapituła generalna Kartuzów mianowała rektorem, a następnie przeorem nowego domu zwanego Rajem Maryji (Paradisus Beatae Mariae Virginis) ojca Johannesa Deterhusa przybyłego na Kaszuby z Pragi.
Niezwykłe ostra reguła Zakonu Kartuzów oparta na regule św. Benedykta, asceza, jarska kuchnia, używanie mowy tylko w potrzebie, odgrodzenie się od ludzi i świata porywało i zadziwiało zasobnych fundatorów do prześcigania się w ofiarnościach dla zakonników, którzy odpowiadali wyobrażeniom ludzi Średniowiecza. Nawet Zakon Krzyżacki – niechętny innym zakonom – okazywał im niezwykłą szczodrobliwość, obdarowując ich hojnościami i licznymi majątkami ziemskimi. Nic więc dziwnego, że w krótkim czasie Kartuzi skupili ogromny majątek ziemski i w 1474 r. mieli w swym ręku liczne wioski (wśród nich Gdynię) oraz 6.700 ha ziemi sięgającej aż po dalekie Żuławy.
Upadek świetności Zakonu Kartuzów zaznaczył się w początkach XVI w. w okresie Reformacji, a pogłębił się w dobie rozbiorów Polski. W 1823 r. władze pruskie działając na podstawie edyktu króla Prus z dnia 30 października 1810 r. doprowadziły do kasacji klasztoru i konfiskaty jego majątku.
Lud kaszubski nie przeląkł się przemocy zaborcy. Nadal trwał przy swoim przekonaniu i na swojej ziemi. Utwierdzała go w tym ta przekazywana przez pokolenia ciekawa legenda:„Kiedy Pan Bóg ukończył tworzenie świata, siadł sobie na modrej chmurce i spojrzał na dół, na ziemię. Widział tam ludzką pracę – bardziej i mniej zadowolonych z niej ludzi. Postanowił im dać czas na zagospodarowanie. Kiedy wyznaczony termin minął, zwołał anioły, aby mu zdały dokładnie sprawę z ludzkich poczynań. Aniołowie zaczęli opowiadać jak to tu i tam ludzie pracują. Tylko anioł kartuski jakoś nie chwalił, tak jak inni, swojej strony. Boga to zdziwiło, bo myślał, że wszyscy i wszędzie są ukontentowani jego podarunkami. Więc zapytał anioła z Kartuz.
- Co też się tym twoim na dole nie podoba? Bo widzę, że jesteś smutny.
- Ci moi pracują, Panie, jak inni, ale nie mają wody. Tam u mnie nie ma rzeki takiej jak Wisła, ani jeziora takiego jak Żarnowieckie, ani nawet rzeczek, które by mogły obracać młyn. Nie ma lasów, gajów czy borów. Są tylko piaski, albo mokradła, więc i ja, tak jak moi ludziska, nie mogę być rad.
Pana Boga jednak to, co powiedział anioł, nie zadowoliło. Chciał się przekonać jak jest dokładniej. Kazał więc zwołać do siebie, niby na odprawę, chłopów z wszystkich stron. Wkrótce zaczęli się zjawiać. Jedni byli odziani kuso, inni w kożuchach, jeszcze inni w jedwabiach. W niebie czuli się jak dzieci przed pruskim nauczycielem, zalęknieni i bladzi. Ale nie wszyscy. Był wśród nich chłop postawy wysokiej, zwalisty, miał na sobie kożuch bardzo szeroki i długi, sięgający do kostek. Ten czuł się jak polski szlachcic, tyle, że nie miał szabli.
Pan Bóg widząc, że chłopi są jakby na sądzie, kazał im zasiąść dokoła owalnego stołu. Większość z nich zaczęła pchać się do kupy, nikt nie chciał zająć miejsca w przodzie, a już szczególnie blisko Pana Boga. Tylko ten w szubie rozsiadł się na przedzie, jak jaki baron. A był to gbur (zamożny rolnik – N. M. ) kartuski.
Teraz Pan Bóg przystąpił do sprawy.
- Powiadajcie – rzekł – chłopi, czy wam się widzą wasze strony. Co byście jeszcze chcieli mieć?
