10 października 2020r. wraz z doświadczoną załogą jachtu Wassyl, Kapitanem Ryszardem, Bosmanem Marcinem i Rajmundem, który pełnił funkcje kwatermistrzowskie wypłynęliśmy ze Szczecina. Moje żeglarskie umiejętności były wtedy na etapie początkującego żeglarza. Pomagałem we wszelkich pracach na jachcie i zdobywałem żeglarskie szlify. Pierwsze mile morskiej żeglugi przez Bałtyk przebiegały spokojnie. Po przepłynięciu Kanału Kilońskiego stwierdziliśmy awarię silnika. Silnik na jachcie jest potrzebny podczas manewrów w portach, przepraw przez kanały, w miejscach gdzie żegluga wymaga precyzji. Zatrzymaliśmy się w Marinie w Den Helder, w Holandii, gdzie silnik został naprawiony. Naprawa trwała długo. Dzięki rowerowi mogliśmy zwiedzać okolice portu. Niestety w licznych przejażdżkach rower zaginął. Prawdopodobnie „zmienił właściciela”. Od tego czasu trzeba było poruszać się indywidualnie, na własnych nogach. Od 2017 roku trenuję bieganie, przygotowując się do maratonów. Stacjonując w Den Helder przebiegłem wirtualny Maraton Krakowski. Załoga bardzo mnie dopingowała. Wszystkim nam, żeglarzom pomimo trudności udało się spędzić święta Bożego Narodzenia z rodzinami w Polsce. Po świętach Rajmund został z rodziną, a jego funkcje przejął Marek.
Na początku stycznia popłynęliśmy dalej. Przepłynęliśmy Kanał La Manche. Pierwszym portem, gdzie postanowiliśmy zrobić zapasy żywnościowe po przepłynięciu kanału był port Cherbourg we Francji, Dalsza trasa z Cherborug’a nie należała do spokojnych. Podczas sztormu doszło do uszkodzeń. Naprawialiśmy je w stacjonując w marinie, w porcie Brest we Francji. Z Brestu ruszyliśmy w dalszą podróż, omijając łukiem niebezpieczną Zatokę Biskajską. 26 stycznia 2021 r dopłynęliśmy do mariny w mieście A Coruña w regionie Galicji, w Hiszpanii. Zatrzymaliśmy się, oczekując na pomyślne wiatry.
W czasie codziennych treningów biegowych, półmaraton lub dłuższa trasa po urokliwych ścieżkach w Galicji, rozmyślałem o pielgrzymce z Polski do grobu św. Jakuba.
Trasę Jakubową przemierzyłem już dwukrotnie. W 2012 roku jechałem rowerem Trasą Jakubową z Garcza na Kaszubach przez Bordeaux i Lourdes do Andory w Pirenejach, gdzie spotkałem się z rodziną.
Po raz drugi pielgrzymowałem Trasą Jakubową od 25 kwietnia 2015r. z grupą rowerową kierowaną przez Marka Koryczana. Wyruszyliśmy z kościoła p.w. Świętego Jakuba na gdańskim Starym Mieście do jego grobu w Santiago De Compostela. Pielgrzymka była dla mnie i dla grupy wielkim przeżyciem. Święty Jakub wielokrotnie pomagał nam w problemach związanych z pielgrzymowaniem. Na naszych trasach wielokrotnie ustawiał swoich imienników z posłannictwem pomocy, gdy zgubiliśmy drogę, gdy posuły się rowery, gdy potrzebowaliśmy noclegu. Opiekował się nami w sobie wiadomy sposób. Pielgrzymując, modliliśmy się w swoich i powierzonych nam intencjach. Po zakończeniu pielgrzymki grupa wracała samochodem, a ja rowerem przebyłem drogę powrotną. Moja samotna trasa rowerowa wiodła przez Sewillę, Walencję, Barcelonę. Promem przepłynąłem wówczas na wyspy Sardynia i Sycylia. Zwiedziłem Neapol, Pompeje, okolice Wezuwiusza, Rzym. W Rzymie spotkałem znajomych pielgrzymów rowerowych. Z Włoch promem popłynąłem na wyspę Korfu, potem do Albanii. Korzystając z promu i roweru zwiedziłem Grecję, wyspę Santorini i Kretę.
