Szlaki turystyczne

Znajdziesz tu informacje na temat miejsc, które są ciekawe do odwiedzenia. Prezentacja wizualizacji i zdjęć oraz opisów szlaków pieszych, rowerowych i Nordic Walking.

wtorek, 02 wrzesień 2014 20:43

Tadeusz Fiszbach - Zapisany na kartach historii

Autor: 
Oceń ten artykuł
(8 głosów)
Tadeusz Gawlik (autor) i Tadeusz Fiszbach Tadeusz Gawlik (autor) i Tadeusz Fiszbach

                                      

Wszystkie  uczelnie na świecie szczycą się swoimi absolwentami, a szczególnie tymi, którzy pozostają w zobowiązaniu do wartości wyniesionych ze swojej Alma Mater. Swoim życiem, pracą i działalnością utrwalają jej dobre imię w życiu społecznym. Przysparzają jej sławy na drodze naukowej,  administracyjnej, politycznej, lub artystycznej. Z pewnością do takich absolwentów należy dr inż. Tadeusz Fiszbach. Poznałem go w Oslo, w roku 1998. Później spotykaliśmy się okazjonalnie na różnych obchodach rocznicowych i patriotycznych.      

Tadeusz Rudolf Fiszbach urodził się 4 listopada 1935 r. w Dobraczynie, nieopodal Krystynopola w województwie lwowskim. Miejscowość ta należała niegdyś do Potockich, jednej z najzamożniejszych rodzin ziemiańskich w II Rzeczypospolitej. Hrabia Salezy Potocki zbudował tam cerkiew i założył klasztor Bazylianów. Oba obiekty są historyczną wizytówką tego miasteczka. Matka Tadeusza, Bronisława, po ukończonym seminarium nauczycielskim, była nauczycielką języka polskiego. Ojciec Rudolf z zawodu mechanik, pracował w tartakach hrabiego Dziduszyckiego, przy produkcji kalafonii i terpentyny. Tadeusz, jako mały chłopiec, bardzo lubił przebywać ze swoim dziadkiem, Janem Banachem. Pamięta dobrze jego przywiązanie i miłość do ziemi. Nie tylko z oddaniem ją uprawiał, to jeszcze poprzez trud swej pracy  z nią rozmawiał.  Cieszył się, gdy uprawiana ziemia zmieniała swój  kolor wraz z nadejściem kolejnych pór roku. Przybierała złoto-srebrny kolor w czasie żniw, które na żyznej ziemi, były dla niego ukoronowaniem pracy.  Krzątający się przy nim chłopiec zaczynał to rozumieć. Uczył się szacunku do pracy i szczególnego przywiązania do ziemi. Może stąd wzięło się jego późniejsze zauroczenie poezją Mickiewicza i Norwida. Tadeusz niekiedy jeździł z dziadkiem konną furmanką do pobliskiego Krystynopola, na cotygodniowe jarmarki, jakże urozmaicone pod względem różnorodności towarów i folkloru mieszkańców tej części Polski. Jego gospodarstwo zostało najpierw zburzone a potem spalone przez UPA.

W roku 1942 rodzina Fiszbachów opuszcza Dobraczyn w obawie przed narastającymi działaniami wojennymi. Tak postąpiło tysiące innych polskich rodzin, jeszcze przed wkroczeniem  Armii Czerwonej w roku 1944.  Obawiano się stalinowskiego terroru, wśród polskiej i żydowskiej ludności, który wkrótce stał się faktem. Fiszbachowie poprzez krótki pobyt w  Werbkowicach  zamieszkali   w Białobrzegach.  W tym czasie Tadeusz zaczął szkołę powszechną i ukończył drugą i trzecią  klasę. Z Werbkowic pozostało mu w  pamięci  zdarzenie z żydowskim chłopcem: któregoś  dnia bawił się ze swoją  siostrą Aliną. W tym czasie  gestapo prowadziło kilkudziesięciu Żydów na rozstrzelanie.  Jedna z matek przepchnęła kilkuletniego synka do bawiącego się rodzeństwa. Pomimo, że za przetrzymywanie Żydów groziła śmierć, Fiszbachowie nie zawahali się i uratowali życie chłopcu, którego nocą dziadek Jan wywiózł  w bezpieczne miejsce. Po latach,   odnalazł mojego dziadka przesiedlonego do powiatu ustrzyckiego, w wyniku terytorialnej regulacji, aby mu podziękować. W kolejnej zmianie miejsca zamieszkania,  w pełnej wrażeń przeprawy rodziny do Kartuz na Kaszubach w roku 1945. Doskonale zapamiętał przejazd przez chwiejący się wtedy most na Wiśle w Tczewie.  W Kartuzach Tadeusz kończy naukę w szkole powszechnej i podjął dalszą edukację w miejscowym Liceum Ogólnokształcącym. Dobrze wspomina nauczycieli, wśród których wielu było absolwentami Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. W Kartuzach przez wiele lat zamieszkiwali w willi „Emma” należącej do wybitnego poety i działacza kaszubskiego Aleksandra Majkowskiego. W tym domu łaciny i francuskiego uczyła go w domu pani Aleksandra Majkowska, żona pisarza. Mama Tadeusza podjęła pracę w Kiełpinie, następnie w Prokowie i Kartuzach. Do pracy w Kiełpinie, odległym o sześć kilometrów od Kartuz, codziennie dochodziła pieszo, co później ciężko odchorowała. Wtedy autobusy  kursowały niezwykle rzadko.

