W dniu 1 września 1939 r. natarła na tereny Pomorza Gdańskiego IV armia Wehrmachtu pod dowództwem generała Güntera v. Kluge. Z jej składu wydzielona została 207 dywizja piechoty generała Karla von Tiedemanna, która nacierała w kierunku na Bytów - Kościerzynę i dalej na wschód, by połączyć się z oddziałami gdańskiej Landespolizei dowodzonej przez generała Friedricha Eberhardta nacierającej z terenów wschodnich.
Polska przeciwstawiła tej liczebnej i technicznej przemocy Armię „Pomorze” gen. dyw. Władysława Bortnowskiego. W 1939 r. na terenie Pomorza powstała Pomorska Brygada Obrony Narodowej, która tuż przed wybuchem wojny została zmobilizowana. IV Batalion - jeden z siedmiu - który działał na terenie powiatu kartuskiego - otrzymał nazwę „Kartuzy”. Batalion ten wraz z trzema Komisariatami Straży Granicznej, z plutonami wzmocnienia i improwizowanymi pododdziałami Przysposobienia Wojskowego stanowił Oddział Wydzielony „Kartuzy”. Jego dowódcą został kpt. Marian Mordawski, adiutantem por. rez. Bernard Hennig - nauczyciel z Kartuz - zamordowany później w Piaśnicy, oficerem gospodarczym ppor. rez. Stanisław Biernacki, lekarzem por. rez. lek. med. Edmund Mroczkiewicz.
Poszczególne kompanie mobilizowały się w Chmielnie, Kartuzach i Żukowie. Kompanią w Kartuzach dowodził kpt Roman Wasilewski, w Żukowie - kpt. Michał Pikuła, w Chmielnie - kpt. Stefan Grajewski. Plutonem saperów natomiast dowodził plutonowy podchorąży rezerwy - nauczyciel z Egiertowa - Antoni Wróbel, który po wojnie był długoletnim kierownikiem tamtejszej szkoły podstawowej.
W dniu 2 września w godzinach popołudniowych niemiecka 207 dywizja piechoty zajęła Kościerzynę, a 3 września połączyła się na najwęższym odcinku Pomorza z siłami gdańskimi. Następnego dnia maszerowała już na Kartuzy mając przed sobą pierwszą kompanię „Kartuzy” kpt. Wasilewskiego. Dostępu do Kartuz od strony Żukowa broniła natomiast kompania kpt. Pikuły, która już od 1 września odpierała silne ataki sił gdańskiej Landespolizei. Kompanię kpt. Wasilewskiego wspierał pluton zwiadu, pluton ciężkich karabinów maszynowych ppor. Szczęsnego i jedno działko przeciwpancerne, którego celowniczym był Michał Flisykowski ze Sławek, brat Alfonsa - dowódcy obrony Poczty Polskiej w Gdańsku. Dodatkowym silnym wsparciem tego pododdziału był pociąg artyleryjski, który w sposób improwizowany zorganizowano w dniu 1 września w Kartuzach. Jego załogę stanowili żołnierze i kolejarze uzbrojeni w broń małokalibrową
Zawiadowca stacji kolejowej w Kartuzach Jan Żmijewski w dniu 1 września polecił wszystkim kolejarzom pozostanie na swych stanowiskach. Załoga stacji podporządkowała się władzom wojskowym. Z inicjatywy kolejarzy i żołnierzy zbudowano zestaw lokomotywy z wagonem towarowym, tzw. węglarką. Lokomotywę natomiast opancerzono prowizorycznie grubą blachą, a poustawiane po bokach przebudowanej węglarki skrzynki z piaskiem stanowiły osłonę. Na węglarce zamontowano armatkę małego kalibru. Cywilnym kierownikiem improwizowanego pociągu opancerzonego mianowano kartuskiego kolejarza Józefa Stoltmanna, a na maszynistę wyznaczono Bernarda Walentowskiego - również mieszkańca Kartuz. Dowództwo wojskowe przejął por. Matuszak. Pociąg osłaniała drużyna kaprala Jana Białki z Somonina w składzie: Józef Soboń z Goręczyna, Zając i Feliks Rompski z Kiełpina, Józef Bronk ze Sławek, Pachura z Leśna oraz Szymichowski z Goręczyna.
W późnych godzinach popołudniowych 2 września kartuski pociąg opancerzony z załogą kilkunastu żołnierzy i uzbrojonych kolejarzy ruszył na swój pierwszy zwiad w kierunku Żukowa. Przed Starą Piłą napotkał na przeszkodę nie do usunięcia - zerwany wiadukt kolejowy. W takiej sytuacji musiał wrócić do Kartuz. W drodze powrotnej jednak natknął się na patrol gdańskiej Landespolizei, który wolał nie ryzykować podjęcia walki z załogą pociągu.
Następnego dnia w godzinach porannych pociąg - zwany często „Smokiem” - wsparty plutonem kolejarzy i plutonem junaków, wykonał śmiałe kontrnatarcie na przeważające siły wroga, które zajęły rejon Żukowa. Siły gdańskie zostały wyparte z elektrowni Rutki i z samego Żukowa. Nie starczyło jednak sił na trwałą obronę tych miejscowości, zaś pociąg potrzebny był też do wykonania innych zadań. Dowódca IV Batalionu „Kartuzy” kpt. Mordawski postanowił bowiem wysłać go na zagrożony odcinek obrony od strony Somonina. Już w somonińskim lesie doszło do potyczki z oddziałem Wehrmachtu. Do walki z wrogiem włączyła się grupa źle uzbrojonych chłopów z Somonina i okolicznych wsi. Załoga pociągu i tzw. leśni ludzie przez ok. półtorej godziny prowadzili walkę z Niemcami. Dopiero po nadejściu posiłków Wehrmachtu od strony Kościerzyny pociąg wycofał się z powrotem do Kartuz.
Gdy pododdziały niemieckiej 207 dywizji piechoty gen. v. Tiedemanna z jednej strony, a gdańskie jednostki Landespolizei z drugiej podeszły pod Kartuzy, kolejarze zebrali się w Szkole Powszechnej nr 1 i po burzliwej dyskusji postanowili opuścić miasto. Część z nich ruszyła w kierunku Gdyni, część w kierunku Wejherowa.
