Tu, gdzie teraz jest dworzec autobusowy, dawniej był rynek. W niektóre dni tygodnia kobiety z pobliskich wsi przywoziły na sprzedaż drób, jajka, masło, śmietanę, warzywa ziemniaki. Panował zwykły jarmarczny ruch. Jedni kupowali, inni się przyglądali, jeszcze inni mieli czas na spotkania. W czasie odpustu rozstawiane były stragany z różnościami. Kręciła się karuzela, były lody, baloniki, świecidełka, grała kapela, występował cyrk. Na tym rynku Krysia grała z chłopakami w dwa ognie, piłkę nożną, palanta. Nie miała równych sobie w biegach, sprawności i zwinności. Jej brat, Zbigniew, także był biegaczem na dystansach od 400 do 1500 m. Krysia pierwszy raz wygrała biegi sprinterskie, gdy była w IV klasie podstawówki. Później wygrywała wszystkie zawody szkolne w sprintach i skokach. Polubiła żużlową, czarną bieżnię stadionu, ale równie dobrze, a może jeszcze lepiej, czuła się na trasach przełajowych. Na Strzelnicy zwyciężyła w biegu przełajowym z udziałem uczestników średnich szkół kościerskich. W nagrodę pojechała na biegi wojewódzkie do Oliwy, gdzie starty i meta były na tyłach obecnego AWF-u. Najpierw z koleżankami poszła do Katedry, a potem w pożyczonym dresie zrobiła rozgrzewkę. Trójmiejskie faworytki z nonszalancją patrzyły na nieznaną dziewczynę z ogonkiem, jakby przeczuwając w niej przeszkodę do zwycięstwa. Tak się też stało. Wygrała. Przeciwniczki nie przyszły jej pogratulować, nie zjawiły się również po odbiór dyplomów. Po tych zawodach działacze gdańscy sprowadzili Krystynę do klubu z tradycjami, do GKS. Szczupła blondynka o smukłej sylwetce i ładnej twarzy stała się wkrótce czołową biegaczką Wybrzeża. Łączyła wdzięk i talent z zamiłowaniem do sportu. Krystyna nie była nigdy niewolnikiem sportu. Miała wrodzone predyspozycje i łatwość biegania. Gdy trener kadry sprinterek, Tadeusz Piotrowski, serwował zawodniczkom treningową normę, np. 6 razy 300 m do przebiegnięcia w określonym czasie, to Krystynie dawał połowę tej normy.
Nieznana wcześniej dziewczyna z Kościerzyny, Krystyna Modrzewska, niespodziewanie znalazła się w szerokim gronie Wunderteamu. Obliczono, że przez jedenaście lat tę drużynę tworzyło około trzystu zawodniczek i zawodników. Miałem szczęście wielu z nich oglądać na żywo w latach 60-tych, a niektórych nawet bliżej poznać. Gdy w styczniu 1957 roku, jako szesnastolatka, pierwszy raz jechała na obóz sportowy do Przesieki, przez: Poznań, Wrocław ,Wałbrzych, Jelenią Górę, nie mogła wyjść z podziwu, że za szybami pociągu widzi miasta, które dotąd znała tylko z lekcji geografii. Wtedy nie spodziewała się, że w niedalekiej przyszłości odwiedzi cztery kontynenty.
Kolejnym, jeszcze większym zaskoczeniem dla niej była możliwość trenowania ze sławną mistrzynią olimpijską z Melbourne, „złotą Elą” Krzesińską i z reprezentantkami, które mogła znać tylko ze stron gazet sportowych. Jeszcze niedawne, dziewczęce marzenia o wielkim sporcie zaczęły się spełniać już w czasie tej podróży. Słabsze psychicznie osoby mogły nie podołać wyzwaniu, ale Krystyny to nie dotyczyło. Ta sytuacja była dla niej niebywałym dopingiem. Przesieka leży w sercu Karkonoszy, zimą jest tam czyste hartujące powietrze napływające od Śnieżki. Gruba pokrywa śnieżna, malownicze dukty leśne wśród świerków stwarzały wymarzone miejsce do biegania. Trenerzy wyszukiwali urozmaicony profil tras terenowych i urządzali kilkugodzinne wyprawy, najczęściej w śniegu i mrozie. Krystyna była przyzwyczajona do takich tras, bo wokół Kościerzyny jest ich niemało. Trudne podejścia i gwałtowne zbiegi, brnięcie w śniegu po kolana, pokonywanie zasp wzmacniało nogi i układ oddechowy. Wysiłek sportowy, gdy przed oczyma pojawiały się coraz piękniejsze krajobrazy, pogłębiał nowe doznania. Biegło się głównym zboczem góry, nie widząc końca drogi. Czapy śniegu na świerkach mogły spaść na głowę w każdej chwili.