Po maturze w roku 1952, nie dostał się na historię. Przez rok pracował w Spółdzielni Mleczarskiej w Kartuzach, jako referent skupu w Przodkowie, a następnie jako kierownik sekcji kontroli technicznej. W następnym roku rozpoczął studia w Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie, na wydziale mleczarskim. Mimo, że ówczesne Kortowo było inne, mniejsze i skromniejsze niż dzisiaj, to studenci, nauczyciele, atmosfera i otaczająca przyroda tworzyły niezwykłe warunki do zdobywania wiedzy. Za czasów jego studiów w Kortowie rodziło się życie kulturalne i sportowe. Powstało „Radio Kortowo”, Amatorski Zespół Teatralny, Studencki Zespół Mandolinistów i nowoczesne na tamte czasy kino „Student”. Istniał już założony w 1952 roku Chór Akademicki. Kortowo dawało możliwość każdemu, kto wykazywał uzdolnienia i zainteresowania w wybranym kierunku. Poza nauką dla Tadeusza ważny był sport, a szczególnie lekkoatletyka. Gdy odczuwał zmęczenie nauką wybiegał w dresach znaną kortowiakom trasą, lewą stroną jeziora,  za chwilę  w prawo pod górkę i w las. Sprinty, tyczkę i oszczep opanował najlepiej. To już był tylko krok do dziesięcioboju, który uprawiał najdłużej. W terminie zaliczał wszystkie ćwiczenia i egzaminy, a w roku 1957 uzyskał dyplom inżyniera technologa.

O swojej – naszej Uczelni mówi, że jest wyjątkowa pod wieloma względami. To niesłychane,  jak przyciągała do siebie młodzież z całego kraju. Przyjeżdżała tu brać z Podhala, ze Śląska, Lubelszczyzny, Mazowsza, z Ziemi Lubuskiej, Białostoczczyzny, Pomorza i Mazur. Wielu omijało  po drodze wyższe szkoły o tym kierunku; w Krakowie, Poznaniu, Lublinie, Wrocławiu, Warszawie. Nie chodziło tylko o piękne położenie Kortowa, czy dogodność zamieszkania; tu wszystko było blisko siebie. Do najdalszej katedry, wystarczyło kilka minut lekkim marszem. Zaczęło powstawać miasteczko uniwersyteckie o swoistej atmosferze i warunkach studiowania. W tamtym czasie żadna uczelnia w Europie,  nie mogła pod tym względem jej dorównać. Uczelnia kortowska uczyła samodyscypliny, szacunku do pracy, do ludzi i trwania w dobru, co Tadeusz wyniósł już wcześniej z domu rodzinnego i miejsca urodzenia, bowiem Dobraczyn ma w swojej nazwie „czynienie dobra”,  to zawsze stanowiło  motto jego życia.     

Tadeusz we wspomnieniach, z najwyższą atencją odnosi się do nauczycieli akademickich, a szczególnie do prof. Haliny Karnickiej z katedry mikrobiologii. Swoją ogromną wiedzą, kulturą i ujmującą powierzchownością, wywierała duży wpływ na kształtowanie osobowości studentów. Tadeusz przyrównuje nauczanie Pani Profesor do hodowli czystych kultur mikrobiologicznych, a uczelnię – do matecznika w zakładzie mleczarskim. Równie serdecznie wspomina profesorów: Bogusława Imbsa, promotora jego pracy doktorskiej, Mariana Ejsele i Wiktora Wawrzyczka. Szczególną postacią był dla niego Leopold Szczerbicki, Oszmianin z urodzenia, sportowiec, uczestnik II wojny światowej, nauczyciel akademicki, trener, działacz i filantrop. Kultura, takt i łagodność, były głównymi przymiotami jego charakteru. To on odkrył talent Zbigniewa Makomaskiego i Marii Ilwickiej, reprezentantów sławnej drużyny lekkoatletycznej Wunderteamu. Trenera spotkała tragedia osobista - na zakupionym przez niego skuterze, zginął jego jedyny syn Leszek. Długo nie można było rozmawiać z „magistrem”, jak go powszechnie nazywano. Po tym dramacie już się nie nigdy podniósł.