Po zajęciu Kartuz Niemcy zatrzymali się w mieście licząc się z atakiem sił polskich. Spodziewali się uderzenia z kierunku północnego i południowego, które miało doprowadzić siły polskie do połączenia się z armią „Pomorze”. Gdy spodziewany atak nie nastąpił, siły Wehrmachtu skierowano na Gdynię.
Obszar powiatu kartuskiego (Kreis Karthaus) wchodził pod względem administracyjno-państwowym w skład okręgu Rzeszy Gdańsk - Prusy Zachodnie. Powiat ten graniczył od północy z powiatem wejherowskim, od wschodu z terenem byłego miasta Gdańska, od południa z powiatem kościerskim i od zachodu - z Prowincją Pomorze (Provinz Pommern), tj. z powiatem lęborskim i bytowskim. Granice powiatu z okresu okupacji pokrywały się z podziałem przedwojennym. Ten podział administracyjny obowiązywał nadal w pierwszych latach po zakończeniu drugiej wojny światowej aż do 1954 r., kiedy to dokonano nowego podziału administracyjnego kraju (J. Walkusz, Kościół katolicki w kartuskiem (1939 - 1945), W: „Nasza Przeszłość” . Studia z dziejów Kościoła i kultury katolickiej w Polsce, t. 70, Kraków 1988, s. 149 - 151.).
Z wybuchem drugiej wojny światowej rozpoczął się antypolski terror na tych ziemiach. Władzę w mieście przejął niemiecki burmistrz (Bürgermeister) Fischer, a od 1942 r. Hübner (W wyciągu aktów więziennych Władysława Malińskiego z okresu okupacji podane jest nazwisko tego niemieckiego burmistrza Kartuz.: AMK Kartuzy, Zbiory akt, Władysław Maliński, sygn. Z. 13, Dowody pracy administracyjnej Władysława Malińskiego - podreferendarza Starostwa Powiatowego w Kartuzach, f. 23.), którzy wraz z kierownikiem powiatowym i landratem Herbertem Buschem prowadzili zbrodniczą politykę zgodną z duchem narodowego socjalizmu (W. Jastrzębski, J. Sziling, Okupacja hitlerowska na Pomorzu Gdańskim w latach 1939 - 1945, Gdańsk 1979, s. 91.). Landratury lat 1939 - 1945 działały na podstawie Dekretu z paździenika 1939 r.. Kompetencje landratów na czas wojny zostały rozszerzone. Chodziło przede wszystkim o działalność polityczną, ideologiczną i narodowosocjalistyczną.
Na temat burmistrzów - Fischera i Hübnera - brak jest informacji. Nie udało mi się natrafić na ich akta, podobnie zresztą, jak ich kolegi - zbrodniarza - landrata Herberta Buscha. Burmistrzowie byli w mieście ludżmi nielubianymi. Byli bowiem
bardzo obowiązkowi, rygorystyczni i butni - jak większość Niemców. Polacy bali się ich i ci, którzy nie musieli, woleli się z nimi nie spotykać, Burmistrz Hübner idąc ulicą miasta, potrafił uderzyć dziewczynę w twarz za to, że do koleżanki mówiła po polsku. Jego to pewnie pomysłem w początkach wojny było zorganizowanie w Kartuzach wystawy w ustawionych na rynku namiotach wojskowych, na którą spędzono ludność całego miasta i okolic. Wywieszono napis z tytułem: „Deutsche Ordnung und polnische Wirtschaft” - „Niemiecki porządek i polska gospodarka”. Celem było moralne upodlenie i zastraszenie tutejszej ludności. Na pewno za akt sprawiedliwości dziejowej uznali Kaszubi wyrok procesu odbytego przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, który słusznie osądził i skazał na karę śmierci zbrodniarzy hitlerowskich. Niektórzy zapewne żałowali, że nie było wśród nich kartuskiego landrata Herberta Buscha i burmistrza Fischera. Byli oni również tymi ludźmi - nie wiem czy określenie ich mianem ludzi jest prawidłowe - którzy w pełni sobie zasłużyli na taki wyrok ze względu na swą zbrodniczą postawę w Kartuzach i powiecie. Obaj ci zbrodniarze winni są śmierci niewinnych ludzi z Kartuz i okolic, a powiat kartuski może być przykładem niemieckiej polityki okupacyjnej lat drugiej wojny światowej. Sytuacja w tym powiecie była reprezentatywna dla całego obszaru okręgu Rzeszy Gdańsk - Prusy Zachodnie (Reichsgau Danzig - Westpreußen). O tym jednak - przez pamięć i szacunek do zgładzonych - nie wolno nam nigdy zapomnieć - szczególnie w kontaktach z Niemcami i zjednoczoną Europą. Musimy strzec naszej historii i tradycji.
Miejscowa ludność kaszubska, której liczba w mieście sięgała ponad 6 tys., a w powiecie ponad 64 tys. - była zmuszana do podpisywania niemieckiej listy narodowościowej, co wiązało się z jej zniemczeniem (III grupa). Miejscowa inteligencja była mordowana.
W dniu 14 września 1939 r. na Wzgórzu Wolności w Kartuzach zostali zamordowani: Robert Gransicki, Leon Cichosz, Nikodem Klucza, Leon Litwin i Paweł Nacel. Byli członkami Polskiego Związku Zachodniego i zasłużonymi dla miasta i regionu. W lesie pod Kartuzami - na Kaliskach - w dniu 27 października 1939 r. Niemcy rozstrzelali 76 Polaków z Kartuz i Kaszub.. W tym mordzie brali udział prócz hitlerowców konwojujących transport, esesmani z Grzybna i Kobysewa, a przebiegiem egzekucji kierował landrat Herbert Busch oraz generał SS i policji z Gdańska Richard Hildebrandt.