Jan Mulak był głównym trenerem Krystyny, chociaż to za mało powiedziane, gdyż w tamtych czasach był on Napoleonem polskiej lekkiej atletyki. Zawodnicy zwracali się do niego „panie Janie”. Krystyna podziwiała go i była zauroczona jego niezwykłą osobowością. Był to człowiek o wszechstronnej wiedzy, intelektualista, wychowawca młodzieży, społecznik, publicysta, autor książek, dyplomata, urodzony przywódca. Był trenerem obdarzonym wyobraźnią, polotem i optymizmem. Oprócz sportu jego zamiłowaniem była historia sztuki. Nieco później Krystyna poznała również jego syna, Janusza, który w tej dziedzinie spełnił marzenia ojca i jest znanym artystą malarzem. Pan Jan uczestniczył we wszystkich treningach i sam nadawał właściwe ich tempo. Trener, stojąc na wzgórzu, przyglądał się przebieżkom sprinterek, nie mogąc się napatrzeć na lekkość biegu Krystyny. Budowa jej stawów skokowych pozwalała jej na naturalnie harmonijny i elastyczny bieg. Nie była tego świadoma. Jej kolana w czasie biegu zataczały koła. Wśród mężczyzn podobnie biegał Jerzy Chromik, pierwszy polski powojenny rekordzista świata w biegach. Oni nie biegli, oni jakby płynęli w powietrzu. Zresztą mimo różnicy wieku, zaprzyjaźnili się ze sobą na obozach przygotowawczych. Jurek był dżentelmenem w każdym calu, ponadto dobrze tańczył, a Krystyna uwielbiała taniec i zawsze była gotowa wyjść na parkiet. Podobnie jak na bieżni, tak i w tańcu była lekka jak wiatr. Wspaniale jej się tańczyło również z niezapomnianym, już dziś nieżyjącym, legendarnym czterystumetrowcem, medalistą olimpijskim z Tokyo, Andrzejem Badeńskim. Oprócz tego, że był znakomitym biegaczem, znanym na całym świecie, miał aktorską urodę i talent. Był halowym mistrzem Stanów Zjednoczonych i rekordzistą świata na 600 yardów w hali. Był gwiazdą sportową, jakich teraz już nie ma. Ułańska fantazja na bieżni, szpan, dobre auto i towarzystwo pięknych dziewczyn. Był idolem młodzieży, miał otwarte drzwi warszawskich lokali. Spotkał kiedyś Krystynę na Memoriale Kusocińskiego w Warszawie i jak zawsze, zaproponował jej spotkanie. Chciał potańczyć z nią rock`n`rolla i zadziwić salę, jak to nieraz bywało. Znany w tamtych latach „latający doktor” Stefan Lewandowski, najlepszy średniodystansowiec świata w roku 1959, również zalecał się do Krystyny. Kruczowłosy biegacz nie odstępował jej podczas zgrupowań treningowych. Po zakończeniu kariery sportowej wyjechał do Niemiec i tam, w Ulm, miał klinikę chirurgii kostnej. Był znanym i cenionym w Europie chirurgiem urazowym.
Życie towarzyskie inspirował również wspomniany Jan Mulak. Gdy kilka lat temu Krystyna spotkała się z Kazimierzem Zimnym, medalistą olimpijskim z Rzymu, wspominali niezapomniane zgrupowania sportowe. Zapamiętali szczególnie powroty ze śpiewem z wieczorków tanecznych, na które byli zapraszani do domów wczasowych. Gdy wróciła do szkoły, koleżanki i koledzy z zaciekawieniem słuchali jej wrażeń z obozu. W Kościerzynie stała się znaną sportsmenką. Była chwałą miasta, chociaż niektórzy rówieśnicy z boiska pewnie jej zazdrościli popularności, co często u młodych ludzi jest naturalną reakcją.