Chłopi pod spojrzeniem Pana speszyli się, zapomnieli języka w gębie, pospuszczali głowy i milczeli. Tylko ten nasz, kartuski, spoglądał odważnie, ale i on nic nie gadał, bo i jemu było trochę nieswojo. Pan Bóg jednak widział, że chciałby coś powiedzieć, więc zwrócił się wprost do niego:
- No, szubiasty, widzę, żeś najodważniejszy, spoglądasz bystro, jesteś też urodziwy, a może nawet bogaty, bo masz odzienie takie długie, że musisz je podkasywać – można cię nazwać Kaszubą. Podobasz mi się. Więc mów. Jak jest? Co ty byś jeszcze chciał? Wasz anioł stróż powiadał, że macie liche grunty – czy to prawda? Bo coś mi się wydaje, że wy mu za wiele nałgaliście. Oj, łgacie i narzekacie. Więc tu i teraz powiedz mi w oczy: jak u was jest?
Kaszuba, nazwany tak przez samego Boga, odchrząknął, podrapał się za uszami i rzekł:
- My sobie dajemy radę wszędzie. Tam, gdzie są piaski i tam gdzie są bagna, bo robimy tak jak i Wy, Panie nakazujecie. I dlatego mamy te szuby, te owcze kożuchy. Ale jeśli możemy od Was Panie jeszcze coś dostać, to pokornie prosimy, bardzo prosimy.
Panu Bogu te słowa się podobały. Więc zapytał:
- A co byście chcieli mieć?
- Chcemy mieć kraj upiększony tym i owy, co Wy, Panie, macie jeszcze gdzieś w zakamarkach gwiazdkowego worka. Bardzo lubimy piękno, ona czyni nas lepszymi, podnosi nasze myśli ku Niebu, przecież Niebo to dobrać i miłość.
Pan Bóg kazał sobie przynieść gwiazdkowy worek, chwycił za koniuszek jego rogu i wysypał zeń różne dobra na sam środek kaszubskiej ziemi tak, że spadły właśnie na stronę kartuską.
- Spójrz teraz w dół – rzekł życzliwie do gbura.
Kaszuba spojrzał i zaraz rzucił się przed Panem Bogiem na kolana, aby dziękować za wspaniały dar. Bo zobaczył cudowne jeziora, malownicze wzniesienia, na których rosły przeróżne drzewa i z których spływały rwące strumienie gotowe obracać koła młynów, gadające: Dajcie nam robotę, dajcie nam robotę. Usłyszał też śpiew ptaków, których pełne były lasy, gaje i bory. Zapragnął więc jak najrychlej powrócić do domu.
Pan Bóg, który to widział, zwróć się do niego:
- Nie tak szybko. Musisz i ty, musicie i wy, Niebu coś dać.
Gbur kartuski był małym sknerą, więc jakby się skurczył, ale trzeba był Pana zapytać, co by też Niebu kartuscy ludzie dać mogli.
- Dajcie nam pobożnych, pracowitych zakonników. Ofiarujcie im najlepsze lasy i jeziora, najurodzajniejsze ziemie i niech oni, którzy przyjdą z obcych stron, też staną się Kaszubami.
Gbur kartuski obiecał, że tak będzie, więc Pan puścił go do domu.
I ludzie kartuscy dali zakonnikom najbogatsze zakątki lasów, jeziora i najlepsze ziemie, aby chwalili Boga i stali się Kaszubami, Polakami. Bo Kaszuba to Polak, tylko ten lepszy. Przecież to on na niebieskiej odprawie najbardziej się Panu Bogu podobał”.
Ta znana na Kaszubach legenda – podobnie jak wiele innych – w sposób najbardziej zrozumiały oddaje ducha i serce Kaszub i jego mieszkańców. Już przed laty – twórca Muzeum Kaszubskiego w Kartuzach F. Treder – pisał o tej ziemi – ciągle nękanej przez najeźdźców – i o zachowaniu jej polskości. Nie bez racji stwierdzał, że.