Kortowska Uczelnia zajmuje w życiu Tadeusza szczególne miejsce. Darzy ją nieustającą pamięcią i szacunkiem. Jest dla niego nadal wielkim dobrodziejstwem  naukowym i moralnym, przedłużeniem atmosfery z rodzinnego. Wydział, na którym studiował ukończyło 55 absolwentów. Dzisiaj mówi, że tacy koledzy to komfort emocjonalny na całe życie. Podczas zjazdów koleżeńskich wracają do swoich lat studiów i do rozmów, jakby wczoraj przerwanych. Mówi, że tu nawet ziemia pachnie jak dawniej,  a drzewa w parku poszybowały w niebo i są jeszcze bardziej rozłożyste.  

Często wspomina swoich kolegów, szczególnie: Józka Zająca, Edka Wodeckiego, Olka Surażyńskiego, Tadeusza Matyjka, Satka Brzezińskiego, Józka Mierzejewskiego, Elę Goździalska, Leszka Saka, Janusza Budnego. W czasie posłowania był blisko z absolwentem naszej Uczelni Jurkiem Józefiakiem. On sam był dobrym dziesięcioboistą, mistrzem Olsztyna i Wybrzeża Pomorskiego w latach 1956-1966. Był szybki, 100 m przebiegał w 10,9 s., oszczepem rzucał prawie 70 m, o tyczce skakał 3,80 m, Znajdował się na listach 10-ciu  najlepszych dziesięcioboistów w Polsce. Potrafił  również bez wynurzenia przepłynąć 50-metrowy basen. Gdy AZS Olsztyn był w II lidze, razem startowaliśmy na stadionie Olimpii w Elblągu w roku 1965. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Tadeusza. Nie przypuszcza wtenczas , że za 32 lata w Skandynawii, połączą nas maratony narciarskie. Tadeusz doskonale pamięta rekord świata w trójskoku 17,03 m ustanowiony przez Józefa Szmidta  w sierpniu 1960 r., na Stadionie Leśnym w Olsztynie. Obserwował ten fantastyczny wyczyn z głównej trybuny, razem z prof. Szczerbickim. Pełniąc odpowiedzialne funkcje polityczne i państwowe nigdy nie zapominał o odznaczeniach dla sportowców i trenerów.

Co skłoniło Tadeusza do wstąpienia w szeregi PZPR w 1958 roku? Partii z gruntu i z założenia obcej Polakom, stojącej na straży porządku pojałtańskiego i dużej zależności od wielkiego sąsiada ZSRR? Fakt ten miał miejsce po gomułkowskiej odwilży w 1956 r.,  kiedy społeczeństwo polskie uwierzyło, że kraj się zmieni na lepsze.

Pamięta doskonale, jak 24 października 1956 roku po niebycie politycznym,  nowo wybrany  I Sekretarz partii Władysław Gomółka, szedł pieszą w otoczeniu ochrony   na wiec, zorganizowany w Warszawie na Placu Defilad.  Zadziwiające, jak ten blisko półmilionowy tłum rozstępował się, robiąc mu przejście. W czasie swego wystąpienia potępił  stalinizm, zapowiedział  nowe, bardziej demokratyczne formy kierowania krajem.  Powiało odwilżą i wiatrem wolności.  Ludzie entuzjastycznie skandowali „Wiesław, Wiesław…”, a  na koniec odśpiewano mu sto lat.  Ale już po roku, od warszawskiego wiecu Gomułka odszedł od swych zapowiedzi. Moskwa przywołała go do porządku.  Dopiero dzisiaj Tadeusz może powiedzieć, dlaczego wstąpił do partii. Wprowadzającym nie przeszkadzało, że był wierzącym i praktykującym katolikiem. Przez podjęcie tej decyzji, chciał od wewnątrz zmieniać bezbarwną, oportunistyczną i asekuracyjną partię, tylko z nazwy robotniczą. Przemyślenia i sumienie podpowiadały mu, że Polska powinna być krajem demokratycznym.  Podobnie jak on, myślało wielu młodych ludzi, którzy znaleźli się w partii. Wtenczas opozycji i podziemia  jeszcze nie było.

  Na początku listopada 1956 roku,  na dawnym Placu Armii Czerwonej w Olsztynie, niedaleko  Urzędu Wojewódzkiego, odbył się wiec studencki, popierający rewolucyjne wydarzenia na Węgrzech. Na uczelni powołano wówczas Studencki Komitet Rewolucyjny, któremu przewodził Jarosław Biłat, natomiast manifestację zorganizował  student zootechniki  Janusz Krzyczyński. Tadeusz brał w niej udział. Zaproponowano wtedy zmianę imienia istniejącego placu,  na Plac Powstańców Węgierskich. W miejsce zerwanych tablic z dawną nazwą , przybito nowe. Władze miasta poszły na kompromis, aby od tej pory nadać mu imię bohatera polskiego i węgierskiego narodu, generała Józefa  Bema.

