Zastanawiał się pewnie nad tym niekiedy Stanisław Marciniak, zmarły nagle tuż przed północą w drugi dzień Bożego Narodzenia 2007 roku. Sania, bo tak go nazywaliśmy był absolwentem Wydziału Rolnego ówczesnej WSR w Olsztynie, przedziału lat 1961 – 66. Był znaną, barwną postacią Kortowa lat sześćdziesiątych. Ziemia łódzka była dla niego rodzinną stroną, tam się urodził w Poddębicach w roku 1942. Kilka lat później jego rodzina przeprowadziła się na wieś w okolice Aleksandrowa Łódzkiego. Jak twierdzi jego siostra Danuta, Sania zanim poszedł do podstawówki, już dobrze czytał i znał cała tabliczkę mnożenia. Z łatwością przychodzi mu także nauka w Technikum Ochrony Rośli w Dąbrowie Zduńskiej. Miał tam opinię najlepszego ucznia. W każde wakacje pracował w gospodarstwie rolnym, z kolegami uprawiał różne rodzaje sportu, dużo czytał. Nie wiem dlaczego po zdaniu egzaminów na SGGW w Warszawie, podjął studia na WSR w Olsztynie. Na drugim roku poznajemy się przez wspólne treningi biegowe w przykortowskich lasach, a później na trzecim roku odbywamy sześciomiesięczną praktykę studencką, nieopodal Leszna Wielkopolskiego. Ten wspólny czas jeszcze bardziej nas zbliżył. Zawsze zadziwiała mnie jego dokładność w każdej czynności, w każdej pracy za którą się wziął. Ta cecha okazała się mu bardzo przydatna w przyswajaniu wiedzy na uczelni. Potrafił się skupić na tym co czytał, a co było potrzebne do egzaminu. Czytał raz, szedł na wyznaczony egzamin i zadawał za pierwszym razem, najczęściej dobrze. Tak było również z pracą magisterską, wzorową obronioną w katedrze u Pani prof. Janiny Wengris. Sania mimo, że uchodził za nieśmiałego, pierwszy wśród studentów olsztyńskich zapuścił długie włosy na wzór Beatlesów. Teraz się zastanawiam, że to był jego wewnętrzny odruch na przełamanie tej niesmiałości, bo chyba nie kompleksu. To zbudziło duże zainteresowanie i przysporzyło mu niemałą popularność. Podczas studiów Sania był stałym klientem pracowniczej spółdzielni studenckiej Żak. Najczęściej bierze cyklinowanie parkietów na mieście, czasem trafia mu się coś innego. Oprócz tego w niewielu wolnych chwilach Sania zaczytywał się Dostojewskim i Balzakiem, uczył się angielskiego, grał w brydża, nie był tylko fanem tańca, nigdy nie widziałem go w Rakorze. Mimo solidnego treningu nie sięgał po rekordy na bieżni. Prawdopodobnie spalał się psychycznie przed zawodami, co nie pozwalało mu na pokazanie swoich możliwości, stosownych do włożonej pracy na treningach. Miał jeden piękny bieg w Lipsku, zdobył tam srebrny medal, który starannie przechowywał wśród swoich sportowych pamiątek. Ja też byłem uczestnikiem tego biegu na dużym lipskim stadionie. Pamiętam, jak Sani podobała się panorama tego miasta, oglądana z okazałej wieży widokowej. Nadzwyczaj dobrze czuliśmy się wieczorem tego dnia w jednej z lipskich restauracji, jeszcze raz ciesząc się naszym startem. Na nasze życzenie, orkiestra trzykrotnie zagrała sławne przeboje.
W roku 1984 niespodziewanie spotkaliśmy się w gronie ponad dwóch tysięcy uczestników na trasie V Maratonu Pokoju. Spełniło się nasze marzenie o biegach maratońskich. Wiele lat później Sania pisał mi szczegółowo o każdym swoim udziale w maratonach. Znał polskie i światowe wyniki tych biegów i ich autorów. Znał wszystkie konkurencje lekkiej atletyki. Przy spotkaniu mogliśmy nieskończenie i szczegółowo o nich rozmawiać, rozkoszując się tą znajomością.
Pamiętam dzień po zakończeniu studiów. Przed naszą czwórką ułożyliśmy stos niepotrzebnych już skryptów, zeszytów, notatek, listów. Ogień szybko zajął nasze dobra. Płomieni doglądał Sania, pilnował, aby dokładnie oddać wszystko w jej zarzewie. Podrzucił jeszcze gdzieś zawieruszony ostatni strzęp papieru. Ogień powoli dogasał. Nasz pięcioletni czas studiów i czas życia w Kortowie dobiegał końca. Może mieliśmy też przekonanie, że żegnamy naszą młodość. Chociaż była jeszcze gdzieś blisko nas, Sania na chwilę odwrócił głowę od dopalającego się ogniska. Pierwszy raz na jego twarzy zobaczyłem zaszklone oczy. Bez słowa rozeszliśmy się do swoich pokoi.
Po studiach Sania tylko przez rok, a może dwa pracował w Kwarantannie i Ochronie Roślin.
W tej pierwszej specjalności doszedł do dużej wprawy, miał coraz więcej ofert. Zresztą ta pracą tą z pewnymi przerwami, zajmował się do końca swoich dni.