„(..) lud polski przetrwał na tej ziemi – a tylko ślady pozostały po napastnikach! Tego rodzaju burze dziejowe nawiedzały nas kilkakrotnie. Grodziska zaledwie skończyła swój żywot dziejowy, a już Krzyżacy stanęli nam na kark. Zbudowali kasztelanię w Mirachowie – dziś nawet śladu nie ma po ich siedzibie i władztwie. Przyszli Niemcy, najpierw wyrugowali nas z miast, następnie z miasteczek, a w końcu z większych i małych osiedli, odznaczających się bogactwem gleby. Jak zwierzyna wypędzona z wykarczowanego lasu, chłop cofał się coraz na gorsze pozycje, na piaski, na nieużytki, na odłogi, na ugory. Tu żył w nędzy i w niedostatkach – ale przetrwał.
Toteż ten okres dziejów prawie nie zaznacza się w dorobku kulturalnym powiatu, a zwłaszcza w dziedzinie kultury gospodarczej. Człowiek bowiem wyszedł z tej walki jak pogorzelec z pożaru. Uratował zaledwie życie.
Tym spowodowany lud kaszubski odizolował się od wszystkiego co obce; nie wzorował się na budownictwie niemieckim – nadal budował swoje zrębówki z podcieniem, odrzucił nęcące możliwości, jakie stwarzano chętnym wyrzeczenia się mowy ojczystej. Pomimo zohydzania jego mowy, ośmieszania i piętnowania jej jako najszpetniejszej ze wszystkich, brzydszej od najordynarniejszej gwary murzyńskie, (a pogardzonej nawet przez dwory polskie) - on mówił dalej mową swoich ojców. Bronił się z uporem – nawet przed podażą rzeczy obiecujących korzyści. Pomimo, że zaborcy – koloniści z dawna stosowali pług do obróbki roli, on nadal ( niemal do połowy ubiegłego stulecia) uprawiał zagony za pomocą radła ornego. Nie korzystał z usług Fereinów i Refeizenów propagujących postęp w dziedzinie gospodarczej. Bronił się niekiedy jak lis spędzony do nory bez wyjścia. I dlatego zachował swoją kulturę rodzimą, ubogą wprawdzie, ale swoją.
Główną linię obrony urządził na dorobku rodzimej kultury duchowej, zwłaszcza poprzez kultywowanie obrzędów i zwyczajów ludowych. (...) W zwyczajach i obrzędach okolicznościowych i weselnych lud zachował cały arsenał rodzimej sztuki i kultury ludowej.
Podobnie motywy kształtowały również kierunki twórczości z dziedziny przemysłu ludowego. Chłop zubożały nie kupował naczyń sprowadzanych przez kupców niemieckich, wykonywał swoje wyroby gliniane – ze zwykłej gliny – ale swoje. Produkował garnki, miski, dzieżki, kruki, kubki trwałe ładne i dobre. Do dziś przetrwało przekonanie, że wyroby z fajansu, kamionki, a nawet z porcelany nie mogą dorównać naczyniom glinianym. Mówią, że strawa czerpana z naczynia glinianego smakuje lepiej niż z misy złotej. Toteż rodzina Neclów pracowała tu przez całe pokolenia.
Wyroby koszykarskie pochodzenia przemysłowego były artykułem niezłym i tanim. Chłop jednak wolał swoje plecionki. Z dartego korzenia splatał koszyczki zdobione, mace i półkorcza do mierzenia zboża, biczysta a nawet przecudne miski i kubki.
Wykonanie koszykarskiego feluszu kalkulowało się znacznie drożej od kupna materiału tej jakości, płótna rozprowadzane przez sklepy były dobre i tanie. Ale na szczególną okazję musiał być samodział, zdobiony nadrukiem wykonanym choćby zwykłą matrycą z brukwi. W odzienie z feluszu ubrało się nieboszczyka do grobu, pod głowę złożono mu poduszkę płócienną – ażeby spał spokojnie.
Ściany mieszkań zdobiło się całą kolekcją obrazów malowanych na szkle lub lustrze. Ale pomimo, że tandety tego rodzaju sprowadzane z Zachodu były za bezcen, nigdzie nie spotykało się obrazów z napisem niemieckim.