Jednym z zamordowanych wówczas działaczy był kartuski drogerzysta Feliks Wieczorek (AMK Kartuzy, Zbiory akt, Feliks Wieczorek, sygn. Z. 43, f. 1.). Urodził się w dniu 2 listopada 1893 r. w Sulmierzycach. W okresie zaboru pruskiego przebywał w Lipsku, Dreźnie, Berlinie i Katowicach. Po przyłączeniu w 1920 r. Kaszub i Kartuz do Polski F. Wieczorek otworzył przy Rynku w Kartuzach Drogerię Pomorską. Był działaczem Polskiego Związku Zachodniego w Kartuzach. Po wybuchu drugiej wojny światowej we wrześniu 1939 r.. Niemcy przeprowadzili rewizję w domu jego siostry Czesławy Frankowskiej. Znalezione tam dokumenty spowodowały, że Wieczorek został aresztowany, osadzony w kartuskim więzieniu, później więziony w Borowie i wykorzystywany do prac wykopkowych. Następnie wywieziony został na Kaliska i tam rozstrzelany wraz z innymi Polakami w dniu 27 października 1939 r..
W dniu 11 listopada 1939 r. 47 innych więźniów wywieziono z Kartuz do lasu w okolice Egiertowa do tzw. „Szadego Buku”, tu strzelano do skazanych, a zranionych dobijano kolbami i łopatami. W dniu 25 listopada 1939 r. na Kaliska przywieziono kolejną grupę Polaków, w tym wielu księży. Rozstrzelano ich, a część utopiono w bagnach. Zginęli wówczas m. in. mieszkańcy Kartuz - drogerzysta Jan Zaremba, rzeźnik Franciszek Kuczkowski, Jan Zimmerman, stomatolog Stefan Skoracki, drogomistrz - Jan Cyganek, urzędnicy - Feliks Drążkowski, Antoni Walaszkowski, Józef Renachowski, Władysław Jakusz-Gostomski, Antoni Reiter. Egzekucją kierował znowu Busch i Hildebrandt. Na podstawie niemieckich rozporządzeń wojennych można stwierdzić, że tylko jesienią 1939 r. w powiecie kartuskim zostały zamordowane 193 osoby
(W. Jastrzębski, J. Sziling,op. cit. , s. 104.: Por. też J. Walkusz, op. cit., s. 209 - 211.).
Kaszubi, którzy nie zgodzili się na podpisanie listy narodowościowej zostali skierowani do obozów koncentracyjnych. Młodzi mężczyźni, których rodziny zostały zniemczone, zmuszeni byli odbywać służbę wojskową w Wehrmachcie i kierowani byli na front. Większości z nich udało się uciec na stronę aliantów i służyli później w II Korpusie Polskim gen. Władysława Andersa. Inni do końca wojny pozostali w Wehrmachcie. Wrócili potem do domu - gdzie szykanowało ich polskie UB - lub w obcym mundurze pozostali na zawsze na polu walki. Ci Kaszubi leżą dzisiaj obok swych niemieckich towarzyszy niedoli jako żołnierze niemieckiego Wehrmachtu.
Gorszy los spotkał jednak tych, którzy trafili na front wschodni. Wielu z nich w niemieckich mundurach walczyło pod Stalingradem. Ci jednak - nie mieli gdzie uciekać (Na froncie wschodnim - pod Stalingradem w 1942 r. - walczył w mundurze żołnierza Wehrmachtu 18 - letni Kaszuba Klemens Stawicki rodem ze Staniszewa. W walkach został dwukrotnie ciężko ranny. Trafił do niemieckiego szpitala polowego. Tylko to uratowało go od niewoli radzieckiej lub niechybnej śmierci na froncie lub mrozie. Zmarł w Kartuzach jesienią 1997 r. w wieku 73 lat.). Jedyną ich szansą mogły być próby symulowania wypadku podczas urlopu w domu. Ale było to sprawdzane z wielką dokładnością i karane z niemiecką surowością - natomiast rodzina - trafiała do obozu koncentracyjnego.
Społeczność kaszubska była brutalnie prześladowana, stąd też nic dziwnego, że na tym terenie utworzył się ruch oporu i powstała organizacja podziemna "Gryf Kaszubski", a od 1941 r. - "Gryf Pomorski". Jego dowódcą był ppor. Józef Dambek, a następnie mjr Aleksander Arendt.
Szczególnie tragiczny los spotkał księży powiatu kartuskiego. Ks. Józef Paszotta z Przodkowa został aresztowany jesienią 1939 r. ze względu na posiadanie broni. Trzy dni był zatrzymany w kościele w Przodkowie wraz z dwoma innymi ukrywającymi się księżmi. Następnie zmuszeni byli przybyć do Kartuz na przesłuchanie. Nie trwało ono długo, gdyż wśród przesłuchujących znajdował się ogrodnik z Kartuz i jednocześnie szef kartuskiej NSDAP - Fritz Gutjahr. Znał osobiście ks. Paszottę i za jego wstawiennictwem został on zwolniony. Podobnego zdania byli inni członkowie komisji - Niemcy z Kobysewa, którzy znali księdza jako przewodniczącego ich spółki wodnej. Ks. Paszotta został zwolniony i przeżył całą wojnę (J. Walkusz, op. cit., s. 218 - 219.).
Po latach syn Fritza Gutjahra - Heinz-Jürgen Gutjahr odwiedził mnie kilkakrotnie w Muzeum. Opowiadał mi o sytuacji w Kartuzach w okresie wojny. Mieszkał w Kartuzach jeszcze przed wojną. Jak sam mi opowiadał, ludzie nazywali jego ojca „czarny diabeł”. Ale ojciec - jeżeli tylko mógł - pomagał wielu ludziom. Dowodem tego - wg opowiadań syna - był fakt, że gdy wojna zakończyła się, Gutjahr był w Kartuzach i nikt z mieszkańców nie uczynił mu krzywdy. Z Kartuz poszedł pieszo do Niemiec w okolice Lubeki, gdzie mieszkał i żył. Czy spokojnie?
