Szlaki turystyczne

Znajdziesz tu informacje na temat miejsc, które są ciekawe do odwiedzenia. Prezentacja wizualizacji i zdjęć oraz opisów szlaków pieszych, rowerowych i Nordic Walking.

piątek, 20 czerwiec 2014 15:08

Z Kaszub na Bieg Wazów

Autor: 
Oceń ten artykuł
(5 głosów)

Z Kaszub na Bieg Wazów

 

                                                                                                                              Kolegom sportowej młodości

 

Jeszcze trzy dni wcześniej  płynąłem osiemnaście godzin promem Scandynawia z Gdańska do Nyneshamm, aby zaraz przesiąść  się na szybką kolej podmiejską do Sztokholmu. Stamtąd jest  tylko 440 kilometrów do Mora, gdzie jest meta Biegu Wazów. Można tą odległość pokonać  pociągiem, autobusem, albo autem. Ja miałem okazje skorzystać z tych wszystkich możliwości, bo zmierzałem tam wiele razy, chociaż zdobycie numeru startowego jest trudne i nie tanie.

Ostatni wieczór przed startem. Sala klasowa jednej z miejscowych  szkół.  Już późno, ale nie mogę zasnąć. Moi sąsiedzi z obu stron też się przewracają z boku na bok na swoich karimatach. Jutro  trzeba wstać o trzeciej rano, spakować swoje rzeczy, zjeść śniadanie i wyruszyć jednym z pięćdziesięciu  autokarów  do Salen,  na miejsce startu. Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałem o Biegu Wazów, sławnym i największym maratonie narciarskim na świecie. Nie ma takiego drugiego ze względu na dystans, który wynosi 90 kilometrów, ilość uczestników, która przekracza  15 tysięcy, jak i z powodu  85 letniej historii. Otwarta formuła biegu – open, umożliwia start każdemu, niezależnie od skali wytrenowania, wieku i płci. Ciągną więc tu chętni z całego świata, by zmierzyć  się z legendą i w pierwszą niedzielę marca stanąć na starcie. Nigdzie nie spotka się tylu narciarzy w jednym miejscu i w jednym czasie, a  wszystkich łączy żądza ruszenia w długą drogę i osiągnięcie mety w dalekiej Mora.    

 Mówi się, że to ostatnia tak wielka, barwna i skrajnie trudna przygoda sportowa, jaka może przydarzyć się współczesnemu człowiekowi. W tym maratonie oprócz najzwyklejszych, ale dobrze  przygotowanych amatorów, biorą udział mistrzowie i medaliści olimpiad i mistrzostw świata. W dotychczas  rozgrywanych biegach od roku 1922 było ich wielu. Wspomnę tylko niektórych z nich : Szwed  Sixten Jernberg, dla mnie narciarz wszechczasów.  W latach 1956-1964  zdobył cztery  złote i trzy srebrne medale olimpijskie, był trzykrotnym  mistrzem świata, dwa razy wygrał  Vasaloppet, jak Szwedzi nazywają swój bieg, nie licząc innych osiągnięć. Był drwalem z zawodu, ciężko pracował i trenował, cenił zdrową naturalną żywność.  Miałem szczęście w roku 2002 poznać mistrza. Był wówczas właścicielem ośrodka rekreacyjnego w otoczeniu pięknej przyrody w małej wiosce Lima.  Pokazał mi narty,  na których w roku 1956 w Zakopanem,  zdobył mistrzostwo świata na dystansie 50 kilometrów. Te zawody i te narty połączyły go z Polską. W Vasaloppet startowali również inni mistrzowie nart; H. Lindgren, A. Haggbland,  dziewięciokrotny zwycięzca tego maratonu  w latach 1944-1953  N. Karlsson. Od tamtego czasu jest on powszechnie szanowanym obywatelem Szwecji. To jego autograf widnieje na każdym  dyplomie  za ukończenie biegu.  Są jeszcze inni  zwycięzcy  Biegu Wazów,  a także nasz sensacyjny mistrz świata z Lahti w roku 1978 Józef Łuszczek. Niespodziewany przypadek sprawił, że Józek prowadząc bieg z dużą przewagą, nie wygrał go. Pierwszym  Polakiem, który w roku 1978 wziął udział i ukończył   maraton był  redaktor Andrzej  Martinkin.   