Startowała na terenie całego kraju, miała wielu znajomych i przyjaciół. Dobrze pamięta czołowego zawodnika LZS Morze Gdańsk, wielokrotnego rekordzistę i mistrza Polski LZS, Waldemara Płomienia. Zupełnie przypadkowo po dłuższym czasie spotkali się na Memoriale Żylewicza w Gdańsku. Krystyna startowała również w barwach GKS Gdańsk, a następnie w Skrze Warszawa.
Po Karkonoszach Krystyna została powołana na zgrupowanie w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Wałczu. Zbierali się tam biegacze średnich i długich dystansów. Oprócz biegaczy w Ośrodku można było czasem spotkać miotaczy i skoczków. Trenerzy z całej Polski kierowali tam swoich młodych biegaczy, zwycięzców popularnych wtenczas Biegów Narodowych szczebla wojewódzkiego i krajowego. Stawiali się w Wałczu z własnym bądź klubowym sprzętem, jakim były dresy, trampki, tenisówki. Krystyna przyjechała tu pierwszy raz w 1959 roku i Wałcz był dla niej nagrodą, ponieważ rok wcześniej, podczas sławnego meczu Polski ze Stanami Zjednoczonymi zdobyła mistrzostwo Polski w biegu przełajowym na Agrykoli w Warszawie. Z Kościerzyny pojechał do Warszawy pełen autokar kibiców. Wieczorem, przy oświetleniu elektrycznym, na wypełnionym po brzegi stutysięcznym Stadionie Dziesięciolecia odbyła się dekoracja zwyciężczyń. Kościerzacy wstając z miejsc na swoim sektorze przecierali ze zdumienia oczy i byli zaskoczeni sukcesem Krystyny. Jej radość nie miała granic. Została w Warszawie jeszcze kilka dni. Działacze pokazywali jej stolicę i zachęcali do przejścia do jednego z miejscowych klubów. Tak się stało, ale w późniejszym czasie, gdy Krystyna została zawodniczką „Skry” Warszawa. W jego barwach Krystyna była wielokrotną mistrzynią Polski w biegu sztafetowym 4x100 i 4x400 m. Jej sztafeta wygrywała z Polonią Warszawa, w której składzie biegała Irena Kirszensztein, która czasem potrafiła rzucać pałeczką po przegranym biegu, nie chcąc stawać na niższym stopniu na podium.
Lasy i jeziora wokół Wałcza, wilgotny klimat, miękkie podłoże leśnych dróżek nie uszkadzały stawów i ścięgien podczas treningu, a warunki bytowe były o niebo lepsze niż w Przesiece. Nowością była, jedna z pierwszych w kraju, sauna fińska. Młodzież miała chęć do biegania i do rywalizacji. Dobry zawodnik w tamtych czasach mógł liczyć na wyjazdy zagraniczne i starty w różnych zawodach. Po treningu, prawie każdego wieczoru, było ognisko, śpiewy i tańce. Znane również były „chrzciny” nowicjuszy. Silne dłonie miotaczy nie żałowały przy dawaniu delikwentowi solidnego klapsa. Z własnego grona wyłaniali się gitarzyści, piosenkarze i akordeoniści. Trenerzy również brali udział w zabawie. Zachęcał do tego młodzież trener Roman Korban. Krystyna spotkała się z nim przypadkowo w Gdańsku, po trzydziestu latach, przed witryną jednego ze sklepów. Przyjechał wtedy na krótko do kraju z Australii, gdzie mieszka na stałe. Pochwalił, że wciąż młodo wygląda. On sam miał już trudności z chodzeniem, chociaż w młodości był czołowym polskim średniodystansowcem. W roku 1961 specjalnie do Kościerzyny przyjechał znany dziennikarz Bogdan Tuszyński, aby z nią przeprowadzić wywiad. Musiał poczekać jakiś czas, bo Krystyna była na treningu. Wracając od strony Strzelnicy, spotkała go, jak czekał na nią przed głównym wejściem do kościoła Zmartwychwstańców.