 W pierwszej pracy, jaką  Tadeusz podjął po studiach w okręgowej spółdzielni mleczarskiej w Elblągu, był życzliwie zauważony przez załogę. Zaczął gromadzić wokół siebie ludzi o zbliżonych intencjach. Najpierw był majstrem, później brygadzistą, technologiem i na koniec kierownikiem technicznym zakładu. Równocześnie studiuje zaocznie ekonomię, którą ze stopniem magistra ekonomii, ukończył w Szkole Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie. Wkrótce rozpoczyna działalność społeczną, samorządową i polityczną. Jest radnym Powiatowej Rady Narodowej w Elblągu. Tutaj poznaje Hanię i wkrótce biorą ślub w kościele parafialnym w Kartuzach.

W czasie wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu w roku 1970, był już I sekretarzem Komitetu Powiatowego w Tczewie. Pierwsze strajki wybuchają w zakładach Polmo i Gazomierzach. Podczas strajków utrzymywał stały kontakt ze strajkującymi załogami. Chodził do ludzi, przyjmował ich w swoim biurze, rozmawiał z nimi. Uznawał ich dążenia, postawę i zgłaszane postulaty za uzasadnione. Zawsze ich szanował a oni o tym wiedzieli. Wyznał mi, że lubił szczerość i prawdę. Potrafił po kilku zdaniach poznać rozmówcę i jego zamierzenia. Kierownictwo w Warszawie doceniło jego zdolności negocjacyjne i dlatego w roku 1971 zostaje służbowo przeniesiony na stanowisko sekretarza komitetu wojewódzkiego w Gdańsku. W styczniu tamtego roku zorganizował w Urzędzie Wojewódzkim duże spotkanie z Gierkiem i Jaroszewiczem. To wtedy  z ust Gierka padło słynne zapytanie: „No co, pomożecie?”. Cztery lata później awansuje na I sekretarza tego komitetu i pełni to stanowisko, aż do wprowadzenia stanu wojennego. Przeciwny posunięciu Jaruzelskiego zostaje zwolniony z funkcji.

Ale wcześniej był gdański Sierpień z Tadeuszem Fiszbachem w jednej z głównych ról. Gdy spędzał urlop na Mazurach, 14 sierpnia 1980 r., otrzymał wiadomość telefoniczną o wybuchu strajku w Gdańsku. Wyjechał natychmiast. Od samego początku był za rozmowami z robotnikami na drodze dialogu. Stanowisko to przedstawił w Warszawie na plenum Komitetu Centralnego. Protest robotniczy określił jako uzasadniony i autentyczny. Stoczniowcy zrozumieli, że jest z nimi. Pokazali to choćby wywieszeniem na tablicy ogłoszeń treść jego wystąpienia na plenum, z dopiskiem czarnym flamastrem „łysy jest z nami”. W te sierpniowe dni, cały czas był w kontakcie z robotnikami i z centralą w Warszawie. Tam jednak nie znalazł zrozumienia. Wiele nocy przespał na łóżku polowym w swoim gabinecie. Przeżywał ogromne napięcie i odpowiedzialność za los tysięcy ludzi strajkujących za bramą stoczni. Nigdy jednak nie pogubił się w nowej sytuacji w Polsce, ale też nie wierzył w zmiany „na lepsze” kolejnych ekip w Warszawie. Tych zmian  oczekiwało społeczeństwo. Od więźnia Dachau nr 3121 B. Neinigera autora książki „Podróż z daleka”, dostał dedykację: „nie łatwo być sobą w czas klęski i cierpienia, nie trudno zabłądzić, gdy los się odmienia”. Rzymski stoik i filozof Epiktet,  z przełomu I i II wieku twierdził, że wolność człowieka można osiągnąć wtedy, gdy w jego życiu zapanują wartości duchowe, a także, że  okoliczności nie kształtują człowieka, one mu tylko uświadamiają, jakim jest naprawdę”.