Tragiczny los spotkał również proboszcza kartuskiego dr Leona Połomskiego, który został aresztowany i uwięziony przez Gestapo. Był on z tej parafii, która oddała w 1920 r. gminie ewangelickiej kamień pamiątkowy z pobytu króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV. Kamień ów został wówczas przekazany pastorowi ewangelickiemu Wernerowi Müllerowi. Obaj księża znali się już od 1927 r. dobrze się rozumiejąc i przyjaźniąc. Gdy więc ks. Połomski trafił do obozu koncentracyjnego w Stutthofie niemiecki pastor Müller poszedł osobiście do kierownika NSDAP w Kartuzach Fritza Gutjahra prosząc o ratowanie swego polskiego przyjaciela (R. Ciemiński, op. cit., s. 26. Autor podaje mylną datę: 1920 zamiast 1927.). Jednak jego wstawiennictwo nie było skuteczne Ks. L. Połomski w Stutthofie był już tylko numerem 9981 i musiał ciężko pracować. Przy tej pracy został ciężko pobity i zmarł w dniu 5 sierpnia 1940 r. (J. Walkusz, op. cit., s. 216.).
Pozostała po nim cenna pamiątka znajdująca się w Muzeum Kaszubskim w Kartuzach. Jest to kolorowa płaskorzeźba z gliny przedstawiająca mękę Chrystusa na krzyżu i u Jego stóp Matkę Boską i Marię Magdalenę. Zabytek ten pochodzi z 1800 r.. Codziennie przypomina mi ona o tragicznie zmarłym ks. Połomskim.
Równie tragiczny los spotkał księży - Antoniego Arasmusa z Kiełpina i Bernarda Łosińskiego z Sierakowic. Ks. Arasmus został aresztowany w początkach września 1939 r. i osadzony w więzieniu w Kartuzach. Wydobył go jednak stamtąd Niemiec Albert Höhne właściciel majątku w Borczu. Idąc za radą Höhne ks. Arasmus przebywał 4 tygodnie w jego dworku, aby uniknąć ponownego aresztowania. W każdą niedzielę Höhne przywoził ks. Arasmusa na Mszę św. do swoich parafian. Gdy - jego zdaniem - minęło zagrożenie, manifestował swą polskość i potępiał politykę hitlerowską. Z tego powodu został aresztowany w dniu 27 października 1939 r..Po przesłuchaniu w Kartuzach 5 eskortujących księdza esesmanów wywiozło go samochodem na egzekucję do lasu kartuskiego znajdującego się przy drodze prowadzącej do Kościerzyny. Tam go rozstrzelali, dobili kolbami i zakopali w ziemię niedaleko miejsca zbrodni. Następnie udali się na plebanię i zrabowali ją.
Niemcy zamordowali też w barbarzyński sposób zasłużonego dla polskości 75 letniego staruszka - ks. kanonika Bernarda Łosińskiego z Sierakowic. Urodził się on w dniu 20 maja 1865 r. w Wielu. Był trzykrotnym posłem do Sejmu Pruskiego, a w 1920 r. posłem do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. Był zasłużonym działaczem społeczno-narodowym, założycielem spółdzielni polskich na Kaszubach. Za swoją działalność odznaczony został Orderem Polonia Restituta. W dniu 7 kwietnia 1940 r. Gestapo aresztowało i osadziło go w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu-Sachsenhausen. W dniu 18 kwietnia 1940 r., gdy klęczał przed blokiem obozowym został zabity kijami przez oprawców (Ibidem, s. 208 - 209 i 215.).
Położenie kościoła katolickiego w okresie drugiej wojny światowej było bardzo trudne . W wyniku bezpośrednich eksterminacji oraz wysiedleń i zsyłek do obozów koncentracyjnych największe straty w okręgu Gdańsk - Prusy Zachodnie w okresie okupacji poniósł Kościół katolicki powiatu kartuskiego. Na tych ziemiach sytuacja Kościoła była bardzo trudna. Spośród 33 kapłanów z 20 parafii powiatu kartuskiego, 12 zostało zamordowanych jesienią 1939 r., 3 zginęło w obozach koncentracyjnych, inni pozostawali krócej lub dłużej w obozach i więzieniach (Ibidem, s. 154 i 219.).
Również ordynariusz chełmiński ks. biskup Stanisław Wojciech Okoniewski, ten który w 1927 r. święcił w Kartuzach Figurę Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej, w momencie wybuchu wojny musiał opuścić Polskę chroniąc się przed szykanami ze strony Niemców. W dniu 2 września 1939 r. przez Rumunię wyjechał do Rzymu. Dnia 4 czerwca 1940 r. udał się do Paryża, a następnie do Madrytu, gdzie opiekował się polskimi uchodźcami. 22 marca 1942 r. wyjechał do Lizbony, gdzie zmarł po dłuższej chorobie w dniu 1 maja 1944 r.. W 1972 r. jego ciało sprowadzono do Polski i pochowano w podziemiach katedry w Pelplinie (Ibidem, s. 162.).
Kościół poniósł również wielkie straty materialne. Dziś nie sposób ich wyliczyć (Osobiście udało mi się odnaleźć miejsce złożenia kościelnych ksiąg: chrztów, ślubów i zmarłych. Taki materiał z powiatu kartuskiego znajduje się w Biskupim Archiwum Centralnym w Regensburgu (Bischöfliches Zentralarchiv Regensburg. : Pismo dyrektora Bischöfliches Zentralarchiv Regensburg Dr Paula Maia z dnia 26 lutego 1996 r. skierowane do mnie.) Wystosowałem pisma z tą informacją do burmistrzów i wójtów gmin byłego powiatu kartuskiego celem jej wykorzystania przez gminne Urzędy Stanu Cywilnego oraz do ks. Biskupa Pelplińskiego z prośbą o zainteresowanie się tymi aktami i podjęcie kroków o ich zwrot. ).