Wchodząc do obcego mieszkania bez pytania można było ustalić, czy właścicielem jest Niemiec czy Polak. W mieszkaniu rodaka nigdy nie brakowało skrzyni malowanej i tobrytu z profilowanym gzymsem. W umeblowaniu Niemców natomiast przeważały szafy kryte ( niekiedy również imitowane wzorami kaszubskiego zdobnictwa ludowego) oraz tzw. kufry okute żelazem. Warunki bytowe tak ukształtowały świadomość ludu, że – jak mówią – nawet po nosie można było odróżnić Polaka od Niemca.
Toteż, jeżeli z tej długotrwałej walki o polskość tych ziem lud kaszubski wyszedł trochę poturbowany, okaleczony w kondycji Remusa, nie należałoby się temu dziwić. Zawsze trzeba mieć to na uwadze, że lud kaszubski spełnił swoją misję dziejową, walcząc orężem biernego oporu o kulturę rodzimą, walcząc z wrogiem bezwzględnym i silnym, poprzez wieki całe dzielnie bronił polskości tych ziem. Złożył więc ogromny wkład do skarbu ogólnopolskiej kultury narodowej”.
Zespół Klasztorny Kartuzji Kaszubskiej i osada przyklasztorna w okresie I Rzeczypospolitej (1382 – 1772)
Dzieje Kartuz związane są nierozerwalnie z powstaniem klasztoru kartuzów, jaki założony został na tych ziemiach przez Św. Brunona z Kolonii nad Renem. W 1084 r. w odludnej dolinie La Chartreuse we Francji założył dla siebie i towarzyszy kolonię pustelniczą. Ustalona reguła zakonników charakteryzowała się tym, że kartuzi byli eremitami zamieszkującymi osobne domy (eremy ), izolowali się od braci zachowaniem milczenia i przenosili się w zaświaty.
W 1382 r. ziemianin kaszubski Jan z Rusocina ( Różęcina) darował Kartuzom swe posiadłości na Kaszubach, aby zapewnić zbawienie duszy swojej i swoich rodziców.
Jak głosi jedna z legend, matka Jana, kobieta piękna wszedłszy pewnego razu do kościoła i ujrzawszy tam figurę Matki Boskiej, zapytała, czy jest ona tak piękna jak figura. Otrzymawszy odpowiedź przeczącą, opuściła kościół złorzecząc, za co porwał ją diabeł i uniósł ze sobą w powietrze, przy czym porwanej spadł z nogi jeden trzewik. Klasztor założono w tym miejscu, na którym został on znaleziony przez pastuszka.
Aby odkupić grzechy matki, Jan z Rusocina już w 1379 roku zwrócił się do kartuzów w Pradze z prośbą o pomoc w założeniu klasztoru. Następnego roku przybył na Kaszuby ojciec zakonu Johannes Deterhus, Saksończyk, który przystąpił do realizacji zamierzeni Jana z Rusocina na podstawie umowy ustnej.
W dniu św. Piotra i Pawła roku 1382 aktem darowizny przekazał on kartuzom swe posiadłości. Kapituła generalna kartuzów obradująca w Rzymie w 1383 r. mianowała Deterhusa rektorem, a następnie przeorem nowego domu zwanego Rajem Maryji ( Paradisus Beatae Mariae Virginis ).
Pierwsze budynki dla zakonników wystawił sam fundator. Wkrótce znaleźli się dobrodzieje gdańscy i urzędnicy krzyżaccy, którzy gotowi byli do większych ofiar. Zbudowania kościoła podjął się kupiec gdański J o h a n n e s T h i e r g a r t , który w 1390 r. był szafarzem malborskim, a w 1398 roku kierownikiem rozległych interesów handlowych Zakonu Krzyżackiego z zagranicą. W dniu 7 października 1403 r. sufragan włocławski Stefan dokonał konsekracji kościoła. Na budowę refektarza złożyły się zamożne rodziny gdańskie, a jego budowy podjął się gdański krawiec nieznanego nazwiska.
Niezwykle ostra reguła zakonu, asceza, jarska kuchnia, używanie mowy tylko w potrzebie i odgrodzenie się od ludzi i świata, porywało i zadziwiało ludzi zasobnych do prześcigania się w ofiarności dla zakonników, którzy odpowiadali wyobrażeniom ludzi Średniowiecza. Nawet Krzyżacy - niechętni innym zakonom – okazywali kartuzom niezwykłą szczodrobliwość, obdarowując ich hojnościami i majątkami ziemskimi.
