... Jak wybuchła druga wojna światowa miałem 14 lat. Pamiętam, jak do wsi weszło wojsko niemieckie. Jako chłopcy byliśmy zainteresowani takimi wydarzeniami. Dzień był piękny, słoneczny, jak dzisiaj. Przez Borzestowo maszerował oddział niemiecki. Na plecach nieśli karabiny z bagnetami, które lśniły w tym jesiennym słońcu. Oddział prowadził oficer na koniu z mapą w ręku. Oglądał i oglądał tą mapę i coś mu się na niej nie zgadzało. Okazało się, że na mapie droga prowadząca przez wieś była wyasfaltowana, a w rzeczywistości była to jeszcze droga polna. Szpiedzy i wywiad niemiecki donosił o postępach w budowie naszych dróg, gdy tymczasem było inaczej. Stąd ta frustracja u Niemca. Wojsko maszerowało i maszerowało, aż w pewnym momencie w lesie dało sie słyszeć huk, wystrzał. W jednym momencie maszerujące wojsko rozpierzchło sie, zniknęło z drogi. Żołnierze zaczęli strzelać w kierunku lasu, skąd usłyszeli wystrzał. Ale na próżno. Po tej bezładnej strzelaninie wojsko pomaszerowało dalej w kierunku Miechucina. I co się okazało ?
W Borzestowie mieszkał młody, głuchoniemy chłopak, umysłowo też nieco ograniczony. Gdy niemieckie wojsko maszerowało przez wieś, był w lesie i wystrzelił z korkowca. Wybrał widać dobry moment. Echo poniosło i efekt widziałem osobiście. Jak później z niego wydobyliśmy, to on chodził wtedy po lesie i widział, jak gałązki drzew w lesie... same spadały na ziemię. Dziwił się, jak jest to możliwe.
A było to możliwe, gdyż to idący oddział niemiecki strzelał do lasu uważając, że został zaatakowany przez nasze wojska.