Jeszcze w lutym 1945 r. - czyli na miesiąc przed wkroczeniem Rosjan do Kartuz - na Rynku w Kartuzach rozstrzelane zostały trzy osoby - 2 kobiety i 1 mężczyzna. Osoby te były bardzo szczupłe, wyraźnie niedożywione. Gdy prowadzono je na egzekucję na szyi miały zawieszone tabliczki z napisem: „Wir haben die Flüchtlinge geplündert” - „okradaliśmy niemieckich uciekinierów”. Zwłoki tych ludzi - na rozkaz Niemców - leżały do wieczora na kartuskim Rynku, by odstraszyć innych mieszkańców. Na murze kościoła jest jeszcze widoczny ślad po kulach (AMK Kartuzy, Zbiory akt, Gertruda Markowska, sygn. Z. 45, f. 1.).
Celem takiego działania Niemców było zastraszenie ludności oraz zapobieganie panice. W tym okresie bowiem przez Kartuzy przemieszczała się fala niemieckich uciekinierów z Prus Zachodnich, którzy uciekali przed nadchodzącym frontem. Aby zastraszyć ludność Niemcy stosowali takie brutalne metody.
Krótko przed nadejściem frontu w marcu 1945 r. w okolicach Kartuz pojawili się liniowi żołnierze Wehrmachtu i Armii Czerwonej. Panował wówczas ogólny chaos. W piątek o północy, w dniu 9 marca 1945 r. sztab 227 Dywizji Piechoty generała Wenglera - z majorem w Sztabie Generalnym Udo Ritgenem - wchodzący w skład 2 Armii generała von Weissa zamierzający bronić Kartuz, ogłosił alarm i natychmiastowy odwrót wojsk w kierunku gdańsko-gdyńskiego rejonu umocnionego (Festungbereich Danzig-Gotenhafen).
Major Ritgen, który brał udział w tych walkach, po latach opisał tamte dni. Wg jego wspomnień - w następnym śnieżnym dniu 8 marca znalazł się w okolicy Kościerzyny. Jednak nie przyniósł on spokoju dywizji. Kolejny atak Rosjan na lewym skrzydle spowodował, że trzeba było znowu zmienić miejsce pobytu. To uderzenie wymierzone w lewe skrzydło dywizji mogło w konsekwencji odciąć ją od obu portów położonych nad Zatoką Gdańską. Major Ritgen przejechał więc opustoszałą Kościerzynę i o godz. 21.30 nie widział w mieście żywego ducha. Wiedział jednak, że część ludności tu pozostała, że była to ludność polska. Cała noc pełna była pośpiechu, niepokoju i strachu. Zdyscyplinowana do tej chwili dywizja była na skraju paniki. I oto nagle na drodze z kierunku północy, ku której zmierzali, zderzają się z falą uciekinierów cywilnych. Dopiero, co ostrzelały ich w pobliżu Kartuz radzieckie czołgi.
Obchodząc zatem niebezpieczny rejon od wschodu oddziały dywizji majora Ritgena wbiły się klinem w kolumny kierującej się na północ 4 Dywizji Pancernej i wraz z nią stworzyły potworne korki drogowe. Kto miał mocniejszy pojazd, kto miał pancerze i gąsienice, ten wygrywał ów nocny pojedynek o miejsce na drodze wiodącej do portów ocalenia. Rozpoczęła się walka o życie. I jeśli udało się Ritgenowi cokolwiek osiągnąć, zawdzięczyć to mógł jedynie karmazynowym lampasom Sztabu Generalnego naszytym na spodniach swego munduru oficerskiego i być może karabinowi w ręku. Udało się jednak zorganizować jakieś resztki ropy dla dział szturmowych w Kościerzynie, które dzięki temu mogły w ogóle nadal towarzyszyć piechocie i osłaniać ją przed radzieckim ogniem.
W dniu 9 marca rano dotarli do zupełnie zaciemnionych, pokrytych śniegiem Kartuz. Major Ritgen zajął niewielki, wybudowany tuż przed wojną domek, w którym spał przez trzy godziny bez przytomności - jak zabity.
Wkrótce nadciągnęła reszta Sztabu 227 Dywizji, a jej trzy pułki zajęły półkolem pozycje obronne na południowych podejściach miasta przed Kartuzami. Jednak po kilku godzinach, po południu okazało się, że Rosjanie byli szybsi i lewa flanka była coraz bardziej zagrożona. Przy takim stanie rzeczy wszystkie jednostki 2 Armii niemieckiej na zachód od linii Kartuzy - Wejherowo zostałyby ściśnięte w nowym wielkim kotle. Oficer sztabowy zdawał sobie sprawę z tego, że nie mogło być inaczej. O północy z 9 na 10 marca 1945 r. kierowca majora Ritgena - sierżant ¬¬¬¬Ehrmann zbudził go. Właśnie ogłoszono alarm i błyskawiczny odwrót. Radziecka szpica pancerna przełamała się przez czterokilometrową cieśninę między jeziorami, wzięła pod ogień tabory dywizji i tam skierowane zostały na pomoc działa szturmowe. Sztabom niemieckich dywizji wydawało się tej nocy, że jest to już ich koniec. Ludzie, wozy i armaty, haubice i działa szturmowe, plutony regulacji ruchu i saperzy, wojska łączności, oddziały medyczne i służby kwatermistrzowskie tłoczyły się na wąskich leśnych zaśnieżonych dróżkach. Potworny ryk silników, przekleństwa, pojedyncze strzały i nawoływania wypełniały w tej nocy lasy kartuskie. Całe mrowie w mundurach feldgrau falami szło na północ. Ich marsz hamowały zapory przeciwpancerne na drogach, wzniesione z myślą o wojskach