    Ogromny kolorowy tłum narciarzy ustawia się na przeszło kilometrowej prostokątnej polanie, według  predyspozycji  i przydziału komputerowego,  na   dziesięciu ponumerowanych sektorach. Zupełnie na początku ma swoje miejsce stu zawodników  ze światowej czołówki. Obok siebie na jednej linii staje 58 zawodników. Na każdym sektorze ustawiona jest scena z mistrzami aerobiku, zachęcającymi   falujący tłum narciarzy do rozgrzewki. W niektóre lata było w dniu startu było  bardzo zimno, chociażby w roku 1935, gdy termometr wykazywał minus 30 stopni Celsjusza. Podczas jednego z moich udziału  w roku 2002 było minus 18 stopni. Dopiero  po upływie trzech- czterech godzin robi się cieplej.   Trzykrotnie w zaś latach 1932, 1934 i 1990 z powodu braku śniegu, maraton się nie odbył. W moim drugim starcie kończyliśmy bieg na resztkach roztopionego śniegu.

    Atrakcją Biegu Wazów  jest zawodowy przekrój  uczestników. Wśród nich można spotkać aktorów, polityków, pisarzy, uczonych, biznesmenów, rolników, nauczycieli, piekarzy, osoby duchowne, piosenkarzy, muzyków. Któregoś roku mieszkałem na jednej z  zatłoczonych  sal  z pierwszym skrzypkiem opery w Goeteborgu. Przyjechał na maraton, aby go mieć w życiorysie, jak każdy szanujący się Szwed. Jednak nie było mu dane osiągnąć celu, bo było to ponad jego  siły.  Dwukrotnie w maratonie wystartował król Szwecji Karol XVI Gustaw. Było to w latach 1971 i 1987.  Za pierwszym razem mocno cierpiał z powodu bólu kręgosłupa, ale maraton ukończył.  W roku 2004  Jego Wysokość w przeddzień biegu,  zaszczycił część uczestników, którzy mieli karty wstępu i mogli znaleźć się w miejscowym kościele. Uroczystość ma bardzo podniosły charakter.  Pierwszy raz w życiu z bliska  widziałem  króla, który przemawiał z ambony. Były jeszcze występy regionalnych zespołów tańca, śpiewu, oraz recytacje i okolicznościowe mowy.

 Podczas mojego pierwszego udziału spotkałem na trasie Wazów, znanego rodaka  Tadeusza Fiszbacha, natenczas attache ambasady polskiej w Oslo.  W roku 2004 na  ósmym sektorze startowym znalazł się sławny  Gunde Svan. Postawny  i silny  Szwed był w latach 1984-1991 czterokrotnym  złotym medalistą olimpijskim i siedmiokrotnie zdobywał mistrzostwo świata  na dystansach,  od 10 do 50 kilometrów.  To on doprowadził do perfekcji nowy dynamiczny  sposób  biegania,  zwany łyżwowym. Przez kilka lat był niedościgniony na nartostradach świata. Nieoczekiwanie dla wszystkich, po 12 latach od zakończenia kariery zawodniczej, zatęsknił za tym co było jego pasją, jego życiem. Stanął na starcie Biegu Wazów, w którym jeszcze nigdy dotąd nie brał udziału. To przypadek, że   na starcie  znalazłem się nieopodal niego, na wyciągnięcie ręki. Telewizja prowadziła z nim wywiad, a za chwilę równocześnie ruszyliśmy w  drogę.    Sen to,   czy jawa? Do połowy dystansu  byłem przed  Svanem ładnych parę minut. Potem moje narty wpadły  w notoryczny poślizg, a mistrz przyśpieszył  i  na mecie miał nade mną czterdziestominutową przewagę. Teraz komputerowy wydruk  trasy z naszymi nazwiskami i kolejnymi jej etapami,  jest dla mnie niezwykłą pamiątką.  