Miną kolejne dziesięciolecia od tamtych wydarzeń, ale nikt nie podważy roli, jaką odegrał w tym historycznym czasie Tadeusz Fiszbach. 31 sierpnia 1980 r., po wielodniowych, bardzo trudnych, miejscami dramatycznych rozmowach, doszło do podpisania porozumień gdańskich. Sygnował je w imieniu strony rządowej jako przewodniczący Wojewódzkiej Rady Narodowej. Podpis złożył również wojewoda gdański, prof. Jerzy Kołodziejski i przewodniczący komisji rządowej prof. Mieczysław Jagielski. Stronę solidarnościową reprezentował przewodniczący Lech Wałęsa. Akt ten był największym politycznym i moralnym sukcesem Tadeusza. Twierdzi, że to właśnie tamte, a nie późniejsze wydarzenia, dały początek przemianom, które doprowadziły do powstania wolnej i niepodległej Polski.   Dlatego wśród wielu ról, które pełnił, określenie „sygnatariusz Porozumień Sierpniowych” ceni sobie najbardziej. Jego zasługą jest także i to, że w nocy z 16 na 17 sierpnia, na prośbę stoczniowców, przedstawioną przez Annę Walentynowicz, wyraził zgodę na odprawianie Mszy świętej na terenie stoczni, którą celebrował ks. Henryk Jankowski. Czegoś podobnego w Polsce, gdzie partia zwalczała Kościół, jeszcze nie było. To złagodziło nastroje, ale i umocniło strajkujących w przekonaniu o słuszności ich racji.

Po podpisaniu  porozumień  sierpniowych, jako sekretarz władz wojewódzkich, potrafił harmonijnie współpracować z kierownictwem NSZZ Solidarność. Był przeciwny wprowadzeniu stanu wojennego, aresztowaniom i internowaniom tysięcy ludzi.  Tadeusz Fiszbach zrobił wiele, by tego wielomilionowego związku nie traktowano w gronie władzy, jako przeciwnika, ale jako partnera. Według słów prałata Stanisława Bogdanowicza, wyróżniał się niezależnością sądów, odwagą w podejmowaniu decyzji, otwartością i państwowo twórczym myśleniem. W latach 1976 – 1985 Tadeusz Fiszbach był posłem VII i VIII kadencji sejmu. Ponownie wrócił na Wiejską w roku 1989, po spontanicznym zbiorze wymaganych podpisów. Został wybrany na posła, potem na wicemarszałka sejmu „kontraktowego”. Poparcia udzielili mu między innymi: Lech  Kaczyński,  Bogdan Borusewicz i Lech Wałęsa.

 Po dwudziestu latach od zakończenia studiów  częściej przyjeżdżał  do Kortowa, gdzie w listopadzie 1977 roku, pod kierunkiem prof. Bogusława Imbsa obronił pracę doktorską. Po wprowadzeniu stanu wojennego zrezygnował z funkcji I sekretarza i został przez Jaruzelskiego odsunięty od wysokiego gremium partyjnego. W dniu zakończenia działalności partii, na jej ostatnim zjeździe, na którym nie dopuszczono go do głosu, założył Polską Unię Socjaldemokratyczną stając się jej przewodniczącym. Dołączyło do niego 42 posłów m.in.: Dobrohna Kędzierska,  Wiesława Ziółkowska, Andrzej Bratkowski, Marek  Król, Andrzej Aumiller i Marek Pol. W sejmie kontraktowym z roku 1989 z łatwością odnalazł miejsce jako poseł niezależny i wicemarszałek Sejmu. To on prowadząc obrady sejmu 6 października 1989 roku udzielił głosu młodemu wicepremierowi Leszkowi Balcerowiczowi, który przedstawił odważny plan naprawy ekonomicznej kraju, chroniąc go  przed dalszym wzrostem i tak już kilkusetprocentowej  inflacji. Byli w Polsce ekonomiści, którzy widzieli inne rozwiązanie.  

Tadeusz Fiszbach nie przyjął propozycji Wałęsy, kontr kandydowania z Wojciechem Jaruzelskim na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej, chociaż miał duże  szanse na wybór.  Po Mszy św. w Bazylice św. Brygidy, z okazji 29-tej rocznicy podpisania porozumień gdańskich, podszedł do niego dorosły mężczyzna i wyznał, że dotąd był jego przeciwnikiem, ale gdy zobaczył go na Eucharystii na terenie stoczni, później w Wilnie przy Ostrej Bramie i teraz podczas nabożeństwa w kościele św. Brygidy, to przeprasza go za to, że dawniej niesprawiedliwie go oceniał. Dzisiaj szczyci się znajomością tej osoby, która dla niego jest  wzorem patriotycznej postawy obywatelskiej.