radzieckich, a teraz opóźniające ruchy własnych wojsk. Major Ritgen jechał ze swym kierowcą już nie samochodem ale motocyklem na gąsienicach bardzo użytecznych w tych warunkach. I znowu, gdyby nie jego mundur oficera Sztabu Generalnego, nie dostałby pewnie paliwa dla dział szturmowych. Już nikt nie kierował, rządził egoizm energicznego młodszego dowódcy, który znał tylko jeden cel - za wszelką cenę doprowadzić swoich ludzi i pojazdy (W poszukiwaniu źródeł do historii Kartuz w 1996 r. przetłumaczyłem i przedstawiłem dalsze fakty z nieprawdopodobnych przeżyć mjra Ritgena w „Kaszubskich Zeszytach Muzealnych” nr 4. Najpierw znalazłem fragmenty wspomnień przeżyć Ritgena. Byłem jednak dociekliwy i ciekawy, jaki los spotkał tego człowieka w dalszej walce, który tak smutno wspomina tamte dni. Poszukiwałem dalszych materiałów niemieckich i nagle znalazłem coś ciekawego. W grudniu 1997 r. zostałem zaproszony do Monachium - Oberschleißheim na sesję naukową i otwarcie wystawy poświęconej Alexandrowi Treichelowi. W rozmowie z zakresu historii z dr Heinzem Radke z Oberschleißheim dowiedziałem się nagle, że znany mi z literatury major Wehrmachtu Udo Ritgen mieszka w Monachium i jest generałem brygady Bundeswehry w stanie spoczynku. Generał jest natomiast znajomym dr Radke. Zaraz skontaktowaliśmy się telefonicznie z generałem nawiązując kontakt. Z przyczyn osobistych i rodzinnych nie mógł się on wówczas ze mną spotkać. Generał Ritgen powiedział mi jednak, że w 1995 r. był w Kartuzach i zwiedzał Muzeum Kaszubskie. Ale nic nie wiedział o tym, że interesują mnie jego losy. Chętnie porozmawiałby na ten temat. Być może dojdzie jeszcze do naszego spotkania.). Dowództwo w tym czasie nie panowało już nad sytuacją
(U. Ritgen, Pflichterfüllung bis zum bitteren Ende. Kämpfe in der Tucheler Heide, bei Pr. Stargard, Karthaus, Gotenhafen, Oxhöft, in der Danziger Niederung und auf Hela. W: H.-J. V. Wilckens, Die große Not. Danzig - Westpreußen 1945, Sarstedt (Hannover) 1957, s. 349 - 351.: Por. wersję polską: N. Maczulis, Z dziejów Kartuz i walk..., s. 70 - 75.).
Z drugiej strony frontu inny uczestnik walk o Pomorze - Marszałek Konstanty Rokossowski - tak zrelacjonował swe przeżycia:
„(...) 8 i 9 marca wojska Frontu (II Frontu Białoruskiego - N. M.) posunęły się od dwudziestu do sześćdziesięciu kilometrów, wyzwalając ponad siedemset miejscowości(...). Podejmowane przez nieprzyjaciela próby zatrzymywania naszych wojsk na rubieży Żukowo - Kartuzy - Skorowo (Skarszewy - N.M.) - Smołdzino zostały udaremnione. Uderzeniem pancernych związków taktycznych i bezpośrednio posuwających się za nimi oddziałów piechoty przełamano z marszu tę rubież. Gromiąc wycofujące się wojska nieprzyjacielskie, nasze czołgi skierowały się ku Zatoce Gdańskiej. W walkach tych znów wyróżniały się związki taktyczne 3 korpusu pancernego gwardii Panfiłowa. One pierwsze sforsowały Łebę w rejonie miasta Lębork i szybko dopadły kilku dużych kolumn nieprzyjacielskich wojsk, które rozgromiły biorąc wielu jeńców i znaczną zdobycz wojenną. 1 armia pancerna gwardii również sforsowała Łebę, a następnie Kanał Łebski i zbliżała się do Gdańska.
Wycofujący się przeciwnik zdołał mimo wszystko obsadzić wojskami przygotowany już wcześniej gdyńsko - gdański rejon umocniony. Umożliwiły mu to warunki terenowe i wiosenne roztopy. Podczas odwrotu hitlerowcy wysadzali w powietrze i zaminowywali wszelkie drogi, a burząc tamy, zatopili ogromne obszary. Wiele trudności sprawiali nam uciekinierzy. Goebbelsowska propaganda wbijała Niemcom do głowy tak potworne kłamstwa o radzieckich wojskach, że nieszczęśliwi ludzie porzucali swoje miejsca zamieszkania, jak tylko dochodziły słuchy o tym, że się zbliżamy. Biorąc ze sobą najcenniejszy dobytek, całymi rodzinami szli gdzie nogi poniosą. Jedni uciekali na zachód, inni na wschód. Wszystkie drogi, dróżki, i tak już zatarasowane sprzętem wojskowym, porzuconym przez hitlerowców, były zatłoczone bezwolną masą ludzką. Nasze wojska z ogromnym trudem torowały sobie drogę w tych iście apokaliptycznych warunkach.
Uciekinierzy niebawem przekonali się, że nikt nie czyni krzywdy, że goebbelsowska propaganda kłamała. Dlatego też zaczęli spokojnie wracać do
domów. I znów lawina ludzi przetoczyła się po drogach - tylko, że teraz w odwrotną stronę.
Wysunięte do przodu nasze pancerne związki taktyczne pokonały przedpola, ale nie zdołały wkroczyć do Gdańska i Gdyni. Przed nimi znajdował się potężny rejon umocnień. Broniło go, ogólnie biorąc, prawie dwadzieścia dywizji nieprzyjaciela(...) (K. Rokossowski, Żołnierski obowiązek, Warszawa 1986, s. 386 - 388.).