W zdobyciu największych sukcesów przeszkadzały Krystynie karencje wynikające ze zmiany klubów, kontuzje i niespodziewane choroby. Tak uciekła jej olimpiada w Tokyo w roku 1964. Z naszej rozmowy wynikło, że w roku 1967 startowaliśmy w Chorzowie: Krystyna w sztafetach, a ja na 5000 m w Ogólnopolskiej Spartakiadzie, zaliczanej do mistrzostw Polski. Opowiedziała mi niezwykłe zdarzenie z udziałem Władysława Komara. Był mecz lekkoatletyczny Polski Północnej z Litwą. Krystyna brała w nim udział. Jako że przyszły mistrz olimpijski urodził się pod Kownem, na mecz przyszło tysiące kibiców. Jeden z nich był kiedyś robotnikiem w rodzinnym majątku Komarów. Znał miejsce ukrywania ich rodzinnego srebra. Władek pojechał na wskazane miejsce do Rogówki koło Poniewiarzy. Miał ze sobą torbę pieniędzy Brał je garściami i sypał w obie strony kołchozowej drogi, jak siewca zboże. Kobiety klękały, płakały, zbierały te pieniądze i chwaliły swojego kniazia. Niespodziewanie odnalezione srebro z niemałym trudem przewiózł przez granicę do Polski. Krystyna mu w tym pomogła. Władek był duszą towarzystwa, dwa metry wzrostu, artysta scen, aktor, piosenkarz, humorysta, bywalec warszawskich salonów. Zginął w wypadku samochodowym razem ze swoim kolegą, również mistrzem olimpijskim w skoku o tyczce, Tadeuszem Ślusarskim.
Latem 1971 r. na cywilnym ślubie Krystyny w Pałacu Ślubów, a dwie godziny później w Katedrze św. Jana, przy Placu Zamkowym, była obecna Irena Szewińska. Jednak do dziś Krystynie bliższa jest Ewa Kłobukowska, bezwzględnie najszybsza kobieta świata w latach 1964–66, z którą się często spotyka, ostatnio była ona na okrągłych urodzinach Krystyny. Można powiedzieć, że są dobrymi przyjaciółkami. Pamięta, jak Ewa pobiła w roku 1965 rekord świata na 100 m w Pradze. Po powrocie z zawodów najlepsza cukiernia Warszawy, Blikle, przysłała jej duży tort z czekoladowym napisem „11,1 sek.” - jej rekordowym wynikiem. Darem podzieliła się z koleżankami, które jadły go przez cały wieczór.
W roku 1982 Krystyna wyjechała do Anglii na długie 23 lata. Najpierw mieszkała u polskiej rodziny, potem wykupiła mieszkanie w centrum Londynu. Zawsze dobrze się czuła nad Tamizą, wśród Anglików miała dobrych znajomych. Każdego roku przyjeżdżała do Kościerzyny, bo tęskniła za swoim miastem. Po 23 latach wróciła tu na stałe. Z odłożonych oszczędności kupiła mieszkanie. Ładnie je urządziła, na ścianach zawiesiła repliki klasycznych malarzy, na stole zawsze są owoce i słodycze. Pani Krystyna zachowała młodzieńczą sylwetkę, lekki chód, ma młodą duszę i potrzebę podróżowania. Jedną z okazji do nich było trzy lata temu zaproszenie trenera Andrzeja Siennickiego dla jedenastu swoich zawodniczek na 75–lecie jego urodzin, w Olsztynie. Specjalnie na tę uroczystość przyleciała z Chicago była rekordzistka świata w biegu na 400 m przez płotki, Krystyna Hryniewicka. Na powitaniu krzyknęła z radością, Krycha, dziewczyno, ale ty świetnie wyglądasz!
Chętnie podtrzymuje znajomości, dużo podróżuje, opiekuje się bratem, lubi piękniejącą Kościerzynę. Nie ukrywa swojego wieku, chociaż nie sposób w niego uwierzyć. W obowiązującym dzisiaj kulcie młodości nie musi się wysilać, bo dojrzałe lata są jej atutem. Żyje według swoich zasad, a nie ulotnej mody. Krysia z młodości jest wciąż w niej, musi ją tylko przywołać jasnym spojrzeniem i uśmiechem. Nie zamknęła się w sobie, nie jest uzależniona od telewizji i Internetu. Ma świadomość spełnienia. Życie dało jej więcej niż oczekiwała. Ona, z małej Kościerzyny, była w wielkim sporcie, opalała się na plażach Florydy i Lazurowego Wybrzeża, zwiedzała Australię, Kalifornię i Wyspy Kanaryjskie. Nie szuka dalszego ciągu swego życia, chce żeby było ono równie dobre jak doświadczenia sportowe. Niczego nie żałuje, wierzy w przyjaźń, że na świecie oprócz zła jest również wiele dobra i ludzi zdolnych do poświęceń, uczuć, prawdy i miłości. Krystyna wierzy w swoje prawo do jedynego, niepowtarzalnego życia.
Tadeusz Gawlik