 Po rozwiązaniu parlamentu w latach 1998-2001 zostaje zatrudniony w  MSZ  na stanowisku doradcy ministra. Następnie od 2001 do 2005 roku,  pełni funkcję  ambasadora  Polski w Rydze. Kulturalny sposób bycia Tadeusza, wszędzie gdzie się znalazł, zyskiwał mu przychylność i szacunek. Jego wszechstronne zainteresowania i ciągłe poszerzanie wiedzy, ułatwiało mu nawiązanie nowych przyjaźni, również z politykami zagranicznymi m.in. z Willy Brandtem, Helmutem Schmidtem, Rezą Pahlavim, Zbigniewem Brzezińskim, Janem Nowakiem - Jeziorańskim. Niezwykle ceni sobie znajomość i okazywaną mu życzliwość przez kardynała Józefa Glempa, prymasa Polski, prałata Henryka Jankowskiego, oraz profesorów: Krzysztofa Pendereckiego, Aleksandra Gieysztora, Gerarda Labudę, Ludomira Zgirskiego, Mariana Mokwę, Jerzego Młynarczyka, Wiesława Chrzanowskiego. Od ostatniego otrzymał książkę z dedykacją: „Panu ambasadorowi Tadeuszowi Fiszbachowi z przekonaniem, że mimo różnych dróg, zmierzaliśmy do tego samego celu”.

W swojej pracy często spotykał się ze swoimi gośćmi na tzw. „kawach czwartkowych", na których rozmawiano głównie o Polsce, nauce, kulturze i jak rozwiązywać złożone problemy, które stały się naszym udziałem. Z jego pomocą,  młoda mezzosopranistka Stefania Toczyska, wyjechała na konkurs śpiewaczy do Włoch i od tamtego czasu jej światowa kariera artystyczna potoczyła się błyskawicznie. W roku 1990 razem z abp Edmundem Piszczem, na zaproszenie rektora prof. Jerzego Strzeżka, wziął udział w inauguracji roku akademickiego w rodzimej uczelni, Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie. Gdy pełnił funkcję wicemarszałka sejmu, w roku 1991 na Zamku Królewskim został przedstawiony Janowi Pawłowi II. Na każde święta Bożego Narodzenia  wysyłał do papieża  życzenia świąteczne otrzymując podziękowania za nie, a na początki 2005 r. załączono do nich obrazek z Jego odręczną dedykacją. Tę małą kartkę Tadeusz przechowuje jak cenną relikwię. Ma jeszcze inną - garstkę ziemi przywiezioną z mogił Orląt Lwowskich i rodzinnej ziemi w Dobraczynie, którą po latach odwiedził, wraz z żoną, synem i inicjatorem wyjazdu,  ambasadorem  Ukrainy na Łotwie, Myronem  Yankiva. W czasie tej  podróży otrzymywał telefoniczne wskazówki od cioci Franciszki,  jak trafić na ziemię  dziadka. Dzisiaj  zachował się tam jedynie stary modrzew, a na dziadkowym polu zbudowano stacje benzynową z dojazdami i barem.        

Na każdej placówce, gdzie pracował troszczył się  o wizerunek i dobro Polski, zgodnie z myślą ulubionego poety Norwida, że „Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek”. Na Łotwie dbał o Klub Kultury Polskiej, Związek Młodych Polaków, Dom Polski w Daugavpils. Przy pomocy łotewskich  naukowców, odnalazł kamienną kaplicę zbudowaną przez wojów Stefana Batorego, powracających z bitwy pod Pskowem w 1612 roku. Utrzymywał bliskie kontakty  z kardynałem  Łotwy Janisem  Pujatsem, dzięki któremu w wielu kościołach Litwy i Łotwy odprawiano Msze św. w języku polskim. Często zapraszał  polskich artystów, ludzi kultury, przedsiębiorców, sportowców, aby ugruntowywać i rozwijać dobre stosunki obu krajów. Na jego zaproszenie gościł w Rydze Krzysztof Penderecki  z zespołem solistów. W towarzystwie połączonych chórów i orkiestry filharmonii narodowej, wykonano utwór „Credo” autorstwa mistrza, na  pięć głosów z Jadwigą Rappe mezzosopran w roli głównej.  Kompozytor otrzymał honorowy tytuł profesora Uniwersytetu w Rydze. Podczas  wieczornego  bankietu, jeden z solistów napisał wiersz dedykowany ambasadorowi Fiszbachwi. Oto jego treść:

Tam, gdzie  Dźwina w Bałtyk wpada,

Gdzie się Prusów macierz mieści

Polska przybyła gromada

By łotewskie ucho pieścić.

W dni majowe, jakże ważne

Dla historii dwu narodów

Z Mistrzem Pendereckim wszakże

W głównej roli wszech obchodów.

Bo to właśnie Jemu dano,

Co dostają tylko tuzy,

Profesora super miano

Ryskiej akademii muzy.

Jako Jego wierna sfora

„Credo” daliśmy w Katedrze

Pod batutą Imć autora.

A to wszystko dzięki wenie

Polskiej Rzecz Ambasadora,

U którego sztuka w cenie,

Dóbr wszelakich kreatora.

My serdecznie dziękujemy

Za to wszystko co nas wzrusza.