Kartuzi prowadząc życie z dala od ludzi i świata bogacili się dzięki tym ofiarnościom i gromadzili majątki. Od roku 1397 do roku 1474 zdołali zgromadzić w swym ręku ok. 6700 hektarów ziemi. W ciągu XV w. znacznie je powiększyli nabywając drogą kupna od podupadłej szlachty, korzystając z jałmużny, opłat i dochodów z folwarku podklasztornego, karczam, lasów, jezior i młynów. Posiadając nadwyżkę dochodów zaczęli prowadzić interesy bankowe znajdując w Gdańsku źródła wzbogacania swojej kasy.
Dla rozkwitającej kartuzji groźny był wiek XVI – wiek reformacji, kontrreformacji katolickiej, w okresie którym zakonnicy rozpoczęli walkę o przetrwanie. Reformacja była o tyle groźna, że Luter pisał po niemiecku a gros zakonników było pochodzenia niemieckiego. Zarysowując się więc kryzys w Kościele nie ominął klasztoru kartuzów. Nadto jesienią 1524 r. padł on ofiarą najazdu szlachty kaszubskiej i mieszczan gdańskich, a przeor zakonu Jan z Chojnic został poturbowany i ciężko chorował aż do śmierci w 1533 roku.
Coraz częściej zaczęły pojawiać się tendencje do sekularyzacji, aczkolwiek klasztoru kartuskiego ona nie dosięgnęła. Rozległe dobra klasztorne były „solą w oku” gdańszczan. Apetyt na nie miał także król Polski Zygmunt August. Jednak ich los nie był obojętny papieżowi Pawłowi III, który czynił wszystko, aby utrzymać władzę na tym terenie.
Zakonnicy wyszli jeszcze obronną ręką z sytuacji, która zagrażała w poważnym stopniu ich egzystencji, ale rozpoczęli nowy okres swych dziejów na Kaszubach. Przeminęły czasy Średniowiecza, kontrreformacja odnosiła sukcesy i społeczeństwo zmieniło swój stosunek do kartuzów. Podziwiano ich nadal ale nie naśladowano stylu życia, czego efektem była zmniejszająca się liczba zakonników. Niemniej jednak klasztor budził jeszcze zainteresowanie dostojnych gości. Dnia 3 lipca 1598 r. odwiedził go król Polski Zygmunt III Waza, a w 1661 r. nocował w nim król Jan Kazimierz.
W opinii Kaszubów i gdańszczan zakonnicy uchodzili za dobrych gospodarzy. Potrafili powiększać swoje dochody pieniężne i dbać o kościół i budynki przyklasztorne. W latach 1731 – 1733 pokryli dachem w kształcie wieka od trumny.
Miał on przypominać o znikomościach tego świata, a mieszkańcom Kartuz i przybyszom, o tym, że zakonników nie interesują sprawy doczesne. Rozwijająca się równocześnie z klasztorem osada przyklasztorna przeżywała zawsze jego losy. W miarę upadku klasztoru i rozluźnienia się dyscypliny, cały kompleks klasztorny otaczał się nowo powstałymi gospodarstwami, ale aż do likwidacji zakonu rozwój całej osady zależał od decyzji jego władz.
Kartuzi, prowadząc działalność gospodarczą, stronili od działalności politycznej, ale to nie uchroniło ich od nieszczęść, jakie niosły ze sobą XVII i XVIII- wieczne wojny. Klasztor był kilkakrotnie rabowany, plądrowany przez Szwedów w czasie wojny o ujście Wisły (1626 – 1629), w czasie Potopu (1655 – 1660) przeor klasztoru wywiózł cenne przedmioty do Gdańska, podczas ostatniej wojny ze Szwedami kontrybucje i zaraza spustoszyły ponownie dobra klasztorne. W 1734 roku w czasie walk pomiędzy zwolennikami króla Stanisława Leszczyńskiego i Augusta II Sasa zakonnicy zachowali ścisłą neutralność, a rok później opowiedzieli się w nowej wojnie po stronie Augusta II i wojsk rosyjskich, co nie uchroniło ich jednak przed utratą części majątku. Podczas konfederacji barskiej zmuszeni byli żywić grasujące po Polsce wojska pruskie.