W Atenach spotkałem się z rodziną. Podczas tej rowerowej wyprawy łącznie przejechałem rowerem 10000 km.
Teraz będąc niedaleko od Santiago de Compostela, powinienem odbyć pielgrzymkę do świętego miejsca. Miejscowość A Coruña dzieli od Santiago de Compostela odległość nieco ponad 70 km. Trochę za dużo jak na moją trasę biegową. Jednak rowerem udałoby się przebyć tą drogę w jeden dzień. Skąd jednak wziąć rower? Mój niestety został w Holandii.
Odwiedziłem cztery wypożyczalnie rowerowe, ale nigdzie nie udało mi się znaleźć nic rozsądnego. 28 stycznia pobiegłem (12km) do pobliskiego Decatlonu, gdzie zauważyłem na wystawie rower składany, który można transportować jachtem. Wymiary po złożeniu - w ramce 66x78 cm. Jednak sprzedawca nie chciał mi go sprzedać. Twierdził, że te rower nie nadaje się na dłuższe trasy, a dodatkowo miał usterkę. Nie znam dobrze ani angielskiego, ani hiszpańskiego. Marcin pojechał ze mną, żeby dobrze porozumieć się ze sprzedawcą. Okazało się, że usterka to brak objemki mocującej siodełko. Nie udało się kupić tego roweru. Po godzinie nastąpiła zmiana ekipy w sklepie. Marcin podszedł do sprzedawczyni, która sprzedała nam rower z rabatem. Brakujące elementy Marcin dorobił na jachcie. Mogłem wyruszyć w trasę rowerowego pielgrzyma. Rower jest koloru czerwonego.
Wieczorem, 29 stycznia rozpocząłem przygotowania do drogi. Przeprosiłem towarzyszy żeglarzy za moje błędy i poprosiłem o przebaczenie. Chciałem wyruszyć do grobu Św. Jakuba z czystym sumieniem, wioząc ze sobą tylko intencje i modlitwy o zdrowie dla członków mojej rodziny i przyjaciół.
Pogoda nie była sprzyjająca wyprawie rowerowej. Prognozy zapowiadały spadek temperatury i deszcz. O godzinie pierwszej w nocy włączył się alarm wody w zęzie rufy i maszynowni. Trzeba było wypompować wodę. Po wypompowaniu wody stwierdziłem, że jednak deszcz nie pada. W czasie żeglugi od drugiej w nocy przypadała 6-cio godzinna wachta z Marcinem. Marcin zrobił wieczorem pyszną sałatkę z tuńczykiem. Ten posiłek doskonale uzupełnił brak fosforu i potasu w moim organizmie. Brak tych minerałów objawiał się skurczami podczas biegania.
O drugiej godzinie, wraz z rozpoczęciem wachty wyruszyłem na pielgrzymkę rowerową, pomimo że od 22 do 7 godziny obowiązuje w Galicji godzina policyjna. Pierwszy raz wybrałem się składakiem w taką trasę. Po godzinie jazdy minął mnie wóz policyjny. Zdjąłem maseczkę i wyłączyłem światła bo droga była oświetlona. Po chwili minął mnie na niebieskich światłach wóz straży miejskiej. W czasie przejazdu miasto było totalnie puste bez samochodów i pieszych. Obawiałem się problemów, jednak nie zostałem zatrzymany. Na 30 kilometrze był godzinny podjazd. Potas i fosfor z tuńczyka wyeliminowały skurcze, które poprzedniego dnia nękały mnie podczas biegania. Dzięki doskonałej potrawce przygotowanej przez Marcina przejechałem całą trasę 140 km bez problemów zdrowotnych, nie odczuwając głodu. Około godziny 6 rano rozpoczął się ruch samochodowy. Z powodu słabej widoczności wywołanej mgłą i deszczem kierowcy trąbili na mnie. Nie miałem elementów odblaskowych. Z obawy o dalszą jazdę zjechałem na boczną, gruntową drogę. Gdy przestało na chwilę padać zatrzymałem się na posiłek. W tym momencie obok roweru zauważyłem kamizelkę żółtą z odblaskami, napisem „Galicia” i symbolem muszli Jakubowej, oraz otworami specjalnie przygotowanymi na plecak. Dalej jechałem bezpiecznie, widoczny dla mijających mnie pojazdów. Około godziny siódmej ruch samochodowy bardzo zwiększył się. Jednak w kamizelce czułem się bezpieczniej.