Wrócić tutaj znowu chcemy

W progi Fiszbach Tadeusza!

Na pożegnalnym spotkaniu w polskiej szkole w Rydze oprócz wielu pieśni, miejscowy chór zaśpiewał Tadeuszowi „Polskie Kwiaty”, bo tą pieśń bardzo sobie upodobał. Słowa i muzykę do tego utworu napisał polski Kazach, który dzięki opowieściom babki pokochał kraj przodków i za nim tęsknił. Tak się złożyło, że niedługo po tym, odwiedził ojczyznę swoich przodków, a przy tym swoją drugą ojczyznę.

Ambasador pamiętał o narodowych polskich świętach, które były uroczyście obchodzone wśród 60-cio tysięcznej Polonii na Łotwie. Z dużym zainteresowaniem poznawał jej  historię, kulturę, zabytki i topografię,  nie słowiańskiego przecież kraju. Za zasługi łączenia narodów Łotwy i Polski, oraz budowania trwałych więzów przyjaźni Prezydent Republiki Łotewskiej pani profesor Weira Vike-Freiberga, przyznała mu Krzyż Komandorski Orderu Trzech Gwiazd, najwyższe odznaczenie Łotwy.

Dzięki Tadeuszowi w roku 1998 znalazłem się w Norwegii i razem wzięliśmy w Lillehammer, udział w najtrudniejszym na świecie maratonie narciarskim. Trasa tego biegu o nazwie Birkebeiner na dystansie 58 kilometrów, prowadzi przez niebezpieczne, liczne i karkołomne zjazdy tudzież   zakręty, często ukryte wśród drzewostanu sosnowych lasów.  Na dodatek, każdy uczestnik ma na plecach 3,5 kilogramowe obciążenie. Tadeusz uprzedził mnie o skali trudności tego biegu. Na tydzień przed startem, zawiózł mnie na trasy narciarskie Holmenkollen i tam doglądał, żebym oswoił się czekającą mnie konfiguracją trasy. Za kilka dni okazało się to cennym oswojeniem. Tadeusz i Hania polubili Holmenkollen, to zaledwie kilkanaście minut jazdy autem z centrum Oslo. Jest to brama do lasów wokół stolicy Norwegii. Tam jeszcze do roku 2008 wznosiła się słynna skocznia narciarska, na której Adam Małysz odniósł swoje pierwsze zwycięstwo w pucharze świata. Tadeusz dowiedział się, że tylko sama Norwegia ma trzydzieści tysięcy kilometrów oznakowanych szlaków narciarskich, z czego dwa i pół tysiąca oświetlonych nocą.  Do tego dochodzą liczone w setkach wyciągi, kolejki i skocznie. Oslo to również park Wigellanda. Ustawiono tam 212 rzeźb,  na których jest umieszczonych 600 figur ludzkich. Uwagę przyciąga najwyższa z nich,  nazywana Monolitem, strzelająca w górę wijącymi się 121 nagimi postaciami.  Alejki, trawniki zawsze przystrzyżone, ławki, osobliwe krzewy i drzewa. Tadeusz z żoną lubili tam przychodzić w wolny czas. Dzięki Tadeuszowi mogłem zobaczyć sławny obraz Edvarda Muncha „Krzyk” w muzeum o jego imieniu, oraz tratwę - łupinę na której Thor Heyerdahl z pięcioma śmiałkami przepłynął Ocean Spokojny. Nie wiedząc o sobie, w roku 1997 z trzema innymi Polakami, wzięliśmy udział w najstarszym, największym i najsławniejszym maratonie narciarskim na świecie, Biegu Wazów na dystansie 90 kilometrów. O tym, że Tadeusz brał w nim udział i ukończył go, usłyszałem z jego słów wypowiedzianych przez mikrofon. Poszukiwał tym sposobem Hanię, która mu kibicowała. Byłem mile zdumiony jego obecnością, wśród kilkunastu tysięcy narciarzy z całego świata. Dodam zresztą, że w obu maratonach, tym norweskim i tym szwedzkim,  Tadeusz był lepszy ode mnie.   