  Organizatorzy ustalili limit czasu 12 - stu godzin, w którym trzeba się zmieścić, aby otrzymać piękny dyplom i   niekiedy medal pamiątkowy. Mój rekord trasy wynosi 8 godzin 27 minut i 36 sekund. Na poszczególnych punktach pomiaru czasu ą wyznaczony limit czasu, którego nie można przekroczyć, jeżeli chcemy  kontynuować bieg. Opóźnieni są kategorycznie zdejmowani z trasy.   Dla  zwycięzców, zarówno mężczyzn jak i kobiet, jest czek na 250 tysięcy koron, a w przypadku poprawienia rekordu trasy, dodatkowo najnowszy model Volkswagena, lub Volvo. Już na początku muszę podać, że moje lokaty,  jakie zajmowałem na maratonach były  od 8200 do 10100, czyli daleko od nagrody. Po powrocie ze Szwecji, znajomi moi, nie bardzo byli tym ukontentowani, pytając dlaczego nie wygrałem.    

       O szóstej rano jest jeszcze ciemno, uczestnicy ze wszystkich stron Szwecji już przyjechali lub dopiero zdążają do Salen na miejsce startu. Po opuszczeniu autokarów i samochodów osobowych, z nartami pod pachą kierują się na stadion. Już otwarto bramki, świszczą chipy i bramkarze przepuszczają narciarzy, a każdy z nich chce zająć najlepsze miejsce startowe. Po ustawieniu nart na skrzyżowanych kijkach zrobienia „armatki” zostaje jeszcze trochę czasu na ogrzanie się przy  zapalonych  ogniskach, wypicie mocnej kawy i skorzystanie z toalety, co jest bardzo ważne przed wielogodzinną wyprawę. Można też iść do wielkiego i zatłoczonego ponad miarę namiotu. Słychać w nim wielotysięczny gwar. Szukam kawałka wolnej przestrzeni na podłodze, żeby rozprostować kości, nasunąć gazetę na oczy i na chwilę odpocząć. Jeszcze raz przemyśleć to, co mnie czeka, to o czym marzyłem, czego bardzo chciałem. To wszystko setki razy układałem sobie w głowie, czyniąc długoletnie przygotowanie. Jestem szczęściarzem, znalazłem się tu, wśród tysięcy innych narciarzy.  

       Byłem w pierwszej, albo w drugiej klasie podstawówki  na Mazowszu. Na wf pan zarządził bieg dookoła obrzeży szkoły. Już po 120 metrach mocno zadyszany, opadłem z sił. Z dziecięcą zazdrością patrzyłem, jak koledzy oddalali się coraz dalej i dalej. A później było technikum w  Gołotczyźnie, gdzie po sumiennym treningu stałem się biegaczem, jeszcze później był AZS  Olsztyn- Kortowo, Kaszuby i warszawskie siedem Maratonów Pokoju.  Ostatecznie Biegi Piastów w Jakuszycach dały mi możliwość starania się o udział w tym maratonie. Wciąż trudno mi uwierzyć, że to się urzeczywistniło.  

               Kwadrans przed ósmą wszyscy już są na swoich miejscach. Faluje kolorowy tłum, ktoś jeszcze poprawia wiązania, ktoś robi pamiątkowe zdjęcie, ktoś ze strachem w oczach szuka swoich nart. Ale jak je odnaleźć w takim gąszczu, podobnych do siebie. Ja również przeżyłem to dwa razy. Zbliża się ósma. Przez głośniki głosem aktora płyną słowa modlitwy, długi rząd flag różnych krajów faluje na wietrze. Cztery helikoptery wzbijają się w górę nad mrowiem narciarzy. Nad ostatnim dziesiątym sektorem podnosi się olbrzymi balon z logo głównego sponsora. Zawodnicy zdjęli wierzchnie okrycia, pakują je do plastikowych ponumerowanych worków, które rzucane fruwają nad głowami , by w końcu trafić na jedną  z dwudziestu  ciężarówek. Za parę godzin znajdą się w Mora. Punktualnie o ósmej rusza wyścig. Tempo jest nierówne, aż do zwężenia trasy, od którego zaczyna się dwu i pół kilometrowe strome podejście, nazywane często ścianą płaczu. Ciasno. Narciarze jeden przy drugim. Czuby moich nart są pod kimś z przodu, pode mną są  kogoś podążającego za mną. Na sekundę oglądam się do tyłu, aby rozkoszować się nadzwyczajnym widokiem kolorowego morza. Po prawej stronie nartostrady, co kilometr ustawione są duże tablice informujące o odległości do mety. Po trzech kilometrach kończy się uciążliwe 210 – metrowe podwyższenie nartostrady. Dzięki temu,  że na treningu przebiegłem na nartach 930 kilometrów, przejechałem latem rowerem trzy i pół tysiąca kilometrów i podniosłem  286 ton ciężarów, poprawiłem siłę rąk, to ułatwiło mi pokonanie góry. Jeszcze wciąż ciasno a sześć torów ledwie mieści biegaczy. Nie widać oznak zmęczenia, ale kończą się prowadzone jeszcze gdzie niegdzie rozmowy, nowe zapoznania i pozdrowienia.