Jak wspomina inny oficer Wehrmachtu Hans Schäufler - uczestnik walk o Pomorze - przebywające w okolicach Dąbrówki oddziały niemieckiej 4 Dywizji Pancernej otrzymały pilny rozkaz „Nowa sytuacja. Czołgi radzieckie w ataku na Kartuzy. Natychmiast zorganizować gotowość bojową. Natychmiast wyruszyć do boju o Kartuzy”. 3 czołgi niemieckie, które znajdowały się w okolicach Dąbrówki i były w marszu zostały zawrócone przez radiostację. Kapitan Petrelli, który słyszał przez radiostację rozkazy zameldował, że transport jest rozładowany a wszystkie maszyny są gotowe do marszu. Kartuzy leżą równe 50 km na wschód od Bram Gdańska, w związku z tym wykonanie rozkazu wydawało się już niemożliwe. Po krótkim wydaniu rozkazów jechała opancerzona grupa bojowa Christern po wielkiej ulicy asfaltowej Słupsk - Gdańsk w kierunku wschodnim. Początkowo droga była bezludna, ale później czołgi trafiły na falę uciekinierów. Im bardziej na wschód - tym było ich więcej. Jedni za wszelką cenę chcieli wydostać się z Kartuz w kierunku Słupska, inni natomiast w chaosie tą samą drogą kierowali się w stronę Kartuz. Również na drogach podrzędnych jedne kolumny uciekinierów kierowały się na północ, inne - na południe. Prusy Zachodnie leżały w gruzach. Grupa pancerna otrzymała zadanie ochrony uciekinierów na szosie, zaprowadzenia porządku na skrzyżowaniu w Sierakowicach i znalezienia drogi dla uciekinierów w kierunku północno-wschodnim oraz oznakowania jej. Dowódca pułku widząc katastrofę, podążył w kierunku Kartuz. W mieście zameldował się u komendanta - pułkownika rezerwy, który nie dorósł jednak do tej sytuacji. Po południu 7 marca dowódca pułku został przez dowództwo korpusu ustanowiony komendantem wojennym miasta Kartuz. Siły pancerne zostały zgrupowane na przedmieściach miasta w kierunku południowym i południowo-wschodnim. Miejscowość została opanowana całkowitym chaosem. Trasy wylotowe z miasta przepełnione były totalnie uciekinierami i furmankami. Ludzie błądzili, a drogi zatarasowane były dodatkowo wojskowym sprzętem, któremu brakowało paliwa. Nie było żadnego wyjścia. Konieczne było natychmiastowe działanie (H. Schäfler, 1945 - Panzer an der Weichsel. Soldaten der letzten Stunde, Stuttgart 1979, s. 63 - 68.: Por. też wspomnienia w języku polskim. W: N. Maczulis, Z dziejów Kartuz i walk Kaszubów..., s. 81 - 84.).
Po wielu latach, w kolejną rocznicę walk o wyzwolenie Kartuz komandor podporucznik E. Kosiarz, podsumował kartuskie zmagania wojenne:
„10 marca 1945 r.. Szlak zwycięstwa żołnierzy radzieckich i żołnierzy walczących u ich boku - Wojska Polskiego - wiódł przez Kartuzy. W dniu tym ludność kaszubska wróciła na zawsze do Macierzy i z całym narodem zaczęła budować nową Polskę.
Wyzwolenie Kartuz.
Walki o wyzwolenie powiatu kartuskiego rozpoczęły się 8 marca 1945 roku. Nacierające z południa jednostki 49 armii gen. Griszina po wyzwoleniu powiatu
kościerskiego przeszły do pościgu za cofającymi się oddziałami hitlerowskimi, aby nie dać im czasu na zajęcie nowych linii obronnych.
Pościg nie był bynajmniej łatwy. Oddziały hitlerowskie próbowały opóźnić go uporczywą obroną osiedli, przesmyków między jeziorami i lasami, minowaniem i niszczeniem mostów i dróg. Lasy pełne były luźnych oddziałów, oderwanych od rozbitych straży tylnych, osłaniających odwrót cofających się wojsk. Na każdym kilometrze trzeba się było nieraz kilkakrotnie zatrzymywać, aby zlikwidować nieprzyjacielskie stanowiska ogniowe.
Do zaciętych walk doszło w odległości około 1,5 km na południe od Stężycy, na przesmyku między Jeziorem Lubowickim i Stężyckim. Nacierające na tym odcinku dwa pułki 191 dywizji piechoty z 70 korpusu armijnego próbowały przełamać obronę przeciwnika bezpośrednio z marszu, lecz natarcie ich zostało powstrzymane. Próby ponawiano trzykrotnie, ale za każdym razem bez rezultatu.
Okazało się, że oddziały hitlerowskie zdążyły obsadzić w tym rejonie zawczasu przygotowane linie obrony i zamierzają w oparciu o nie powstrzymać dalszy marsz wojsk radzieckich w kierunku północnym. Na skraju tych linii znajdowały się przeszkody przeciwczołgowe i pola minowe. Ponieważ natarcie frontalne na silnie umocnione pozycje wroga mogłyby pociągnąć za sobą duże straty, znaleziono inne wyjście.
554 pułk piechoty pod dowództwem ppłk Migarina, zachowując dużą ostrożność i całkowitą ciszę, wieczorem około godziny 21 dnia 8 marca zaczął obchodzić od strony wschodniej Jezioro Lubowickie. Po godzinnym marszu czołowy batalion tego pułku doszedł do wąskiego przesmyku łączącego Jezioro Lubowickie z Dąbrowskim. Na przodzie batalionu podążali doświadczeni zwiadowcy. Zdołali oni po cichu, nie oddając ani jednego strzału, zlikwidować czujki oddziału niemieckiego.
Bezpośrednio po tym, do szturmu ruszył czołowy batalion, a za nim cały 554 pułk piechoty. Zaskoczeni żołnierze hitlerowscy nie wiedzieli, co się dzieje. Ciemności nocy nie pozwoliły im zorientować się w sytuacji. Rzucali więc broń i w panice uciekali do pobliskiego lasu. A oddziały 554 pułku wkrótce po zdobyciu przesmyku dotarły do drogi łączącej Stężycę z Gołubiem i kierując się z kolei na zachód, nad ranem 9 marca wyszły na tyły pozycji niemieckich między Jeziorem Stężyckim i Lubowickim.
Śmiały manewr ppłk Migarina zdecydował o dalszym przebiegu walk. Część żołnierzy z jego pułku natarła bezpośrednio na Stężycę, część zaś na tyły oddziałów hitlerowskich, broniących się na umocnionej pozycji. Jednocześnie od czoła natarł 552 pułk piechoty. Na nim też żołnierze hitlerowscy skoncentrowali swą uwagę, ale kiedy po kilkunastu minutach rozległy się strzały za ich plecami, zaniechali myśli o dalszej obronie i w ucieczce zaczęli szukać ratunku. Uciekając zaś, dostawali się pod ogień żołnierzy 554 pułku.