Po powrocie z Łotwy do kraju w roku 2005  zamieszkał we Wrzeszczu. Nie żyje w luksusach, żyje skromnie, nie dorobił się majątku  nawet wtedy, gdy miał takie możliwości. Nigdy nie nadużywał zajmowanego stanowiska. Chętnie pomagał innym, ale i sam uzyskał pomoc, choćby przy zakupie nowszego od „Frani” modelu pralki.  Ktoś wysoce postawiony zapytał go kiedyś, Tadeusz możesz sobie kupić działkę na Helu. Niezwłocznie, choć  grzecznie odprawił rozmówcę. Teraz wyłączył się z czynnego życia politycznego, ale obserwuje i przeżywa wszystko to, co dzieje się w kraju. Za mało tu miejsca na wyliczanie, co zrobił dla Pomorza i dla Polski. Może kiedyś sam do tego nawiąże w swoich wspomnieniach. W „Kalendarzu Gdańskim” na rok 2010 wydanym przez Fundację Gdańską, w którym zapisano m.in. „Tadeusz Fiszbach, zwany także „Kaszubą z Lwowa” znalazł się po właściwej stronie. (…) Odegrał rolę doniosłą, pozostanie jednym z twórców Sierpnia `80”. Odznaczony wieloma medalami polskimi i zagranicznymi, że chociażby wymienić: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, wspomniany wcześniej Krzyż Komandorski Orderu Trzech Gwiazd, Medal „Opiekun Miejsc Pamięci Narodowej”, Medal Pamięci Mniejszości Narodowych na Łotwie im. Izy Kozakiewicz, Medal Księcia Mściwoja II.

Pełnił również funkcje przewodniczącego: Społecznego Komitetu  Organizującego  Budowy Daru Młodzieży, Międzynarodowej Szkoły Pod Żaglami, Społecznego Komitetu Rozwoju Uniwersytetu Gdańskiego, Społecznej Rady Przyjaciół Harcerstwa.

Najważniejsze były dla niego jednak więzy rodzinne, choć – jak samokrytycznie przyznaje – ciężar obowiązków z tym związanych spoczywał na żonie Hani. Córka Katarzyna i syn Rudolf ukończyli studia wyższe, a troje wnucząt: Ania, Rafał i Radosław są dumni ze swojego dziadka i jego żywotności. Przy jego kondycji fizycznej i intelektualnej, słowo „dziadek” nie bardzo mi pasuje. Ponadto pracuje, jako wykładowca w Wyższej Szkole Stosunków Gospodarczych i Politycznych w Gdyni. Skrupulatnie i bez  pośpiechu przeżywa czas, dba o zdrowie i nadszarpnięte chorobą wieńcową i przeżyciami dawnych lat serce. Nie osłabła w nim wrażliwość na drugiego człowieka. Zawsze chłonny wiedzy i wrażeń estetycznych, jest widoczny w życiu społecznym i kulturalnym. Znajduje czas na teatr, wystawy, filharmonię, muzykę, zwiedzanie wernisaży malarstwa. Otrzymuje zaproszenia na spotkania i wykłady, które przyjmuje, jako wyraz dobrej pamięci o nim. Pięć razy w tygodniu uprawia jogging, jeżeli jest ładna pogoda, to trasa lekkiego biegu wynosi 12 kilometrów, jeżeli jest deszczowo, zimno i wietrznie - tylko trzy.  Morenowe wzgórza wzdłuż południowej strony Oliwy i Wrzeszcza, mają wiosną i latem niezwykły urok. Trudno się im oprzeć. Ma również stały karnet do nowoczesnego i doskonale wyposażonego Fitness Club Tiger Dariusza Michalczewskiego we Wrzeszczu. Niekiedy biega z mistrzem na dynamicznej bieżni, dochodzą do tego ćwiczenia siłowe i sauna. Intuicyjnie czuje, że ma przed sobą jeszcze wiele do zrobienia. I to mu dodaje przekonania, że warto żyć. Dwadzieścia lat temu, na Jasnej Górze, przeżył odrodzenie, nigdy nie zaginionej wiary. Niewielka kapliczka paulinów, cisza, skupienie, długie rozmyślanie i rozmowa z o. prof. Pawłem Kosiakiem. Spowiedź, rozmowa w słowach i myślach, trwała dłużej, niż mógł przypuszczać. Doznał ulgi i radości z powrotu do podstaw wiary. Nowa parafia Zmartwychwstania Pańskiego we Wrzeszczu, przyjęła go otwarcie i ciepło.

Teraz, patrząc na przebytą drogę, często powraca do nieocenionych źródeł, jakimi się kierował w życiu: domem  rodzinnym i Alma Mater Cortoviensis. To one pozwoliły mu przejść z podniesionym czołem przez wiele trudnych prób i chwil, których mu los nie szczędził, ale którym sprostał.

                                                  Tadeusz Gawlik

Czytany 7003 razy Ostatnio zmieniany wtorek, 10 marzec 2015 10:08

Skomentuj

Komentarz zostanie opublikowany po zatwierdzeniu przez redakcję.


Proszę rozwiązać proste zadanie (blokada antyspamowa):

Skocz do:

Polecamy

Zdjęcie z galerii

Ostatnie komentarze

Gościmy

Odwiedza nas 533 gości oraz 0 użytkowników.

Akademia Kaszubska

szwajcaria-kaszubska.pl