                Pierwszy punkt odżywczy w Smagan na jedenastym kilometrze od startu. Długie drewniane stoły  po obu stronach trasy już mają pierwszych gości. Napoje, owoce, słodycze, kawa idą w ruch. Na następnych sześciu serwisach tłok będzie większy. Młodzież szkolna podaje w plastikowych kubkach sok jagodowy, napój energetyczny, wodę z cytryną i bulion. Wyrzucane kubki, na krótko przylepiają  się do spodu nart. Obok stołów z pożywieniem są punkty serwisowe z możliwością przesmarowania nart i wymiany złamanych kijków, ale kolejka oczekujących jest duża. Pomimo ślizgających się nart wielu decyduje się ciągnąć  dalej. Na kilka moich startów, tylko dwa razy miałem trafnie dobrane smary. Trudna sztuka smarowania nart jest znana niewielu, mylą się nawet uznani w tej dziedzinie fachowcy. Pierwszy raz w roku 1997 biegłem na fińskich Karljarach, zakupionych w Petersburgu, następne siedem Wazów przypinałem  Fishery, podarowane mi przez komandora Biegu Piastów pana Julina Gozdowskiego.  Wracam na trasę, która po 15 kilometrach daje trochę wytchnienia. Serce się uspokaja, pracuje rytmicznie, a spokojny bieg sprawia przyjemność. Po obu stronach trasy odsłania się daleki horyzont z rzadka przycupniętymi w śniegu czubkami karłowych sosen. Może tak wygląda tundra? Przy zachowaniu pełnej uwagi, mam czas na przemyślenie wielu spraw, na przemyślenie swojego życia. Rodzina, nieżyjący już rodzice i troje rodzeństwa, koleżanki i koledzy ze szkoły średniej i studiów, nauczyciele. Trema przed trudnym egzaminem u groźnego profesora i trójka w indeksie. Teraz pewnie syn ks. Maciej odprawia Mszę świętą w krakowskim kościele, a żona Ania i córka Magdalena myślą o mnie. Na 35 kilometrze powoli odczuwam pierwsze oznaki zmęczenia. Cały czas musze być skupiony, zwłaszcza na zjazdach, wystarczy chwila nieuwagi, a wywrotka stanie się faktem. Doświadczyłem tego parę razy. Wydostać się plątaniny nart kilku „poległych” jest niebywale trudno. Narciarz w upadku jest strasznym niezdarą i na to nic nie poradzi. Gdy rano wyruszaliśmy było minus 18 stopni, teraz słońce przygrzewa. Rozjeżdżone tory coraz bardziej utrudniają płynny bieg. Czołówka światowa jest już hen daleko. Oni są mistrzami, pobiegli po świeżo zrobionych torach, są młodzi, silni, wytrenowani do granic doskonałości. Moje 990 kilometrów  treningowych musi mi wystarczyć na tę trudną próbę. Przypominam sobie, jak po skończeniu pracy biegłem do domu, bez  obiadu, bo szkoda czasu,  przypinałem narty i przed siebie. Przy zapadającym zmroku w grudniu i styczniu odrabiałem dziennie 16 do 20 kilometrów. Dobrze było, gdy świecił księżyc, wtedy narty same trzymały się śladów. Mnie zostały tylko rytmiczne odepchnięcia i ciułanie dniówki. W końcu stycznia i w lutym dzień się wydłużał, i łatwiej mi było o spokojniejszy trening.