Do Santiago De Compostela dojechałem około godziny dziewiątej rano przy ulewnym deszczu i spadku temperatury o połowę. Plac przy Katedrze był pusty, wejścia zamknięte, a główny portyk ze schodami ogrodzony i zamknięty.
Po zrobieniu fotek przemoczony i zmarznięty tak, że dostałem dreszcze zauważyłem, że strażnik bocznym wejściem wpuszcza pracownika ekipy remontowej. Szybko podszedłem, lecz pomimo próśb nie zostałem wpuszczony. Gdy strażnik zwrócił uwagę na rower, to ja ten rower zostawiłem na zewnątrz i szybko wślizgnąłem się do środka. Kościół w środku był pusty, a wejście główne zabudowane. Mogłem zatopić się w myślach, rozważając postać Świętego Jakuba. Dziękowałem mu za pomoc i opiekę w drodze. Panowała cisza, w której przypomniałem sobie atmosferę katedry pełnej rozmodlonych pielgrzymów, śpiewy, aromat kadzideł. Te wspomnienia wirowały wokół mnie w historycznym wnętrzu, gdzie modliło się wiele pokoleń. Przy grobie Św. Jakuba złożyłem intencje i pomodliłem się o zdrowie dla moich bliskich. Podczas modlitw udało mi się wysuszyć odzież i ogrzałem się.
Zauważyłem, że telefon jest prawie rozładowany. W kilku miejscach odmówiono mi doładowania, a hotele były zamknięte. W katedrze przy wyjściu przyjęto telefon do ładowania. W międzyczasie przejechałem miasto ( totalne pustki), zjadłem kanapki. Widziałem, że strażnicy rozmawiają z jednym pielgrzymem. Gdy wracałem do Katedry, do tego pielgrzyma przyjechało trzech sanitariuszy w kosmicznych białych kombinezonach i zapakowali go do karetki na sygnale.
Po odebraniu komórki okazało się, że nie jest naładowana. Pani z obsługi pomimo, że bardzo się starała i dała mi swoją dodatkową ładowarkę nie potrafiła mi pomóc. Stwierdziłem, że to Św. Jakub daje mi znak, że nie mam się rozczulać nad sobą i powinienem jechać z powrotem, a na trasie się rozgrzeję, kanapki mam, a godzina jest dopiero 12.
Droga powrotna przebiegała bez żadnych zakłóceń. Rower, sprawdził się i spisał znakomicie pomimo, że sprzedawca z Decathlonu twierdził, że jest to rower miejski na spacerowe trasy.
Wieczorem byłem z powrotem na jachcie Wassyl. Nad brzegiem oceanu było już ciepło, a ja dobrze się czułem. Następnego dnia, 31 stycznia znów pobiegłem półmaraton. Pomimo silnego wiatru i deszczu nie odczułem skurczu mięśni.
4 lutego wyruszyliśmy w dalszy rejs, w kierunku Wysp Kanaryjskich. Towarzyszyły nam sympatyczne stada delfinów.
11 lutego dotarliśmy na wyspę La Graciosa. 15 lutego przepłynęliśmy na wyspę Lanzarote, gdzie moja przygoda i pielgrzymka żeglarska zakończyły się.
Podsumowując, jachtem przepłynąłem razem z 4 – osobową załogą 2411 mil. Przejechałem pielgrzymkowo rowerem 140 km. Podczas postoju jachtu w marinach przebiegłem 1536 km. Rower został na jachcie. Być może opłynie świat, a na pewno pomoże w transporcie zakupów w marinach lub jako środek lokomocji podczas zwiedzania.