Obrona niemiecka została przełamana, broniący się oddział hitlerowski całkowicie rozbity, Stężyca wyzwolona, a jednostki 49 armii gen. Griszina zaczęły szybko posuwać się na północ, dochodząc pod wieczór 9 marca do północnego skraju Jeziora Raduńskiego. Tego też dnia wyzwolono wiele miejscowości, m.in. Egiertowo, Ostrzyce, Goręczyno, Somonino i Kiełpino, podchodząc do Kartuz.
Kartuzy, uważane za stolicę Szwajcarii Kaszubskiej, były ostatnim ważniejszym węzłem komunikacyjnym na drodze do Trójmiasta. Obronę w nich próbowały zorganizować jednostki 27 korpusu w oparciu o otaczające miasto od zachodu jeziora oraz bagniste tereny na południu i wschodzie.
Walki o wyzwolenie miasta, rozpoczęte już 9 marca, zakończyły się następnego dnia sukcesem wojsk gen. Griszina. Garnizon hitlerowski został częściowo rozbity, częściowo zaś wycofał się do Przodkowa i Żukowa. Tegoż dnia oddziały 49 armii i działające razem z nimi w zachodniej części powiatu kartuskiego 70 armii gen. Popowa wyzwoliły m.in. Sierakowice, Miechucino i Kobysewo, a następnego dnia Mirachowo, Sianowo, Kolonię i Pomieczyno.
Wschodnią część powiatu kartuskiego wyzwalały jednostki 65 armii gen. Batowa. 9 marca opanowały one Łapino i Przyjaźń, a także podeszły do Żukowa, ale tam natrafiły na silną obronę i zostały powstrzymane.
Bardzo zacięte walki w rejonie Żukowa trwały do 16 marca, gdyż dopiero tego dnia ta stara miejscowość odzyskała wolność”.
Podczas walk o Ziemię Kartuską w marcu 1945 r. poległo ok. 320 żołnierzy i oficerów Armii Radzieckiej z 49 armii II Frontu Białoruskiego. Prochy ich spoczywają obecnie we wspólnej mogile na Cmentarzu Wojskowym poległych żołnierzy Armii Czerwonej usytuowanym w Kartuzach przy ul. Dra A. Majkowskiego. Dla oddania czci i chwały poległym żołnierzom władze miasta dokonały w 1948 r. uroczystego odsłonięcia pomnika z napisem o zobowiązującym nas brzmieniu: „Wieczna chwała Bohaterom poległym w walce o wolność i niepodległość polskiej ziemi - 1945”. Czy wyryty na pomniku napis będzie wieczny - wykaże najbliższa przyszłość. Jak dotąd jednak, ten pomnik naszej najnowszej tragicznej przeszłości - oczekuje nadal w zapomnieniu, ale i w nadziei na swój lepszy los i pamięć żyjących.
W dniu 10 marca 1945 r. do miasta wkroczyły oddziały pancerne i piechota 49 Armii generała pułkownika Iwana Griszina, działające w składzie II Frontu Białoruskiego dowodzonego przez marszałka Konstantego Rokossowskiego. Władzę w mieście przejęły oddziały Armii Radzieckiej wraz z siłami bezpieczeństwa - NKWD. Komendantem wojennym miasta Kartuzy został oficer radziecki ppłk Popow, którego zastępcą był kpt Czekalin. Obaj oficerowie pozostali na stanowisku przez cały okres przebywania na tym terenie wojsk radzieckich, tj. do późnej wiosny 1946 r.. Siedziba Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Kartuzach znajdowała się w małej willi, w której do dzisiaj mieści się Muzeum Kaszubskie im. F. Tredera. W tym to budynku przesłuchiwani i więzieni byli Kaszubi, którzy przeżywali tu chwile zgrozy, ze strony radzieckich, jak i polskich służb bezpieczeństwa. Rozpoczęła się tragedia narodu kaszubskiego, który utożsamiany był z Niemcami. Kaszubi byli skazywani i karani. Większość urzędników aparatu bezpieczeństwa przybyła tu spoza Kaszub i prowadziła politykę zgodną z wytycznymi władz nadrzędnych.
I jeszcze jedno tragiczne wydarzenie sięgające swoimi korzeniami czasów drugiej wojny światowej. W dniu 26 stycznia 1998 r., w okresie kiedy pisałem tę pracę (jej pierwsze wydanie), do Muzeum Kaszubskiego przyszło troje ludzi - kobieta i dwóch meżczyzn. Jak stwierdziłem był to Polak i małżeństwo z Białorusi. Kobieta prosiła mnie o pomoc. Zaczęła opowiadać historię swego życia. Jej matka Jadwiga Adamowna Lewanowicz urodzona w 1926 r. była w dniu 16 grudnia 1943 r. deportowana na roboty przymusowe do Rzeszy. Pracowała w miejscowości Marien-Walde u rolnika o nazwisku Lipiec. Później została przewieziona do Kartuz, gdzie 19 lutego 1945 r. w kartuskim szpitalu urodziła córkę. Była nią moja rozmówczyni - Edith Lidia Lewanowicz mieszkająca obecnie w Mińsku. Powiedziała mi, że chce stwierdzić, czy naprawdę urodziła się w Kartuzach. W białoruskich dokumentach jako miejsce jej urodzenia podany jest Mińsk. W jej świadectwie chrztu wydanym w Kartuzach 26 lutego 1945 widnieje jednak jej nazwisko i data urodzenia - 19 lutego 1945 r. (AMK Kartuzy, Zbiory akt, Edith Lidia Lewanowicz, sygn. Z. 39, f. 1 - 4.). Wszystko się zgadza, ale Urząd Gminy Kartuzy musi mieć dokument stwierdzający fakt jej urodzenia w Kartuzach. A tego nikt nie potrafi wystawić na podstawie źródeł. Byliśmy w szpitalu kartuskim. W archiwum szpitala jest rejestr zapoczątkowany od dnia 15 marca 1945 r.. Wcześniejsze akta natomiast począwszy od września 1939 r. do 14 marca 1945 r. nie istnieją i ich losy są nieznane. Chciałbym pomóc tej kobiecie, której los tak niezwykle został związany z Kartuzami.