        Wiedziałem od dawna, że ból jest towarzyszem i udręką narciarza. Teraz chcę go przetrzymać kryzys, oddalić   od siebie i podążać  dalej. Na uboczu trasy widzę porzucone kurtki, bluzy, czapki, bidony. Pewnie niektórzy ubrali się za ciepło. Ale już pokazała się  tablica z cyfrą 45! Mijam ja razem z Japończykiem i prawie równocześnie wydajemy westchnienie ulgi. Połowa za nami, każdy następny metr i kilometr będzie już bliżej końca, niż dalej. W Everestbergu na 47 kilometrze dłużej goszczę przy stole, wypijam duszkiem trzy jagodowe kompoty, zjadam bułkę o migdałowym smaku. Obliczono,że podczas maratonu rzesza narciarzy wypija 35 tysięcy litrów różnego rodzaju napojów, 15 tysięcy litrów napojów energetycznych i  65 tysięcy  bułek.  Jednego z widzów proszę o zrobienie mi zdjęcia aparatem, który mam ze sobą. Chowam go do kieszeni obcisłego kombinezonu, który podarował mi Wojtek i ruszam w drogę. Odczuwam niespodziewany  przypływ sił, a trasa zaczyna być bardziej urozmaicona.

    Tędy w roku 1522 dwaj najlepsi narciarze wioski Mora wyruszyli na poszukiwanie ukrywającego się przywódcy Szwedów Gustawa Wazy. Wkrótce odnaleźli go i powierzyli mu przywództwo w powstaniu narodowym Szwedów przeciwko duńskiej okupacji. Po dwóch latach uciążliwych walk Szwecja odzyskała wolność, a Gustaw Waza 6 czerwca 1523 roku został obwołany królem tego państwa. Od tego dnia zaczęła się w Szwecji dynastia Wazów, która trwa do dziś. Dla  upamiętnienia tego wydarzenia w 400 lat później,  Anders Pers zorganizował  19  marca  1922 roku pierwszy bieg narciarski. Wówczas na starcie stanęło 119  narciarzy, a ukończyło 117, a wygrał 22 letni Ernst Alm.  Od 1996 roku maraton gromadzi zawsze ponad 15 tysięcy narciarzy, z których jedynie  dwa tysiące, lub więcej  nie osiąga mety.  Wracam na trasę, bo oto po 60 – tym kilometrze zaczyna się najdłuższy,  szaleńczy zjazd z ostrym zakrętem w prawo pod wiaduktem. Tu wszyscy jadą podminowani z duszą na ramieniu. No i stało się w 2003 roku.  W  Oxbergu  na 29 kilometrów przed metą miałem upadek na końcu  stoku. Gdy się wreszcie pozbierałem, poczułem piekący ból prawego ramienia.  Obojczyk nie wytrzymał uderzenia. Przez dłuższą chwilę zastanawiam się co robić, jechać dalej, czy zejść z trasy? Decyzja jadę dalej, starając się minimalnie używać poszkodowanej ręki. Teraz służyła mi głównie do utrzymania równowagi na zjazdach. Ból dokuczał mi coraz bardziej, ale nie zgłaszałem wypadku służbie medycznej. Zalecenie byłyby tu jednoznaczne. W zmaganiu z uciążliwością mijam ostatni punkt odżywczy i serwisowy w Eldris. Stąd do celu tylko 9 km. Osiągnięcie  Eldris, to jakby już ręką sięgnąć do upragnionej mety. Słychać piszczący głos czujników rejestrujących każdego zawodnika poprzez chipy i satelitę. Dlatego każdy z nas, tak starannie przypinał go nad kostką nogi. Muszę wytrzymać jeszcze trzy kwadranse,  może godzinę,  chociaż odczuwam w nogach i ramionach trudy przebiegniętego już dystansu.  Ale zmęczenia nie mogę odsunąć ręką, zostawić na przydrożnych sosnach, albo na tafli zamarzniętego jeziora, przez które wiodła trasa. Spalam ostatnie pokłady energii. Wytrzymałem.

      Na początku startów,  w dwóch kolejnych latach 1999 i 2000 byłem jedynym Polakiem biorącym udział w tym maratonie. Nie zapomnę nigdy wzruszenia, gdy nad główną płytą startową,  w rzędzie 34 flag państwowych, zobaczyłem  polską biało czerwoną. Dokładni organizatorzy uhonorowali moją skromną obecność  w tym wielkim wydarzeniu sportowym. Tymczasem na trzy kilometry przed Mora jest jeszcze kilka krótkich, ale niezwykle stromych zjazdów, w bezpośrednim sąsiedztwie drzew, przywołujących dreszcz emocji. Staram się amortyzować nierówności trasy, żeby nie  wypaść z toru.  Uzyskana  szybkość wynosi mnie za darmo na wierzchołek następnego wzniesienia. Przez lata treningu w kaszubskich lasach  uciułałem sporo sił, które teraz mi się przydają na ostatni odcinek, każdego z dziewięciu  moich  Vasaloppet. Za wszelką cenę chcę pokonać  zmęczenie fizyczne i psychiczne, nie dopuszczając do zobojętnienia. Przed paru minutami widziałem, jak ochrona medyczna zabrała z pobocza trasy narciarza, jednego z nas. Jeszcze chwila i zza ściany lasu wyłoni się kościelna wieża w Mora. Zostało  tylko dwa kilometry. Wolno, ale  rytmicznie odpycham się kijkami. Już słychać głos spikera i początek zabudowy miasteczka. Szpaler kibiców okrzykami heja, heja,  zachęca biegaczy do  przyśpieszenia. Drewniany mostek nad rzeczką i podbieg jodełką do ostatniej prostej, nie dłuższej niż czterysta metrów. Mieszają się uczucia ulgi i radości, połączone ze zmęczeniem.  Mijam kościół,  dzwonnicę  i kilkurzędowe trybuny widzów, aby przekroczyć linię mety.  pod bramą z napisem w języku szwedzkim   „śladami przodków ku przyszłej chwale”.    Widzowie  będą czekać  na ostatniego narciarza i wtedy usłyszą strzał z karabinu. Obwieści on, że następny Bieg Wazów zakończył się. Ostatni narciarze kończą bieg przy palących się na ostatnich odcinkach trasy   pochodniach. Telewizja, oprócz polskiej,  zakończy wielogodzinną transmisje, obsługa wyłączy 50 komputerów pracujących podczas maratonu, a 350 dziennikarzy z całego  świata przekaże komentarze do swoich krajów. Od 1967 roku Vasalopet jest w całości objęty systemem GPS. Zainteresowani w każdej chwili mogą z komputera dowiedzieć  się o pozycji maratończyka.  

      Odpinam narty, oddaje chipa, na  placu przed szkołą i z łatwością   odszukuje  swój worek z suchym ubiorem, wśród tysięcy innych. Przy ich segregacji pracuje dwustu wolontariuszy, spośród ośmiuset  zatrudnionych w całej imprezie. Zostawiam narty na numerowanych stelażach, biorę kąpiel, odbieram dyplom i idę na kolację. Kuchnia przygotowała ją z 2 ton kotletów, 3 ton ziemniaków, 2 ton jarzyn, 165 kg masła, 400 bochenków chleba, 240 kg żółtego sera, 1,2 tony ogórków i 9 tysięcy napojów. Później w ogromnym namiocie  spotkanie,  przy muzyce i szklance piwa. Siadam na końcu środkowego stołu. Jest już po wszystkim. Serce wciąż jeszcze nie uspokojone, podobnie jak i myśli. W namiocie gwarno i nastrój odprężenia.  Rozmowy wokół jednego wydarzenia, które niedawno się zakończyło. Kilkuosobowa orkiestra gra światowe standardy muzyki rozrywkowej. Paula Anki. Płyną  znane  melodie; Yesterday, La Paloma, Volare, Vaya Con Dios, Mon River… Wytrzymały próbę czasu, niespodziewanie  po wielu latach słyszę je tutaj znowu.  Na parkiecie niewiele par. Migające kolory lamp zmieniają rzeczywistość prawie w iluzję. Myślę o tym, że tu Szwecji zdarzyło mi się przeżyć coś niezwykłego, że wziąłem udział, w czymś wielkim, co przerosło moje marzenia.   Bieg Wazów jest dla mnie magią i czarem, od którego nie sposób się uwolnić.

                                                                                                                    Tadeusz Gawlik

Czytany 6705 razy

Skomentuj

Komentarz zostanie opublikowany po zatwierdzeniu przez redakcję.


Proszę rozwiązać proste zadanie (blokada antyspamowa):

Skocz do:

Polecamy

Dąb Wybickiego
( / Place zabaw)

Zdjęcie z galerii

Ostatnie komentarze

Gościmy

Odwiedza nas 276 gości oraz 0 użytkowników.

Akademia Kaszubska

szwajcaria-kaszubska.pl